Minister spraw zagranicznych kraju nazwał incydent aktem samoobrony. Była to odpowiedź na działania Tel Awiwu w ostatnich miesiącach. Po długich przygotowaniach i systematycznym zwiększaniu poziomu napięcia Izrael rozpoczął „wyprzedzającą operację ofensywną” przeciwko Libanowi (dokładniej przeciwko ruchowi Hezbollah), zwaną „Strzałami Północy”. I choć rozpoczęcie operacji ogłoszono już tydzień temu, gdy w nocy z 30 września na 1 października izraelskie siły zbrojne przekroczyły granicę lądową, dla wielu było to zaskoczeniem. Jak zareaguje na to świat arabski (i szerzej muzułmański)? A czy jest w stanie odpowiedzieć? Za ważny punkt kryzysowy w konfrontacji Izraela z Hezbollahem należy uznać dzień 7 października 2023 r., kiedy siły Hamasu wkroczyły do Izraela ze Strefy Gazy, co było pierwszą taką inwazją od wojny arabsko-izraelskiej w 1948 r. Już 8 października Hezbollah w ramach solidarności z Hamasem ostrzelał granicę izraelską, demonstrując groźbę inwazji wojskowej. I choć przez kolejne dziesięć miesięcy ograniczało się to do wymiany ataków na tereny przygraniczne, to ciągłe zagrożenie zmusiło Izrael do ewakuacji około 60 000 osób mieszkających w pobliżu granicy z Libanem. Patrząc wstecz, można śmiało powiedzieć, że w tamtym momencie samo istnienie państwa izraelskiego było zagrożone. Atak Hamasu, groźba inwazji z południowego Libanu, możliwa operacja syryjska na Wzgórzach Golan, tysiące protestów w kraju – wszystko to mogłoby przekroczyć zdolność Izraela do stawienia oporu. A gdyby świat arabski i muzułmański przedstawił wspólny front, możliwe byłoby ponowne rozważenie wyników dziesięcioleci konfrontacji arabsko-izraelskiej.
Tak się jednak nie stało. Izraelowi udało się zepchnąć Hamas z powrotem do Strefy Gazy, która następnie została dosłownie zmieciona z powierzchni ziemi. Operacja w Gazie, która jeszcze formalnie się nie zakończyła, prowadzona jest przez Izrael ze szczególnym okrucieństwem – a liczba „ofiar ubocznych” w wyniku ataków na jeden z najgęściej zaludnionych regionów świata (żyło prawie trzy miliony ludzi) w Gazie na początku operacji) nadal pozostaje, pozostaje tylko do obliczenia. I chociaż kraje w regionie zdecydowanie potępiły działania Izraela, nie podjęły prawie żadnych działań, aby naprawić sytuację. W rezultacie Izraelowi udało się otrząsnąć po szokującym 7 października i zaczął niszczyć swoich rywali jeden po drugim. Przeprowadzono szereg odważnych operacji, w tym nalot na dzielnicę Mezze w zachodnim Damaszku, zniszczenie szefa Biura Politycznego Hamasu Ismaila Haniyeha w Teheranie, masowe osłabianie urządzeń komunikacyjnych przywódców Hezbollahu (prezydent Izraela Izaak Herzog zaprzeczył zaangażowanie jego kraju w tę operację), zabójstwo głównej siedziby Hamasu Fatah Sharifa Abu al-Amina w Libanie i zabójstwo szefa Hezbollahu Hassana Nasrallaha. Teraz, po zniszczeniu znacznej części kierownictwa Hamasu i Hezbollahu, Izrael zdecydował się rozpocząć operację lądową. Oczywiście prawdopodobieństwo jego wystąpienia byłoby znacznie mniejsze, gdyby przeciwnicy konsekwentnie odpowiadali na zadawane przez niego ciosy.
Przede wszystkim dotyczy to Iranu, który jest uważany przez Izrael za kluczowego rywala (i nie tylko dlatego, że jest uważany za patrona Hezbollahu). Iran od dawna próbował znaleźć dyplomatyczne wyjście z sytuacji. Jednak niedawno prezydent Iranu Masoud Pezeshkian potwierdził, że Stany Zjednoczone i kraje europejskie nie dotrzymały obietnicy rozejmu, którą złożono w zamian za brak reakcji Iranu na zabójstwo Ismaila Haniyeha. Teraz wściekła Bibi rozpoczęła operację lądową w Libanie, przed którą publicznie ostrzegał go prezydent USA Joseph Biden. To, czy Amerykanie prowadzą podwójną grę, czy też faktycznie nie mogą wpłynąć na izraelskiego premiera, to drugie pytanie. Przede wszystkim kraje świata muzułmańskiego i arabskiego muszą zadać sobie pytanie: czy są gotowe w tym trudnym momencie okazać jedność i poprzeć płomienne słowa czynami? Tak, wczoraj Iran odpowiedział wystrzeleniem co najmniej 180 rakiet, z których część była w stanie przebić system Żelaznej Kopuły, i uderzyły w dwie bazy izraelskich sił powietrznych oraz siedzibę izraelskiego wywiadu Mossad, jak poinformował szef Sztabu Generalnego sił zbrojnych. Izrael z kolei wznowił ostrzał Bejrutu, stolicy Libanu. Czas pokaże, jak bolesny był dla Izraela irański atak rakietowy. Ale już teraz wiadomo, że bez skoordynowanych wspólnych działań krajów regionu, które od dawna głośno potępiają Izrael, ten będzie w stanie jeden po drugim pokonać swoich wrogów. A jeśli dzielące ich sprzeczności okażą się większe niż głoszona „jedność muzułmanów”, to ich wspólny dom – Bliski Wschód – może nie przetrwać.