Retrospekcja Dead Rising - co sprawiło, że jest to jedna z najlepszych gier o zombie, jakie powstały
Kultowy hit Capcomu z lat dwutysięcznych do dziś jest wychwalany za swoją oryginalność i świeże podejście do gatunku gier o zabijaniu nieumarłych. W związku z ukazaniem się jego remake'u przypomnijmy sobie, dlaczego warto zagrać w ten tytuł oraz ustalmy, po którą wersję sięgnąć.
Grafika ilustracyjna z platformy Steam
Dead Rising, wydane w 2006 roku, to kultowa i niezwykle oryginalna produkcja, która postanowiła wnieść coś nowego do utartego i powoli nużącego już konceptu gry o zombie. Wyróżnia się ona licznymi ciekawymi pomysłami, które razem wzięte tworzą szalenie przyjemną i angażującą walkę z czasem. W grze wcielamy się w foto-dziennikarza, Franka Westa, który przybywa do centrum handlowego w małym miasteczku Willamette w Stanach Zjednoczonych, aby zbadać tajemniczą sprawę, o której dowiedział się od swojego kontaktu. Oczywiście szybko okazuje się, że Willamette zostało opanowane przez nieumarłych, a centrum handlowe stało się śmiertelnie niebezpieczną pułapką, w której brak kreatywności oznacza niechybną zagładę
Frank ma trzy dni (7 godzin i 15 minut w przełożeniu na realny czas), podczas których musi rozwikłać tajemnicę wybuchu epidemii, ratując po drodze jak największą liczbę ocalałych, również uwięzionych w galerii. Tutaj pojawia się pierwszy i najważniejszy aspekt Dead Rising - ograniczony czas rozgrywki. W trakcie każdego z trzech dni w określonych godzinach rozpoczynają się zadania poboczne, dzielące się na ratowanie ocalałych z tarapatów lub stoczenie pojedynku z jednym z kręcących się po centrum psychopatów. Są to walki z bossami, w których przyjdzie nam się zmierzyć np. z psychotycznym klaunem, żonglującym piłami mechanicznymi, kanibalistycznym rzeźnikiem, czy paranoicznym sklepikarzem, zabijającym każdego, kto wejdzie do jego sklepu.
Ratowanie ocalałych polega na bezpiecznym przetransportowaniu ich do pokoju ochrony, co potrafi być dość problematyczne, ze względu na ogromne ilości zarażonych, przez których trzeba się dosłownie przepychać w drodze do celu. Do tego dochodzi fakt, że niektórzy z ocalałych nie potrafią się bronić i muszą zostać przeniesieni przez Franka na plecach, co znacząco zmniejsza jego prędkość. Czemu prędkość jest taka ważna? Ponieważ zarówno zadania poboczne, jak i fabularne, muszą zostać ukończone w określonym terminie. Zawalenie misji eskortowej oznacza jedynie utratę szansy na zdobycie punktów doświadczenia, jednakże jeśli nie uda nam się zdążyć z zadaniem fabularnym, zostajemy odcięci od możliwości kontynuowania głównego wątku. Możemy grać dalej, wykonując zadania poboczne, ale gdy trzeci dzień się skończy, otrzymujemy złe zakończenie, w którym Frank niczego się nie dowiedział i ostatecznie został pożarty przez nieumarłych. Tak ogromna kara za nieumiejętne racjonowanie czasem sprawia, że gracz zmuszony jest do ciągłego planowania swoich następnych ruchów, tak aby zdążyć się ze wszystkim wyrobić. Która droga będzie najkrótsza? Którędy będzie najbezpieczniej? Ilu ocalałych jestem w stanie naraz przeprowadzić? Kiedy powinienem pójść po przedmioty leczące i broń? Czy warto ryzykować w ogóle tam iść? Takie pytania stale wirują w głowie gracza i sprawiają, że sam akt przemieszczania się daje w Dead Rising niezwykłą frajdę, bo każda wykonywana czynność jest istotna dla dalszego przebiegu gry.
Aby mieć jakiekolwiek szanse na przetrwanie, Frank musi oczywiście nosić ze sobą coś do obrony. Tutaj mamy do czynienia z drugim elementem, z którym najczęściej tytuł ten jest kojarzony. Frank, mający budowę amerykańskiego futbolisty skrzyżowanego z czołgiem, jest w stanie użyć niemalże wszystkiego, co nie jest przyspawane do podłogi jako broni. Oczywiście, w Willamette Mall można znaleźć różnego rodzaju sklepy, które zaopatrzone są w kije bejsbolowe, piły mechaniczne, maczety i inne tradycyjne narzędzia do okładania nieumarłych, ale w ostateczności nikt nie zabrania skorzystania z ławki, stojaka na pocztówki, czy wielkiego pluszowego misia jako taranu. Nie dość, że bywa to komiczne, to okazuje się być nader skuteczne. Dead Rising jest przepełnione różnymi przedmiotami, których normalny człowiek nie wybrałby jako oręża, ale Frank West nie robi sobie z tego problemu. Moim ulubionym znaleziskiem jest deskorolka, która pozwala poruszać się błyskawicznie, pod warunkiem, że potrafi się zgrabnie wymijać stojące na drodze żywe trupy. Można nawet robić na niej triki!
Koniec końców gorąco polecam zapoznać się z tym tytułem, szczególnie teraz, kiedy wyszedł remake, wymyślnie nazwany przez twórców Dead Rising: Deluxe Remaster (DR:DR). Poza oczywistymi ulepszeniami graficznymi remake ten nie zmienia w zasadzie tak dużo. Muzyka pozostała ta sama, wszystko jest w tym samym miejscu, przerywniki filmowe mają te same kadry i ruchy kamery. Aktorzy głosowi wszystkich postaci są inni, co smuci, ale wykonana przez nich robota jest według mnie solidna i nie odbiega od dramaturgi, ani komizmu oryginału. Jedyne wnoszące coś zmiany (i moim zdaniem bardzo dobre powody do zagrania w remake, niż w oryginał) to zwiększona bazowa prędkość Franka oraz usprawniona inteligencja ocalałych. W oryginale potrafili się oni ociągać, utykać w miejscu, nie bronić się przed nieumarłymi i ogólnie przyprawiać o chęć zabicia ich własnoręcznie. Teraz bardzo dobrze radzą sobie z nawigowaniem między przeciwnikami, co znacząco umila rozgrywkę. DR: DR to raczej bezpieczny remake, który może nie opłacać się dla zagorzałych fanów oryginału, ale jeśli nie miało się z nim styczności, lub po prostu nie udało się w niego wciągnąć, to odświeżona wersja jest idealną okazją na danie Dead Rising drugiej szansy. Naprawdę warto!
Dział: Gry komputerowe
Autor:
Gustaw Miotke - praktykant fundacji: https://fundacjaglosmlodych.org/praktyki/
Źródło:
Tekst autorski