Ogrody zoologiczne nie edukują. Wręcz przeciwnie – kreują fikcję na temat swoich zwierząt
Apel Joanny Lumley o uwolnienie słoni w Wielkiej Brytanii ujawnił luki w twierdzeniach dotyczących ochrony przyrody.
Odwiedzający oglądają słonie w wybiegu w zoo w Chester. Zdjęcie: Chester Zoo/PA
Każdego popołudnia w Londyńskim Zoo, aż do początku lat 70., na stoliku układano filiżanki, spodki i dzbanek z herbatą dla szympansów. Oczekiwano komicznej sceny: szympansów rzucających naczyniami w siebie nawzajem i skaczących po krzesłach. Jednak rychło pojawił się problem. Szympansy są niezmiernie utalentowane, jeśli chodzi o posługiwanie się narzędziami. Szybko nauczyły się jak używać dzbanka poprawnie i grzecznie siadały przy stole, pijąc herbatę na podwieczorek.
„Kiedy publiczne podwieczorki szympansów zaczęły zagrażać ludzkiemu ego, trzeba było coś z tym zrobić,” – pisze Frans de Waal w książce Are We Smart Enough to Know How Smart Animals Are?. „Szympansy musiały zostać przetrenowane, aby znów rozlewać herbatę, rozrzucać jedzenie i pić z dzióbka dzbanka”. Dzięki ich umiejętności szybkiego uczenia się, w tym również doskonale się sprawdziły – ustanawiając rutynę z komediowym smaczkiem, wsadzając filiżanki do dzbanka, gdy opiekun był odwrócony. Podstęp zadziałał. Ówczesne gazety relacjonowały, że zwierzęta zachowywały się z „typową dla nich beztroską”.
W tych wczesnych dniach, szympansy dokonały czegoś naprawdę niepokojącego. Taki pokaz ich kompetencji nie tylko kwestionował ego widowni, ale także samą podstawę istnienia zoo. Jeśli zwierzęta były zdolne do odczuwania, a nawet do wrażliwości, to zbiorowisko klatek i cel mogłoby zacząć wyglądać nieco złowieszczo. Być może mniej jak niewinna rozrywka, a bardziej jak sadystyczny rodzaj więzienia. W interesie zoo było więc wpoić klientom przeciwne przesłanie. Zoo stało się miejscem fikcji, swoistym anty-edukatorem. Nie mogło powiedzieć całej prawdy o zwierzętach, które w nim mieszkały.
Dziwnym jest, że dzisiejsze ogrody zoologiczne lubią myśleć o sobie jako o placówkach edukacyjnych: często jest to ich zadeklarowaną misją i główną linią obrony. W zeszłym tygodniu, apel Joanny Lumley o uwolnienie 50 zniewolonych słoni – rzekomo doznających szkód psychicznych i fizycznych – został odrzucony przez dyrektora generalnego Zoo w Chester. Jego zdaniem, roszczenia Lumley były „przestarzałe”. Nowoczesne ogrody zoologiczne przedstawiono jako miejsca oświecone, „miliony mil” oddalone od tych sprzed pół wieku i kluczowe dla ochrony przyrody.
Jednak, czy ma on rację? Może warto zacząć od podkreślenia tego, czego nie powiedział: że słonie w zoo cierpią. Trudno bowiem uniknąć faktu, że takie miejsca wciąż unieszczęśliwiają zwierzęta, zwłaszcza te duże i inteligentne. Słonie, wielkie koty i naczelne wyraźnie nie czerpią przyjemności z życia w niewoli. Nawet przestronne, nowoczesne wybiegi udekorowane trawiastymi zboczami i pięknymi pnączami nie są w stanie odtworzyć nieskończonego bogactwa życia w naturalnym środowisku. Zwierzęta chodzą w kółko, kołyszą się i drapią, często umierając młodo. Zaskakująca liczba zwierząt w zoo, jest pod wpływem leków psychoaktywnych. W 2000 roku, badanie w północnoamerykańskich ogrodach zoologicznych wykazało, że prawie połowa z nich podawała swoim gorylom Valium, aby pomóc im radzić sobie z życiem w sterylnej monotonii.
Dlatego więc, każda obrona współczesnych ogrodów zoologicznych, jak oburzone oświadczenie Zoo w Chester z zeszłego tygodnia, zazwyczaj zawiera pewnego rodzaju niewypowiedzianą umowę. Owszem nasi więźniowie mogą czuć się żałośnie, (nie)mówią zoo, ale ich smutne, zdezynfekowane życie służy wyższemu celowi: wielkim projektom ochrony przyrody i edukacji społeczeństwa. Za cenę jednego uwięzionego słonia, możemy uratować znacznie więcej tych, żyjących w dziczy, jednocześnie wychowując pokolenia miłośników zwierząt, którzy pewnego dnia sami mogą stać się obrońcami przyrody. Ale by tak się stało, ludzie najpierw muszą zobaczyć zwierzęta na własne oczy. Niczym kapryśni, starożytni bogowie, zanim okażą miłosierdzie i życzliwość, ludzie wymagają kilku ofiar.
Ale nawet ta barbarzyńska umowa niezbyt się sprawdza. Ogrody zoologiczne są kosztowne w utrzymaniu; nie generują ogromnych nadwyżek gotówki do przeznaczenia na dobre uczynki. Fundacja Born Free twierdzi, że spośród największych brytyjskich zoo, zajmujących się działalnością charytatywną, tylko 4,2% zysków trafia na rzecz ochrony dzikiej przyrody. Nawet te ogrody zoologiczne, które twierdzą, że przekazują większe kwoty, nie wyjaśniają dlaczego koniecznym jest trzymanie niektórych zwierząt w klatkach, by uratować inne. (Hodowla w niewoli w celu późniejszego uwolnienia do dziczy rzadko się udaje, zwłaszcza gdy ma miejsce tysiące mil od naturalnych siedlisk.) Zoo są przecież potomkami menażerii, kolekcji egzotycznych zwierząt trzymanych przez możnych. Nie istnieje więc żadne historyczne, ani logiczne, powiązanie z ochroną przyrody. A to właśnie w kwestii edukacyjnej, zoo naprawdę zawodzą. Stulecie badań nad zwierzętami wskazuje tylko jedno: znacznie przeliczyliśmy się, jeśli chodzi o naszą wyjątkowość wśród istot, z którymi dzielimy planetę. Współpraca, teoria umysłu, używanie narzędzi, planowanie, postrzeganie czasu, żałoba, strach, empatia czy przyjaźń – zakres gatunków, u których odkrywane są te „unikalne dla ludzi” zdolności, staje się coraz szerszy.
Jednak, ogrody zoologiczne są zobowiązane przekazywać przeciwne przesłanie. Kiedy już uświadomisz sobie, że za kratami marnieją inteligentne, wrażliwe istoty, wyprawy do zoo stają się takim rodzajem wycieczki, z której jedynie socjopata mógłby czerpać przyjemność. Dlatego zamiast tego, przechodząc przez bramy zoo, doświadczasz procesu ‘zapominania’ o tych faktach. Zoo muszą pomagać zwiedzającym w tworzeniu ochronnej fikcji – że te chodzące w kółko, drżące zwierzęta są całkowicie szczęśliwe, albo że zachowują się tak, jakby były w dziczy. Lub, że są na tyle mało spostrzegawcze, że zastępują sobie prawdziwe otoczenie, sztucznym, namalowanym pejzażem za nimi. W obrębie tych zasadniczo wiktoriańskich konstrukcji, postawy również nieuchronnie uginają się w stronę wiktoriańskich idei: że zwierzęta są z zasady automatami, zbiorem odruchów, niezdolnymi do odczuwania czegokolwiek.
Tak więc, czy ogrody zoologiczne zainspirują ludzi do zostaną obrońcami przyrody? Mało prawdopodobne. Ochrona przyrody jest przecież zakorzeniona w filozofii, że nie mamy naturalnej dominacji nad innymi gatunkami, ani prawa do używania ich według własnego uznania. Zoo opierają się na przeciwnej zasadzie – tej, według której ludzie są konsumentami, a zwierzęta przeznaczonymi do konsumpcji.
„Dorośli zabierają dzieci do zoo, aby pokazać im jak wyglądają oryginały posiadanych przez nich reprodukcji [pluszaków],” – pisał John Berger. To tam dzieci uczą się, że zwierzęta nie są istotami takimi jak my, ale rzeczami.
Dział: Ochrona Środowiska
Autor:
Martha Gill | Tłumaczenie: Natalia Polańska