2024-06-28 20:37:38 JPM redakcja1 K

Gdzie znajduje się dzicz: nieznany potencjał naszych ogrodów, parków i balkonów

Ogrody mogą być częścią rozwiązania kryzysu klimatycznego i bioróżnorodności. A co my robimy? Chowamy je pod plastikiem i kostką brukową.

Jeż w miejskim ogrodzie w Manchester. Fotografia: Whittaker Geo/Alamy

Jako młoda dorosła mieszkałam w Manchester, na szóstym piętrze bloku mieszkań komunalnych, tuż obok A57 czy też Mancunian (Many) Way. Spacerkiem od stacji Manchester Piccadilly i centrum miasta, było tam szaro, głośno i tłoczno. Uwielbiałam tam wszystko – to była moja pierwsza próba bycia dorosłym, w samodzielnym życiu. Pomalowałam moją sypialnię na srebrny kolor i spałam na materacu na podłodze oraz hodowałam kukurydzę, pomidory i cukinie w doniczkach balkonowych (miałam 24 lata - oczywiście, że hodowałam kukurydzę na balkonie). Pracowałam, grałam w barach i klubach w gejowskiej wiosce Manchester, wracałam wcześnie rano do domu z kluczami wciśniętymi w pięści na wypadek potencjalnego ataku, i widziałam jeże. Nigdy nie pomyślałam o tym, że jeże mogą mieć kłopoty z szukaniem jedzenia pod obwodnicą, pod tym hałasem i odorem miasta. Zorientowałam się, że ich obecność jest magiczna i ujrzenie ich na trawiastych nieużytkach wokół mojego osiedla podczas wracania z imprezowania i klubowania, to to, co kocham w życiu. Ich dom i mój był miejski i bury, ale były tam drzewa, tereny z wysoką trawą, osiedla z niezadbanymi ogrodami. Był mały park z drzewami wiśni. Nie za wiele, ale wystarczająco dużo. Ten teren nie otrzymał za dużo uwagi, był ignorowany w miejskim stylu, ale niedługo dowiedziałam się, że było to kwitnące środowisko dla jeży, razem z ptakami, pszczołami i motylami, które również odwiedzały mój balkon. Kilka lat później mieszkałam w Brighton i przyjechałam do Manchester z powodu pracy. Rankiem przed pociągiem, który miał mnie zabrać na południe, poszłam na spacer, do gejowskiej wioski, barów i klubów i wreszcie na osiedle, w którym kiedyś mieszkałam. 

Mieszkania zostały wyremontowane – balkony miały teraz szczelnie zasłonięte okna, co prawdopodobnie sprawiało, że są cieplejsze i bardziej dźwiękoszczelne, ale także spowodowały, że mieszkańcy byli jeszcze bardziej zamknięci na świat natury. Ogrody zostały wybrukowane i wydawało się, że powstało więcej miejsca na parking. Nie tylko ludzie by cierpieli z powodu utraty zieleni - zastanawiałam się, jak żyją teraz tutejsze jeże. Opublikowałam moje doświadczenie na Twitterze. Stara koleżanka, Choel, która mieszkała dwa piętra niżej mnie i dalej mieszka w tamtej okolicy, skontaktowała się ze mną i powiedziała, że jeży już nie ma. Rada miejska podpisała prywatną inicjatywę finansową (PFI) z firmą w celu kontrolowania terenu. Ścieli drzewa, zabrukowali ogrody, zrównali z ziemią mały park z drzewami wiśni. Wybudowali mieszkańcom przydział, ale otoczyli go wysokim ogrodzeniem, przez co jeże nie były w stanie wejść czy też wyjść.  Wysłała mi zdjęcia całych ogrodów w skipach, powalonych drzewach w środku kwitnięcia, z widocznymi karmnikami dla ptaków na ich gałęziach. Powiedziała mi, że znalazła 10 martwych jeży, a inne w ciągu dnia, bardzo wychudzone. W końcu zaczęła szukać dla nich innego domu, zbierając je w nocy i zabierając do centrum ratunkowego, gdzie były karmione i nawodnione przed wypuszczeniem do miejsca, w których miały szansę przeżyć. Żałuje tego, że czekała tak długo zanim podjęła akcję; chciałaby ocalić te, które umarły. Ale uratowała siedem. Cieszę się, że je chociaż zauważyła. Żalimy się na utratę siedlisk, ale szczerze mówiąc, to kradzież - nikt nie jest na tyle nieuważny aby stracić swój dom. Nazywany to progresem, ale jak śmiemy? Ile osób w trakcie planowania myślałoby o jeżach? Albo o innych mieszkańcach, ludzkich czy też dzikich? Firma zarządzająca przeprowadziłaby ankietę ekologiczną, na pewno. Ale w większości wypadków, jest to robione w zimie, kiedy, jeżeli hibernują. 

Czy jacyś inni mieszkańcy poza Choel i mną wiedzieli, że są tutaj jeże? Czy kogoś to obchodziło? Rada miejska zabrukowała ogrody, aby zaoszczędzić pieniądze na ich utrzymaniu. Drzewa i park zostały zniszczone, bo parking, który je zastąpił, może być źródłem pieniędzy. Nowi mieszkańcy tego osiedla niekoniecznie wiedzieliby albo pomyśleliby o tych środowiskach, co sprawiło, że były łatwym celem destrukcji. Rada miejska Manchester nie jest jedyna w tym bezmyślnym niszczeniu zielonych terenów. W 2014 roku, niesławna umowa o usunięciu prawie połowy z 36 tysięcy drzew w Sheffield doprowadziła do publicznego oburzenia i wielkiej kampanii, aby je ocalić (uratowali niektóre z nich i ich wysiłki doprowadziły do formacji grupy ochrony drzew w mieście, która niedawno otrzymała status Shieffield Tree City of the World). Rada Plymouth w 2023 roku nakazała ścięcie 110 dojrzałych drzew w środku nocy. Nieszczęsny projekt HS2 dalej niszczy starożytny las (po raz kolejny, w imię progresu). I jeszcze mamy park London Resort, który prawie został wybudowany na pół- wysepce Swanscombe, terenie trawiastym znanym w całym kraju z przybrzeżnych środowisk, zagajników i terenów podmokłych, które nie tylko chronią przybrzeże przed erozją, ale także magazynują węgiel i są domem dla wielu rzadkich i zagrożonych gatunków. Dzięki masywnej kampanii London Resort wycofał swoją aplikację, ale zagrożenie utraty ziemi dalej wisi na horyzoncie. Wiele z tych mikroagresji i mikrodestrukcji zachodzi poza naszymi radarami, a także w naszych ogrodach. W Wielkiej Brytanii znajduje się około 30 milionów ogrodów, ale nowe trendy dyktują ich brukowanie i obsadzenie plastikową trawą. 

Ogród na balkonie z 18-stego piętra bloku mieszkaniowego w Manchester. Fotografia: Richard Saker/The Guardian

W 2011 roku Greenspace Information for Greater London (GiGL) opublikowało badanie zmian zaobserwowanych w londyńskiej „strukturze ogrodowej roślinności” od 1998 do 2008 roku. Wykorzystali drony do przejrzenia drzew i wegetacji oraz zaznaczali kolor ziemi – zielony dla traw i szary dla nawierzchni. Z badania wynika, że twarde powierzchnie w ciągu dekady wzrosły o 26%, co równa się z utratą dwóch Hyde Parków corocznie. Jako młoda dziennikarka dołączyłam do konferencji prasowej, podniosłam rękę i zapytałam się: „Jeżeli mierzyliście kolor od zielonego do szarego to jak wliczyliście zastąpienie żywych trawników trawą plastikową?” GiGL nie odpowiedziało na moje pytanie i po chwili zawahania odparło, że może utrata terenów zielonych wynosiła więcej niż ich obliczenia w tym poszczególnym rozeznaniu. Plastikowa trawa nie była powszechnym zjawiskiem w 2011 roku, po raz pierwszy pojawiając się w ogrodach w latach 90. - Prawdopodobnie nie posadzono jej wiele w Londynie między 1998 a 2008 rokiem. A teraz? Badanie Anivia w 2022 roku odkryło, że w całym kraju, jeden na dziesięciu właścicieli domów zastąpił przynajmniej część swojego naturalnego trawnika na plastik. To oznacza, że z 30 milionów ogrodów w Wielkiej Brytanii 3 miliony są zamienione w plastik. Jakie opcje pozostawiamy jeżom? W centrum miasta Manchester, moja stara znajoma Choel była świadkiem lokalnego wyginięcia społeczności, która 20 lat temu sprawiała, że czułam się żywa. Ale gdziekolwiek idziemy, zabijamy to życie: dom po domu, ogród po ogrodzie, kostka brukowa po kostce, rolka po rolce plastikowej trawy. I teraz mamy więcej spraw do załatwienia, prawda? Kryzys klimatyczny stał się w końcu głównym tematem, tak destruktywnie jak powalone, kwitnące drzewa wiśni. Jakby jeżom nie było mało, to teraz umierają z gorąca i pragnienia. 

Utrata środowiska to temat, który znam i z którym dorastałam. Widziałam i opłakiwałam go od małego - stare, gotyckie domy które mijaliśmy na drodze, opuszczone i zdziczałe, zanim zostały wykupione przez dewelopera i zamienione w mieszkania; wybieg dla koni na końcu naszej drogi, który był tam od tak dawna, że miasto się do niego dostosowało, zanim on także został zniszczony w celu wybudowania nowych domów. Przez cały ten czas utrata środowiska się nie zmieniła. Po prostu nie ma już tyle terenu do utracenia. (Czy ktoś planował to kiedyś skończyć?). Kryzys klimatyczny grozi nam utratą wszystkiego, nie tylko stabilnego klimatu, w którym możemy hodować jedzenie według przewidywania pogody. Już dotarł do południa: w Rogu Afryki ludzie doświadczają najdłuższej i najbardziej ekstremalnej suszy w historii, powodującej, że uprawy obumierają, a zwierzęta giną. W Indii podwyższone temperatury i susze zmniejszają ilość zbieranej mąki i ryżu, a farmerzy nie są w stanie wyjść i pracować z powodu gorąca. Do tego dodajmy chaos spowodowany pożarami i powodziami w krajach, gdzie może nie istnieć infrastruktura pomagająca w takich sytuacjach. Tutaj, w północnej części planety, także cierpimy z powodu suszy, niebezpiecznych fal upałowych, pożarów, powodzi i utraty upraw. Latem 2022 roku brytyjskie uprawy jagód, gruszek, bobu i liści sałaty były wypalone przez upał i słońce, a w zimie mieliśmy niedobór pomidorów z powodu „niesezonowego” śniegu i lodu w południowej Hiszpanii i Moroko (Tak, wiem, Brexit też maczał w tym palce). A naukowcy klimatyczni ciągle piszą na Twitterze, teraz znanym jako X: „Jeszcze nic nie widzieliście”. 

Większość osób myśli o kryzysie klimatycznym jako czymś, co dotyczy ludzi. Rzadko skupiamy się na ekosystemach, które się rozpadają z powodu globalnego ocieplenia, zwierząt, które w nich żyją i są ich częścią, ich rolami w utrzymywaniu tych systemów. W wiadomościach widzimy wychudzone niedźwiedzie polarne, stojące na szybko topiącej się górze lodowej, ale czy widzimy ptaki i motyle latające na północ, aby uciec przed ciepłem? Co z pszczołami, które kończą hibernację w niesezonowej, łagodnej pogodzie tylko po to, aby zamrozić się tydzień później? Co z jeżami, które są spragnione, ptakami, które są głodne? Kiedy planeta się podgrzewa, jej systemy życiowe się zamykają, co utrudnia życie roślin, zwierząt (w tym ludzi). I my zachowujemy się jakby nic się nie działo. Natura ma swoje środki, aby chociaż częściowo ograniczyć efekty zmian klimatycznych. Ekosystemy takie jak lasy, tereny trawiaste, oceany i torfowiska są „pochłaniaczami węgla”- naturalnymi magazynami, które usuwają węgiel i inne gazy cieplarniane z atmosfery – i są niezbędne w naszych staraniach o zminimalizowanie globalnego ocieplenia. Do tego pomagają mitygować efekty zmian klimatycznych: trawa morska albo wodorosty zmniejszają prędkość fal uderzających w wybrzeża, co ogranicza erozję przybrzeży; system rzeczny, razem z bobrami, może zapobiec powodziom w miasteczkach i miastach poniżej rzeki, a lasy i torfowiska absorbują oraz magazynują wodę. 

A frog in a garden pond.
Żaba w ogrodniczym stawie. Fotografia: Stephanie Chadwick

Ogrody to środowiska stworzone przez ludzi, ale są mimiką lasu, dlatego potrafią też magazynować wodę, spowalniać powietrze, tworzyć cień i dostarczać pożywienie i domy dla dzikiej przyrody. W miastach absorbują zanieczyszczenie i pomagają zmniejszyć temperatury. Co najważniejsze, łączą się razem i tworzą korytarze między innymi ekosystemami (lasy, torfowiska i inne lądowe systemy wspomniane wyżej), pozwalając na swobodny transport różnym gatunków, co może dać im szansę na adaptację do zmiany klimatu. Oczywiście, do tego absorbują i magazynują węgiel - w trawnikach, w korze drzew, w osadzie strumieni w ogrodach, w ziemi, w kompoście liści. Ogrody mają też potencjał nad nieznanym rozwiązaniem kryzysu klimatu i bioróżnorodności. A co my robimy - chowamy je pod plastikiem, kostką brukową, chwastobójczymi membranami i „dekoracyjnymi” fioletowymi łupkami. Pod samochodami, pod żwirem, pod całkowicie nowymi domami. Pod wielkimi kamieniami i dryfującymi kawałkami drewna, aby wyglądały bardziej jak plaże (mój osobisty faworyt). Zmiany klimatyczne zdarzyły się już kilkukrotnie w 4,6 miliarda lat istnienia Ziemi, ale zajęły one tysiące lat, po części przez to, że ekosystemy początkowo były w stanie je znieść. To, z czym teraz się spotykamy to wzrost temperatur razem z niszczeniem systemów, które mogą zmniejszyć albo nawet ograniczyć ich wpływ. W tym momencie powinniśmy zatrzymać utratę środowisk i ułatwić odrodzenie krajobrazów dla dobra całego życia na planecie, ale dalej bierzemy więcej niż oddajemy - wygląda na to, że nie możemy się powstrzymać. Temperatury się podwyższają, a czas umyka. Czy rozwiązaniem do tych problemów są, przynajmniej częściowo, nasze ogrody i inne tereny zielone? Ogrodnictwo nie powstrzyma zmian klimatycznych, ale co jeżeli ogrody mogą połączyć nas z światem natury, sprawić, że będziemy widzieć destrukcję wokół nas?

Co jeżeli powstaniemy, ogród za ogrodem, park za parkiem, balkon za balkonem i zrobimy coś - cokolwiek – aby pomóc pszczole albo motylowi, albo ptakowi czy jeżowi? Jak wyglądałby nasz świat, gdybyśmy byli bliżej systemów, które utrzymują nas przy życiu? Czy powstrzymalibyśmy naszego psa pokrytego pestycydami od wskoczenia do rzeki? Czy zmienilibyśmy spożywanie mięsa z fabryk, bardzo traumatycznego dla środowiska, na coś lepszego i mniej negatywnego dla natury? Czy moglibyśmy, krok po kroku, dla dobra ogólnego, dalej naciskać na radykalne zmiany, które są potrzebne? Czy więcej z nas podniosłoby swój głos? Myślę, że tak. Dużo osób mówi mi, że nie dbają o swoje ogrody, bo są „pełne gołębi i kruków”. Są, jeżeli twój ogród to śmieci i plastik. Dodaj do niego trochę życia i zobacz, co jeszcze się pojawi. Z 30 milionami ogrodów, 27 tysiącami parkami publicznymi i niezliczonymi terenami zielonymi, nie wspominając już o milionach balkonów, tarasów i ogrodach na dachach w Wielkiej Brytanii, możemy odbudować nasze powiązanie z naturą. Obecna pogoda jest absolutnie szalona i chaotycznie wpływa na nasze życie. Możemy stworzyć korytarze, aby dzika przyroda mogła emigrować na północ i uniknąć upałów. Możemy hodować rośliny jako pożywienie, schronisko i dom. Każda roślina, którą hodujemy pomoże nam ochłodzić nasze miasta, ograniczyć powodzie, absorbować węgiel i połączyć nas ze światem, w którym rzeczywiście żyjemy. Każdy owad, ptak, czy też ssak, o którego dbamy będzie miał większe szanse na przeżycie. Każdy wysiłek pomoże nam poczuć się lepiej i da nam nadzieję. Na pewno warto spróbować? 

Pędzimy w kierunku załamania klimatu w zastraszającej prędkości. Przez większość czasu czuję się absolutnie przytłoczona. Ale mam mały ogród. I wszystko co w nim robię i hoduję wydaje mi się wielkimi palcami przeciw światu chciwości i destrukcji, zmiany klimatycznej i zniszczenia bioróżnorodności, gigantów oleju, grubych ryb w mediach i nieefektywnych rządach. Ogrodnictwo pomaga mi skupić się na rzeczach, na które mam wpływ, daje mi nadzieję na następny rok. Podnosi mnie na duchu, gdy nic innego nie daje rady. Naprawdę myślę, że nasze ogrody i tereny zielone są odpowiedzą na problem obecnego świata: nasz brak połączenia z naturą i akceptacja życia w świecie umierającym. Nie akceptuj stagnacji, rośnij w górę! Dorastałam w przedmieściach Solihull, metropolii dziewięć mil południem od Birmingham. Nigdy nie poznałam dzikiej przyrody zanim dorosłam. Nie takiej „prawdziwej” dzikiej przyrody. Żadnych gatunków, które widzisz w starych książkach Ladybird, żadnych wielkich ptaków drapieżnych albo borsuków albo kretów albo nawet jaskółek, czy też oknówek (chociaż moja babcia, która mieszkała na wsi, pokazywała je podczas spacerów w pobliżu jej domu). Kojarzyłam modraszki i małe motyle rusałki, żaby, robaki i kokony ćmy. Kasztany, pająk, mrówki, pióra gołębi i ślimaki nie był mi obce. Nic poza tym nie wiedziałam. Ale zawsze chciałam poznać więcej tego świata. Moja mama mówi, że zawsze wiedziała, że będę pracować z ziemią. 

Ogrodnictwo było moją bramą do tego świata. Jako dziecko leżałam na brzuchu i patrzyłam na strzechę trawnika i mrówki pełzające wśród trawy. Patrzyłam na modraszki przylatujące i odlatujące z pudełka lęgowego, transportowałam prawie wysuszone robaki, które utknęły na betonie, na ziemię (dalej to robię). Zawszy przyciągały mnie rośliny, ogrody, świat zewnętrzny. Hodowałam pierwsze warzywa w wieku 10 lat, mój pokój był obładowany roślinami w wieku 20 lat, miałam pierwszą działkę jako 24-latka. Ale dalej nie zauważałam wiele dzikiej przyrody. Pewnie zajęło mi to chwilę, aby otworzyły się moje oczy. I otworzyły się. Trzmiel z czerwonym ogonem stworzył gniazdo w starej kołdrze na podwórku mojej byłej i jej sąsiedzi złożyli zażalenie do właściciela. Szukałam on-line sposobu na jego usunięcie i z pomocą Bumblebee Conservation Trust udało się nam przetransportować go w całości na moją byłą działkę. Z zaledwie dwoma użądleniami na twarzy, pojawił się przede mną całkowicie nowy świat, o którego istnieniu ledwo wiedziałam. Czytałam książki o trzmielach, nauczyłam się rozróżniać gatunki (w Wielkiej Brytanii znajdują się 24), dowiedziałam się jak żyją i mnożą się i hibernują. Wychodziłam szukać trzmieli  wczesną wiosną, albo dalej niehibernujących w późnej jesieni. Podnosiłam je i głaskałam, zanosiłam je na kwiatki. Słuchałam się instrukcji tworzenia gniazd w nadziei, że pewnego dnia królowa powróci i zdecyduje się założyć swoją kolonię w moim ogrodzie. 

A buff-tailed bumblebee on a Ceanothus flower. 

Trzmiel z płowym ogonem na kwiecie Ceanothus. Fotografia: Nick Upton/Alamy

Od tamtego czasu uratowałam i transportowałam jeszcze więcej gniazd – uformowanych w ścianach, które były zdejmowane, albo w przewróconych koszach kompostowych albo w krzaku blokującym drzwi albo na ziemi zbyt blisko drogi. Niektóre z nich przetrwały, ale większość zazwyczaj była już oblegana pasożytami. Zajęłam się innymi gatunkami: motyle, płazy, ptaki, muchy. Nauczyłam się tyle, ile mogłam, kupiłam każdą książkę, pochłonęłam każdy szczegół ich życia i zwyczajów, ich potrzeb i ich problemów z przetrwaniem. Większość brytyjskich gatunków od czasów, kiedy widziałam je jako dziecko, zaczęło powoli spadać w liczbach. Większość ucierpiała z powodu zmian użytku ziemi (budowaniu miast i miasteczek, uprzemysłowienia farm) oraz pestycydów, włącznie ze środkami owadobójczymi i herbicydami, które zabijają rośliny, na których żywią się owady i grzybobójcze środki, które wzmacniają siłę środków owadobójczych. Moją misją jest stworzenie tylu domów dla dzikiej przyrody w moim ogrodzie ile mogę, aby zrozumieć potrzeby tych gatunków i użyć mojego stanowiska jako pisarka w dobrze znanym magazynie ogrodniczym, aby pokazać innym, jak zrobić to samo. Myślę, że jeżeli ludzie będą bardziej świadomi, to będą chcieli pomóc dzikiej przyrodzie. Chcieliby posadzić kwiaty dla pszczół i ustawiać pudła dla ptaków. 

Nie zajęłoby to wiele czasu, aby na ulicach pojawiła się długa trawa i karmniki, kwiaty bogate w nektar, korytarze dla jeży i rodzime krzewy oraz drzewa.Pojawiłoby się więcej dzikiej przyrody. Byłoby więcej jeży i ptaków, więcej pszczół oraz motyli i może nawet pająków, skorek i plujek – czemu nie? Żeby pewnego dnia było więcej, a nie mniej. Ponieważ wiedzieliśmy o tych kryzysach i mieliśmy środki i wiedzę, aby je wtedy poskromić. Czemu pozwolilibyśmy, aby sytuacja się pogorszyła? Dlaczego pozwolilibyśmy na to, aby gatunki zanikały? W książce z roku 1962 Silent Spring, Rachel Carson udokumentowała destrukcję życia z rąk osób używających środka owadobójczego DDT, który nie tylko zabijał owady, ale także sprawiał, że skorupy jaj ptaków stawały się cieńsze, przez co ptaki miały mniejsze szanse na zakończenie inkubacji z sukcesem. Zmarła dwa lata po opublikowaniu swojej książki i nie dożyła momentu, w którym DDT zostało zakazane na świecie (W Stanach Zjednoczonych w latach 70., a w Wielkiej Brytanii w latach 80.). Nie dożyła także, aby dowiedzieć się, że ten środek jest dalej wykorzystywany w niektórych częściach świata i dalej utrzymuje się w naszych oceanach jako “wieczne chemikalia”. Nie dożyła także do momentu ujrzenia zniszczenia naturalnego świata, utraty środowisk, do „progresu”. 

Cieszy mnie to. Najbardziej ironicznie jest to, że jej „cicha wiosna” dalej dźwięczy w moich uszach 60 lat później. Jak wytrzymałaby ciszę, którą mamy teraz? Nigdy nie poznam bogatego życia, które znali moi rodzice i dziadkowie, i które oni ignorowali i uznawali za pewnik. Chciałabym wrócić do mojego dzieciństwa i zobaczyć zróżnicowanie gatunków w tamtym czasie, bo wiem, że nawet jeżeli widziałam niewiele, to teraz wiem, że 35 lat temu było ich znacznie więcej. Wypełniam mój ogród dzikimi roślinami, robię miejsce tylko dla dzikich rzeczy. A jednak dalej jest cicho. Czasami słyszę kilka much bzyczących wokół mojego domu latem, jest też nieco motyli na mojej budlei. Jednak jest coś niepokojącego w tej ciszy, kiedy orientujesz się, że nie słyszysz bzyczących pszczół. Gdzie one są? Czemu nie ma ich w moim dzikim ogrodzie? Jestem otoczona betonem, ale niektórzy z nas hodują kwiaty. Czy to wystarczy? Zajmuję się ogrodnictwem dzikich rzeczy, dla mojego dobra, dziecka z głową wpatrzoną w strzechę. Chcę ujrzeć jerzyki w moich budkach lęgowych, motyle na mojej budlei. Chcę zobaczyć mrówki, wolne robaki, plujki i gąsienice. Pragnę spotkać jeże grube od jedzenia chrząszczy, a nie karmy dla kotów. Chciałabym ujrzeć całe stadko modraszek w budce lęgowej. Chcę bogactwa, hałasu i przestać martwic się o ciągłą ciszę. Czy proszę o tak wiele? 

 

Autor:
Kate Bradbury | Tłumaczenie: Emilia Krefft - praktykantka fundacji: https://fundacjaglosmlodych.org/praktyki/

Źródło:
https://www.theguardian.com/lifeandstyle/article/2024/may/28/where-the-wild-things-are-the-untapped-potential-of-our-gardens-parks-and-balconies

Udostępnij
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy.
Wymagane zalogowanie

Musisz być zalogowany, aby wstawić komentarz

Zaloguj się

INNE WIADOMOŚCI


NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE