"Guillermo del Toro's Pinocchio" jest piękny, ale wiąże się ze zbyt dużą liczbą zobowiązań
Już sam tytuł „Guillermo del Toro's Pinocchio” zapowiada, że ten animowany poklatkowo film odzwierciedla bystre oko i styl wizualny reżysera, ze zdrową dawką rewizji i reimaginacji.
Gepetto (głos Davida Bradleya) i Pinokio (Gregory Mann) w „Guillermo del Toro's Pinocchio” | Żródło:Netflix
Jednak pomimo swojego piękna, kilka z tych narracyjnych akcentów nie do końca się sprawdza, pozostawiając po sobie film, który jest estetycznie uroczy, ale narracyjnie nierówny.
Szukając głębszego emocjonalnego rezonansu i przyjmując mroczniejszy, może nie dla dzieci, ton, ten „Pinokio” otwiera się prologiem o Geppetto (głosem Davida Bradleya z „The Strain”), który stracił swojego młodego syna, pozostawiając go nie tylko samotnym, ale i zrozpaczonym. Jego historia jest nadal opowiadana przez antropomorficznego świerszcza (Ewan McGregor), choć tutaj, robak jest podróżującym powieściopisarzem, zanim zostanie zwerbowany jako sumienie drewnianego chłopca.
Pinokio (Gregory Mann) okazuje się kolejnym ciekawym wyborem wizualnym, przypominając bardziej wyrzeźbioną z drewna istotę niż kukiełkę z disneyowskiego klasyka, której cień unosi się nad tą produkcją na wiele sposobów. Przede wszystkim del Toro podejmuje nierozważną decyzję o wprowadzeniu do opowieści piosenek, choć ciągle je przerywa, co może świadczyć o pewnym braku przekonania do tego aspektu.
Jest też, ponownie, wróżka (Tilda Swinton), która stara się złagodzić cierpienie Geppetto – odnosząc się do niego jako „biednego, złamanego człowieka” – dając drewnianemu chłopcu życie. Tutaj, stary człowiek jest początkowo oporny, ogłaszając, „Nie jesteś moim synem!”, stopniowo zbliża się do niego, gdy wesoły chłopiec wyrusza na serię wstrząsających przygód, w tym jego zaangażowanie w spektakl kukiełkowy, którego właściciel, hrabia Volpe (Christoph Waltz), sprawia, że przerażający Stromboli wydaje się przytulny w porównaniu z nim.
To właśnie w tym momencie del Toro (który dzieli reżyserię z animatorem Markiem Gustafsonem) wydaje się zdeterminowany, by połączyć tego „Pinokia” z większymi i bardziej ambitnymi tematami. Osadzając opowieść we Włoszech podczas powstania Mussoliniego, pokazuje innych młodych chłopców, którzy zostają powołani do służby w faszystowskim państwie. Jest to intrygujące, ale w ostatecznym rozrachunku zagmatwane odejście, osadzające historię kojarzoną z fantazją w ponurych realiach historycznych.
Co nie dziwi, biorąc pod uwagę jego dorobek, del Toro lepiej radzi sobie z tworzeniem bogatego szablonu wizualnego, gdzie wróżka i potwór morski przywodzą na myśl pomysłowość jego przełomowego filmu „Labirynt Pana” poprzez animowany filtr.
Tak się składa, że ta wersja historii następuje po wydaniu przez Disney+ wersji live-action z udziałem Toma Hanksa, który niechcący dał popalić słowu „drewniany”. Choć ujęcie del Toro jest znacznie ciekawsze, nie można go też uznać za bezapelacyjny sukces, co każe się zastanowić, czy nie lepiej było po prostu zostawić klasyka z 1942 roku w spokoju.
Oczywiście, intencją było zrobienie filmu, który nie jest „Pinokiem” twojego dziadka, i del Toro – który postawił swoją opętańczą markę także na niedawną antologię Netflixa „Cabinet of Curiosities” – wypełnił tę misję.
„Pinokio” z pewnością ma swoje momenty. Ale poza odpowiedzią na życzenie giganta streamingowego na kolejną markową atrakcję wyrzeźbioną z ukochanej nieruchomości, wszelkie pochwały przychodzą z kilkoma ograniczeniami, pozbawiając go spójnego poczucia cudowności, które kwalifikowałoby się jako spełnienie marzeń.
Dział: Wydarzenia
Autor:
Brian Lowry | tłumaczenie Agata Jakubiak
Żródło:
https://edition.cnn.com/2022/12/09/entertainment/guillermo-del-toro-pinocchio-review