Fałszywy argument za obaleniem bogaczy
Argumenty za ograniczeniem dochodów i majątku są proste, chwytliwe i błędne.
Ilustracja: Giacomo Gambineri
Autorzy dwóch nowych książek — profesor etyki pochodzący z Holandii oraz dyrektor lewicowego think-tanku optują za pozbyciem się ludzi bogatych. Nie chodzi im jednak o eliminację bogaczy w stylu kambodżańskiego dyktatora Pol Pota. Są oni bowiem bardzo miłymi ludźmi. Chodzi im raczej o wprowadzenie zasad uniemożliwiających posiadanie „zbyt dużej ilości pieniędzy”.
Ile to za dużo? Ingrid Robeyns z Uniwersytetu w Utrechcie w Niderlandach, autorka książki Limitarianism, uważa, że państwo powinno uniemożliwić każdemu zgromadzenie kwoty przekraczającej 10 milionów dolarów (funtów lub euro; jest to przybliżona suma). Oprócz tego twardego „limitu politycznego” uważa ona, że powinien istnieć znacznie niższy „limit etyczny”. W krajach, w których państwo płaci za opiekę zdrowotną i emerytury, nikt nie powinien mieć więcej niż 1 milion dolarów oszczędności, a społeczeństwo powinno gardzić każdym, kto przekroczy wyznaczone limity.
Luke Hildyard, który prowadzi think-tank High Pay Centre w Londynie i który wydał książkę zatytułowaną Enough [Dość — przyp. tłum.], nie chce wprowadzać „absolutnego limitu”, ale sugeruje coś, co byłoby do niego zbliżone. Jego zdaniem nikt nie powinien zarabiać więcej niż 1% najlepiej zarabiających. (W Wielkiej Brytanii w latach 2021-22, było to ponad 180 000 funtów rocznie [około 906 tys. zł — przyp. tłum.]; natomiast Ameryce w 2021 r., ponad 330 000 USD [circa 1320 tys. zł — przyp. tłum.]). Poza tym twierdzi on, że redystrybucja dodatkowego dochodu lub bogactwa powyżej tej kwoty, lub wprowadzenie zasad, dzięki którym zgromadzenie takiej ilości pieniędzy w ogóle nie będzie możliwe, „nie ma żadnych minusów”.
Autorzy podają wiele powodów, z powodu których nienawidzą bogaczy. Ich prywatne odrzutowce oraz wakacje na orbicie są szkodliwe dla środowiska. Przez to, że posiadają wiele nieruchomości, pogłębiają się problemy na rynku mieszkaniowym. Niektórzy z nich przekupują polityków. Inni zaś zdobyli swoje bogactwo w sposób nielegalny. Z pragmatycznego punktu widzenia można by zająć się tymi problemami bezpośrednio, opodatkowując emisję dwutlenku węgla, pozwalając na budowę większej liczby domów, zaostrzając przepisy dotyczące finansowania kampanii wyborczych lub rozprawiając się z korupcją. Pani Robeyns i pan Hildyard idą jednak dalej i chcą ograniczyć bogactwo do minimum.
Podkreślają, że czym innym jest 1000 dolarów dla biednego, a czym innym dla bogatego. Kwota 1000 USD wystarczy ubogiej rodzinie na zakup żywności na długi czas, podczas gdy bankier wyda ją na jedną kolację, nie wliczając wina. Autorzy Enough posuwają się jednak dalej, kładąc na karb rosnących nierówności mnóstwo bolączek. Argumentują, że daleko idąca równość społeczna oznaczałaby mniej stresu (brak wyścigu szczurów!) i większą solidarność (mniej zazdrości!). Pieniądze gromadzone przez bogatych mogłyby zostać wykorzystane do podniesienia poziomu życia biednych oraz do poprawy jakości usług publicznych.
Pan Hildyard przedstawia te kwestie zwięźlej — i z dowcipem. Jego komentarz na temat liczby banknotów potrzebnych do pokrycia każdej kondygnacji w Wielkiej Brytanii - 1,7 biliona funtów (2,1 biliona dolarów) banknotami 5-dolarowymi - wzbudziła uśmiech na twarzy recenzenta, podobnie jak jego rozważania na temat względnych cen zbędnych luksusów. Godzinny występ Jamesa Cordena, brytyjskiego komika, który lubi śpiewać karaoke w samochodach, na przyjęciu urodzinowym kosztuje mniej więcej tyle, co pół kilograma kokainy.
Jeśli jednak chodzi o kwestie praktyczne, obie książki zdają się oderwane od rzeczywistości. Idea likwidacji bogactwa wydaję się mało realna. Pan Hildyard opowiada się między innymi za wprowadzeniem płacy maksymalnej oraz wysokiego podatku od wzbogacenia się. Profesor Robeyns twierdzi, że będzie to wymagało wprowadzenia skomplikowanych przepisów i irytuje się na tych, którzy próbują nadmiernie upraszczać jej pomysł, opisując go jako najwyższy próg podatkowy w wysokości 100%. Jeśli brać na poważnie to, co mówi Robeyns, a mianowicie, że 10 milionów dolarów powinno być: „tak twardym limitem, jak to tylko możliwe”, oznaczałoby to właśnie wprowadzenie podatku od bogactwa w wysokości bliskiej 100%.
Wprowadzenie takich rozwiązań sprowokowałoby unikanie opodatkowania na ogromną skalę. Pomysłowi doradcy podatkowi zrobiliby wszystko, żeby pomóc bogaczom ukryć ich majątki lub przenieść je do bardziej liberalnych fiskalnie państw. Jeśli natomiast udałoby się udaremnić tego typu sztuczki, wielu bogatych ludzi po prostu wyemigrowałoby. A jeśli wszystkie rządy przyjęłyby takie zasady podatkowe, rygorystycznie je egzekwując, tak jak chcą tego autorzy książki „Enough”, skutki byłyby jeszcze gorsze.
Wyobraźmy sobie świat, w którym każdy zysk powyżej 180 000 funtów rocznie lub 10 milionów dolarów w ciągu całego życia przepada. Wysoce produktywni ludzie — tacy jak chirurdzy i inżynierowie, nie wspominając już o czarodziejach słowa, takich jak J.K. Rowling — nie mieliby motywacji finansowej do kontynuowania pracy po przekroczeniu tego progu. Być może niektórzy pracowaliby dalej z altruizmu lub z miłości do pracy. Wielu jednak miałoby ochotę odpocząć, zrelaksować się i tym samym pozbawić świat swoich wyjątkowych umiejętności, zapału i wyobraźni.
Warto również zastanowić się jakie korzyści przyniósłby przedsiębiorcom taki system. Wyobraźmy sobie, że ktoś ma pomysł na lepszą pułapkę na myszy. W starym systemie mógłbyś zastawić swój dom, aby pozyskać gotówkę na budowę fabryki pułapek na myszy w nadziei na zbicie fortuny. W nowym systemie będzie musiał ponieść to samo ryzyko (takie jak utrata domu) za niewielką część korzyści z ewentualnego sukcesu owej fabryki.
Potencjalnie przełomowe pomysły nigdy nie zostaną zrealizowane. Nawet jeśli ta pułapka na myszy jest tak dobra, iż można by oczekiwać, że wszyscy będą się po nią ustawiać w kolejce, zaciąganie pożyczek w celu zwiększenia produkcji będzie nieracjonalne. Ryzyko finansowe związane z próbą zbudowania globalnego biznesu spada bowiem na przedsiębiorcę. Zyski trafiają do kogoś innego. Tylko głupiec albo polityk dysponujący nieswoimi pieniędzmi, wszedłby w ten „interes”.
Rzeczywiście, większość przedsięwzięć wymagających dużego kapitału początkowego — od fabryk chipów po morskie farmy wiatrowe — prawdopodobnie musiałaby należeć do państwa lub być przez nie wspierana. Biorąc pod uwagę, że w ciągu ostatniego stulecia państwowe gałęzie przemysłu cechowały się kumoterstwem, opieszałością i nieefektywnością, powinno to dać autorom do myślenia.
Podobnie jak wielu przedstawicieli lewicy, przemilczają oni ogromny spadek ubóstwa na świecie w ciągu ostatnich kilku dekad i skupiają się na nierównościach wewnątrz krajów, które ich zdaniem rosną tylko dzięki niesprawiedliwości kapitalizmu. Czy jednak rzeczywiście? W marcu Maxim Pinkovskiy ekonomista z Federal Reserve Bank of New York [Bank Rezerwy Federalnej w Nowym Jorku — przyp. tłum.] i jego współautorzy opublikowali nowe dane szacunkowe sugerujące, że w latach 1980-2019 nierówności społeczne w poszczególnych krajach znacznie się zmniejszyły i że od lat 90 ubiegłego wieku prawie nie drgnęły (Chociaż późniejszy boom na rynkach częściowo to zmienił).
Być może wciąż zasadnym byłaby większa redystrybucja, przynajmniej w niektórych przypadkach. Jednak w badaniu przeprowadzonym w 2017 r. w 27 bogatych krajach Jacob Lundberg z Uniwersytetu Uppsala w Szwecji wykazał, że pięć z nich (Austria, Belgia, Dania, Finlandia i Szwecja) znajduje się już po niewłaściwej stronie krzywej Laffera*. Oznacza to, iż górne stawki podatkowe w tych krajach były tak wysokie — na przykład w Szwecji około 70% - że ich rządy uzyskałyby większe wpływy podatkowe, gdyby je obniżyły.
Pomysł, że rządy mogą uzyskać znacznie większe wpływy z podatków niż te w Szwecji, jest złudny. Jean-Baptiste Colbert, minister finansów Ludwika XIV, powiedział, że: „sztuka opodatkowania polega na takim skubaniu gęsi, aby uzyskać jak największą ilość piór przy jak najmniejszej ilości syczenia”. I wcale nie dodał: „chyba że jest to duża gęś, w takim przypadku należy ją udusić”.
*Krzywa Laffera – krzywa będąca wykresem zależności między stawką opodatkowania dochodów a dochodami budżetowymi państwa z tytułu podatków; opracowana w połowie lat 70. XX wieku (1974) przez amerykańskiego ekonomistę Arthura Laffera; jest często używana jako argument za zmniejszeniem podatków.
Dział: Gospodarka
Autor:
The Economist | Tłumaczenie: Krzysztof Morys
Źródło:
https://www.economist.com/culture/2024/03/22/the-fallacious-case-for-abolishing-the-rich