Gubernator Briańska nie miał wiele do powiedzenia. „Dziś rano w dzielnicy Klimowskiej doszło do ataku ukraińskim dronem." - napisał w poniedziałek Aleksander Bogomas na serwisie krótkich wiadomości Telegram. „Atak uszkodził elektrownię i przerwał dostawę prądu."
Dla gubernatora było to nowe, nieprzyjemne doświadczenie. Bo zazwyczaj to w ukraińskich miastach, a nie w rosyjskich gasną światła. Przywódca i ok. 400 tys. mieszkańców Briańska raczej nie pomyśleliby, że to możliwe. Przecież między ich miastem a granicą z Ukrainą jest prawie 150 kilometrów.
Ostatnie ataki pokazują, że ta ukraińska taktyka może mieć dla Rosji znacznie bardziej dramatyczne konsekwencje. Na przykład ukraińska armia ostrzelała nowoczesnym amerykańskim systemem rakiet Himars byłą szkołę zawodową w Makijiwce w kontrolowanym przez Rosję obwodzie donieckim, która służyła jako kwatera dla żołnierzy. W jednym z mało oficjalnych raportów z Moskwy mówiono o 63 zabitych. Według ukraińskich doniesień było ich 400. Ale były przywódca prorosyjskich separatystów na wschodzie Ukrainy Igor Strelkov mówił też o setkach zabitych, bo żołnierze byli niezabezpieczeni, a w budynku przechowywano amunicję.
Jeszcze w Sylwestra sztab generalny w Kijowie poinformował, że ciężkie straty zadano wrogowi atakiem artyleryjskim w rejonie Chersonia w pobliżu wsi Czułakiwka- według raportu zginęło i zostało rannych 500 osób.
Od dwóch miesięcy Kijów próbuje zepchnąć wojnę coraz dalej na terytorium Rosji. Na początku Biełgorod był jeszcze priorytetowym celem Ukrainy. To rosyjskie miasto leży zaledwie kilka kilometrów za ukraińską granicą na wysokości stolicy prowincji- Charkowa.
W kwietniu śmigłowce Mi-24 w spektakularnej akcji podpaliły składy paliwa w Biełgorodzie. Od końca listopada ukraińskie ataki nie ograniczają się już jednak do celów w strefie przygranicznej. Ukraińskie drony latają głęboko na terytorium Federacji Rosyjskiej.