26.02.2025 JPM Redakcja

Skoczyłam na głęboką wodę – i doprowadziła mnie ona do zapomnianych przez historię statków niewolniczych

Pracująca w National Geographic badaczka Tara Roberts rzuciła niegdyś pracę i nauczyła się nurkować, a dziś podróżuje po całym świecie i pomaga w odszukiwaniu podwodnych wraków statków niewolniczych wraz z grupą genialnych czarnoskórych działaczy ruchu na

Zdjęcie: https://www.calpolyarts.org/20242025-season/tara-roberts-written-in-the-waters

(W tym fragmencie ze swojej nowej książki Written in the Waters: A Memoir of History, Home and Belonging, badaczka National Geographic Tara Roberts opowiada historię początku swojej podróży, w którym przypadkowe spotkanie z ekipą czarnoskórych ekspertów od nurkowania staje się dla niej inspiracją do nauki nurkowania i niesienia pomocy w odzyskiwaniu historii afroamerykańskiej).

22 luty 2017 r. – Kolega wręcza mi bilet na wizytę do należącego do Smithsonian Institution nowo otwartego muzeum kultury i historii afroamerykańskiej (NMAAHC). Niezbyt mam na to ochotę. Cała ta traumatyczna historia w jednym miejscu. Ten bilet ma jednak ogromne znaczenie. To muzeum od miesięcy było oblegane rezerwacjami; setki tysięcy ludzi, w tym moja rodzina i znajomi, wojowały ze sobą o bilety i podróżowały z każdego zakątka USA, aby móc złożyć wizytę. Czuję, że powinnam pojechać, że powinnam być dobrą afroamerykańską obywatelką i być wdzięczna za darmowe wejście. Postanawiam więc pewnego dnia zerwać się z pracy i pojechać.

Biorę metro ze swojego miejsca pracy w Rosslyn do Federal Triangle w Waszyngtonie, a następnie kieruję się pieszo do owego muzeum znajdującego się w National Mall. To niesamowicie wyglądające miejsce; trzy warstwy odwróconych pół-piramid pokrytych lśniącą fasadą z brązu. Koszt jego budowy wynosił ponad 500 milionów dolarów, a prace trwały 13 lat. Wszyscy mówią, że budynek w piękny sposób opowiada historię czarnoskórych Amerykanów, niczym piosenka z refrenem i crescendo. Wielkie historie zmagań i triumfów Afroamerykanów na przestrzeni wielu wieków. Historie, na których usłyszenie próbuję się mentalnie przygotować.

Zaczynam od najniższego poziomu, od czasów niewolnictwa. Czuję większy ucisk w piersi im bardziej zagłębiam się wewnątrz budynku. Stresuje mnie prospekt zostania świadkiem obrazowej historii tego, jak się tu znaleźliśmy i przez co przechodziliśmy. Opanowują mnie nerwy. Przyspieszam kroku. Ale potem zauważam fragment jej.

Jest to São José Paquete d’África, portugalski statek niewolniczy odnaleziony niedaleko wybrzeża Kapsztadu w RPA. Przechodzę po desce do wydzielonego miejsca, które jest ciemne i klaustrofobiczne. Natychmiastowo otaczają mnie dramatyczne dźwięki wiatru i wzbijających się fal, a głęboki i niski męski głos z powagą opowiada historię podróży statku przez Atlantyk. Dwieście dwunastu Afrykańczyków zginęło w noc, w którą statek zatonął. Widzę rzeczywiste artefakty z wraku. São José był jednym z 12 000 statków, które między XVI, a XIX w. przetransportowały do obu Ameryk około 12,5 miliona Afrykańczyków. Na ogromnej ściennej mapie, na której widnieją ironiczne nazwy statków –Wolność, Nadzieja, Pragnienie, nawet Jezus – podane są liczby Afrykańczyków, którzy weszli na każdy statek i liczby tych, którzy z nich zeszli. Ta druga liczba jest zawsze dużo mniejsza od pierwszej.

Na mapie widoczne są też szlaki, które wskazują na to, że przez te 400 lat doszło do około 36 000 podróży morskich i zaangażowanych było w to ponad 40 państw. Widzę ogrom transatlantyckiego handlu niewolnikami – znanego też jako handel trójkątny, jako że składał się z trzech etapów: pierwszy prowadził z Europy do Afryki i polegał na handlu dobrami za niewolników; drugi prowadził z Afryki do Ameryk i polegał na zdobywaniu zysku poprzez zmuszanie tych Afrykańczyków do pracy; trzeci prowadził z Ameryk do Europy, aby wzbogacić się za pomocą zdobytych w ten sposób pieniędzy i materiałów.

Historycy nazywają drugi etap cyklu „the Middle Passage” (Środkowy Korytarz). Szacuje się, że w tym okresie mogło zatonąć nawet do tysiąca statków. Do tej pory odnaleziono jednak bardzo niewielką część tych statków (mniej niż 20), a jeszcze mniej zostało właściwie udokumentowanych. Szacuje się także, że około 1,8 miliona Afrykańczyków zginęło w trakcie tych podróży. Ponad dwa miliony osób. Torturowanych. Zamordowanych. Zatopionych. Straconych. Zagubionych w głębinach.

Mówi się, że Atlantyk jest jednym z najbardziej turbulentnych oceanów na Ziemi, że wypełniony jest duchami Afrykańczyków, których imion nigdy nie poznamy – dusz, na których nie zwrócono nigdy uwagi i nie opłakiwano: marzycieli, poetów, rolników, naukowców, griotów, nauczycieli, matek, ojciec, mężów, żon, dzieci. Wszyscy straceni. Moje serce się zaciska. To jest właśnie historia, z którą zawsze bałam się mierzyć. Czuję, że nie potrafię sobie tego przyswoić. To za wiele. Muszę odejść. Uciekam na wyższe piętro powolnym, lecz zdeterminowanym krokiem. Docieram do niewielkiej strefy w głównej mierze pozbawionej gości, gdzie wystawa z piętra niżej jest kontynuowana w postaci spojrzenia od kuchni na pracę wkładaną w odnajdowanie wraków statków niewolniczych. Moje serce ponownie rośnie.

Moją uwagę od razu zwraca zdjęcie czarnoskórego dżentelmena z siwymi wąsami znajdującego się na łodzi i otoczonego przez głównie czarnoskóre kobiety. Wszyscy są w skafandrach, są w różnym wieku i siedzą na tej łodzi z szerokimi uśmiechami na twarzach. Kobiety opierają się o siebie, niektóre z głowami odchylonymi do tyłu przez śmiech, a inne patrzące prosto w obiektyw. Jedna z kobiet obejmuje drugą za ramiona, a ta z odwzajemnieniem kładzie głowę na ramieniu tej pierwszej. Przypominają mi blask słońca i szum drzew w sielankowym dniu, chrupot grubych korniszonów, zapach kurczaka w czasie grilla z rodziną. Przypominają mi moją matkę, moje ciotki, moje przyjaciółki z całego świata, których często nie widuję. Rodzi się we mnie tęsknota, której do końca nie rozumiem.

Czytam dołączony do zdjęcia tekst. Wszyscy na zdjęciu są członkami grupy przeważnie czarnoskórych płetwonurków o nazwie Diving With a Purpose (DWP); poszukują oni i dokumentują zaginione wraki statków niewolniczych z całego świata. To oni pomogli w odkryciu i dokumentacji wraku São José Paquete d’África. Od razu wyszukuję ich w Internecie i dowiaduję się, że DWP od 2003 roku trenuje zwykłych ludzi na pomocników archeologów i historyków w poszukiwaniu znajdujących się pod wodą szczątków historii Afrykańskiej diaspory na całym świecie. Pracują tam osoby w wieku od 16 do 90 lat. Jedynymi wymaganiami są zainteresowanie w płetwonurkowaniu i zaangażowanie w szlifowanie swoich umiejętności nurkowania.

Kiedy tak to czytam, zaczynam inaczej wyobrażać sobie kobiety na łodzi. Nie siedzą już, tylko stoją zwrócone w kierunku dziobu, z dłońmi zacieśnionymi w pięści na biodrach, wielkimi pelerynami na ramionach i włosach. Stają się dla mnie superbohaterki i desperacko chcę stać tam razem z nimi, ze swoją własną peleryną. Tęsknota, którą odczuwam, drąży mnie na wskroś swoim głodem. Przenosi mnie do lat 70-tych, mojego dzieciństwa w Wells Drive w Atlancie w stanie Georgia, do mieszkania na szczycie dwupiętrowego budynku bez windy. Mieszkałam tam tylko z moją mama – nasza dwójka na pięć pomieszczeń. W jaki sposób wszechświat łączy rodziców z dziećmi? Nie wiem, ale wiem, że moja matka była dla mnie idealna. Uczyła czytania. Uwielbiała czytać. Miała dobry dostęp do książek. Często przynosiła do domu ich pełne kartony ze swoich czytelniczych konferencji i konwentów. 

Czułam niesamowitą radość przy otwieraniu tych kartonów i wyciąganiu z nich pachnących drewnem książek, a następnie zanurzaniu się w ich światach. Mogłabym z książką spełnić cały dzień i całą noc, czytając ją pod kołdrą z latarką w ręku. Najbardziej lubiłam książki fantasy. Magia. Smoki. Jednorożce. Kosmos. Seria Pułapka czasu Madeleine L’Engle była jedną z moich ulubionych. Chciałam, żeby Pani Kto, Pani ŻeCoProszę i Pani NoJasne zapukały w moje okno i zrekrutowały mnie do ratowania świata. Chciałam być Charlesem Wallacem , ale nie Meg i mieć ważny życiowy cel. Uwielbiałam też Chronicles of Prydain Lloyda Alexandra; co roku od nowa czytałam całą serię. Chciałam być Taranem i udać się z mieczem na magiczną podróż. Często zamykałam oczy i prosiłam wszechświat o szansę dla mnie na zrobienie czegoś wielkiego. Moja wyobraźnia była wtedy głęboka, szeroka i bez granic.

Gdy zaczęłam dorastać, zauważyłam jednak, że czarnoskóre dziewczynki nigdy nie były w centrum tych opowieści. Książki, które miały w sobie czarnoskóre bohaterki, często kręciły się wokół tragedii, bólu i ponurych rzeczywistościach. Zrozumiałam, że wokół osób czarnoskórych krąży pewna narracja, która uwydatniła nasze zmagania, ból i traumę, ale przy tym wykluczyła wiele innych aspektów. Ze swojego okna widziałam wzgórze, które pięło się w górę między sąsiednimi budynkami. Zawsze kiedy mama wracała z pracy to jeździłam po nim rowerem w górę i w dół. Pamiętam jak wlokłam się na szczyt, a potem bez trzymania zjeżdżałam w dół z wiatrem w warkoczach. 

10-letnia ja czuła się wolna. Połączona z niebem, wiatrem, całym wszechświatem. Nie byłam zdefiniowana przez wymagania innych lub stereotypy stojące za słowami typu „dziewczyna” czy „czarnoskóra dziewczyna”. To byłam po prostu ja, a ja byłam wszystkim. Miałam ducha. Miałam potencjał. Byłam stwórczynią pojednaną z wszechświatem, który mnie trzymał, wspierał i popychał dalej. Mogłam być czymkolwiek chcę. A wiedziałam, że uwielbiam historie. Może nie mogłam podróżować po innych planetach czy wymiarach z własnym magicznym przewodnikiem, ale być może mogłam zapuszczać się w dalekie zakamarki tu na Ziemi. Być może mogłam dzierżyć pióro jak miecz i opowiadać historie mogące ratować świat. Wiedziałam wtedy, że chcę być podróżniczką i osobą opowiadającą historie.

Teraz siedzę na ławce obok wystawy i trzymam głowę w rękach gdy przypomina mi się to marzenie. Stawiam czoła przykrej prawdzie: jestem nie tylko tchórzem, który boi się spojrzeć w przeszłość i zaakceptować własną historię, ale także pretendentką. Rzeczywiście od dziecka tworzyłam opowiadania: trochę w liceum, potem na studiach, a potem już w pracy. Czasami pisałam recenzje, poradniki i eseje. Głównie jednak byłam redaktorką; szkoliłam, wspierałam i pomagałam innym w opowiadaniu historii zamiast pisania swoich własnych. Nigdy nie pisałam tych wielkich przygodowych opowiadań, o których marzyłam za młodu. Spędziłam swoją karierę na krawędzi swoich marzeń. Krążyłam wokół nich, ale nigdy do nich nie dotarłam.

Może dlatego jestem bezdzietną singielką. Może dlatego przez ostatnie 30 lat mieszkałam w 20 różnych miejscach i tylko okazjonalnie spotykam się z przyjaciółmi. Nie zapuściłam nigdzie korzeni. Nie w pracy. Nie w sobie. Nawet nie w swojej wyobraźni. Czuję, że nie pasuję do żadnego miejsca. Albo przynajmniej tak było do tej pory. Podnoszę głowę i raz jeszcze patrzę na zdjęcie. Te kobiety do mnie przemawiają. Nakłaniają mnie do skoku w głęboką wodę, do zostania raz jeszcze tą 10-latką, postacią w swojej własnej historii. Czuję determinację, żądzę, aby podjąć wymagane kroki, żeby w końcu postawić w życiu na swoim. Na telefonie zapisuję sobie stronę internetową DWP.

Skok w głęboką wodę

24 luty 2017 r. – Dwa dni później. Trzymam w ręku telefon i zbieram się do zadzwonienia na numer podany na stronie. Serce mi wali. W muzeum czułam się tak odważna, tak gotowa. Teraz czuję się niepewnie i trochę niedorzecznie. Pojawiło się we mnie ziarenko zwątpienia. Jak ja mogłabym robić to samo, co te kobiety? Uwielbiam wodę, ale nic nie wiem o oceanie czy o nurkowaniu. Co jeśli będzie to zbyt trudne? Zwątpienie zaczyna roznosić się dalej. Próbuję sobie zracjonalizować, że DWP pewnie potrzebuje finansowego wsparcia. Non-profit, dla którego pracuję, wspiera osoby z wizją na wielkie zmiany. Może więc mogę powołać kogoś z organizacji, żeby pomógł im zdobyć więcej funduszy. Może wciąż mogę być przydatna pomimo mojego braku gotowości. Krążenie to bardzo głęboko zakorzeniony zwyczaj.

Dzwonię. Telefon odbiera Ken Stewart, mężczyzna z siwymi wąsami ze zdjęcia i współzałożyciel DWP. Ma przyjazne i pełne ciekawości nastawienie. „Aaaa, widziała pani moje zdjęcie w muzeum! Przystojnie na nim wyglądam, prawda?”, powiedział ze śmiechem. 72-letni Ken ma melodyjny głos, niczym piosenkarz jazzu z lat 20-tych poprzedniego wieku, który delikatnie muska telefon. Z używanych przez niego frazesów i energii da się odczuć jego nowojorskie pochodzenie, a całości nadaje kształt południowy wdzięk z Nashville w stanie Tennessee – miasta, w którym mieszkał przez 30 lat.

Mówię mu, że chcę nominować go do współpracy z moją organizacją non-profit. „Chce mi pani dać pieniądze? Bo do tych nurkowań są naprawdę potrzebne!”, Ken mówi mi z ekscytacją. Uwielbia opowiadać historie, a ja uwielbiam słuchać. Nasza pierwsza rozmowa telefoniczna trwa godzinę. Druga podobnie. Zakochuję się jeszcze bardziej w misji DWP. Jestem pewna, że moja organizacja byłaby w stanie wesprzeć Kena. Organizuję więc spotkanie.

Po kilku telefonach z organizacją okazuje się jednak, że to się nie uda. Być może od początku miało się to nie udać, bo przy naszej ostatniej rozmowie, kiedy wszyscy inni się już rozłączyli, Ken powiedział: „Siostro”. Domyślił się, że jestem czarnoskóra. „Wiesz, że mieszkasz w epicentrum nurkowania uprawianego przez czarnoskórych, prawda?”

„Nie. Zaraz, co? Tutaj, w Waszyngtonie?” Dziwię się.

„Zgadza się. Jesteś tam pośród wszystkich naszych głównych ryb… na przykład Albert José Jones. On założył pierwszy klub nurkowy dla czarnoskórych w Stanach Zjednoczonych – Underwater Adventure Seekers czy też UAS – właśnie tam w Waszyngtonie, niemal 60 lat temu. Był też współzałożycielem NABS (National Association of Black Scuba Divers) wraz z innym legendarnym nurkiem Ric Powellem. W NABS jest ponad 3000 nurków z całego kraju. W Waszyngtonie jest też Kamau Sadiki. Wielu liderów DWP tam jest. Jesteś wśród swoich, pani Taro Roberts”. Lubi wymawiać moje pełne imię i nazwisko. „UAS prowadzi zajęcia na basenie w Gallaudet University i księgarnię niedaleko Howard University”.

„Naprawdę?” Pytam, zachwycając się faktem, że mieszkam niedaleko od Howard, który jest jednym z uniwersytetów historycznie przeznaczonych dla czarnoskórych osób.

„Powinnaś przyjść ponurkować z nami”, mówi, a świat wokół mnie się zatrzymuje. Po chwili ciszy dodaje: „Mogę w tym momencie zapisać cię na ich zajęcia jeśli chcesz”.

Ken wyjaśnia, że zajęcia będą trwać trzy miesiące, a na końcu otrzymam swój certyfikat PADI uprawniający do nurkowania z akwalungiem. Po tym musiałabym wykonać 30 nurkowań w oceanie, żeby wzmocnić swoje umiejętności pływania pod wodą. Jeśli uda mi się zrobić obie rzeczy, to mogłabym wziąć udział w programie treningowym DWP już następnego lata. Nie potrafię wypowiedzieć słowa. „Jesteś tam? Chcesz to zrobić?” Ken pyta się mnie cicho po kilku chwilach ciszy. To właśnie był bodziec, którego potrzebowałam. Serce bije mi w piersi gdy biorę głęboki oddech i mówię „tak”, które z czasem kompletnie zmieni moje życie w Waszyngtonie. Pierwsze pełne entuzjazmu „tak”, które wypowiedziałam od bardzo dawna.

Dotyk dusz przodków

11 czerwiec 2017 r.: Około 40 z nas udało się do stworzonego przez ludzi jeziora Millbrook Quarry w Północnej Wirginii. Mam na sobie skafander, a na plecach zbiornik powietrza. Idę tyłem w kierunku nabrzeża, żeby dostosować się do płetw na moich stopach. Przygotowuję się do skoku w mroźną, ciemną wodę. To dzień mojej certyfikacji do nurkowania. Wszystkie otaczające mnie ciemnoskóre twarze – instruktorzy, ochotnicy, koledzy z zajęć, których poznałam przez ostatnie kilka miesięcy – dopingują mnie i mówią mi, że dam radę. Słyszę śmiech i pluski wody. Zakochałam się w tej grupie nurków, którzy przeciwstawiają się stereotypom i granicom tego, kim mogą być osoby czarnoskóre.

Shirikiana, twarda filmowczyni i właścicielka księgarni połączonej z wegańską kawiarnią obok Howard University, w którym od trzech miesięcy co tydzień odbywaliśmy zajęcia teoretyczne, wiosłuje po wodzie i wydaje innym instrukcje. Jest jedną z kobiet ze zdjęcia. Pomogła mi nauczyć się posługiwania się maską w trakcie zajęć na basenie. Legendarny doktor Albert José Jones, dziadek społeczności czarnoskórych nurków w Stanach Zjednoczonych, siedzi na leżaku pod parasolem przy wodzie.

Prowadził wszystkie zajęcia w księgarni Shirikiany z cichym, suchym poczuciem humoru i subtelnymi żartami. Puszcza mi oczko i życzy powodzenia. Instruktor DWP, pilot i były inżynier Kamau Sadiki jest już w wodzie i pomaga jednej z moich koleżanek w doskonaleniu jej umiejętności ratowniczych. Ośmiu moich kolegów z zajęć. Wszystkich dobrze poznałam przez ostatnie miesiące. Odwracam się do swojego towarzysza, Reggiego, nauczyciela matematyki z Maryland, i wymieniamy się kciukami w górę. Zastanawiam się czy moja maska jest odpowiednio dopięta. Ale już za późno. Czas iść.

Wskakuję do wody i od razu wypływam z powrotem na powierzchnię. Woda jest zimna. Reggie wskakuje i podpływa do mnie. Jeden po drugim, wszyscy moi koledzy również wskazują. W parach podążamy za swoim instruktorem Kimem, który prowadzi nas do zanurzonej platformy na środku jeziora, abyśmy przećwiczyli umiejętności, które poznawaliśmy przez ostatnie trzy miesiące. Po kolei płyniemy w dół na głębokość około 9 m i stajemy na ledwo widocznej platformie, gdzie testujemy swoje umiejętności czytania kompasu, zalewamy maski, zdejmujemy i wymieniamy maski i ćwiczymy awaryjne płynięcie w górę bez dostępu do tlenu. Powtarzamy też niesienia wsparcia kolegom, wymianę wyposażenia i awaryjne zdejmowanie pasu balastowego. Dowiadujemy się, że wielu ludzi zginęło w oceanie i że nurkowanie to poważna sprawa. Dajemy z siebie wszystko. A potem ćwiczenia dobiegają końca.

Wpływamy z powrotem na krawędzie i oddajemy płetwy. Wciągamy się w górę po stopniach i większość z nas opada na trawę, poddenerwowana. Czy zrobiliśmy dostatecznie wiele? Tak. Wszyscy zdaliśmy. Jako świeżo upieczeni nurkowie, robimy sobie grupowe zdjęcie, trzymając przed sobą wielki znak UAS. Jako nurkowie z certyfikatem PADI, możemy nurkować na całym świecie. Na wierzchu swojego kostiumu mam teraz swoją białoniebieską bandanę i spodenki. Do kamery uśmiecham się tak szeroko, że bolą mnie policzki.

Po fakcie rozsiadamy się na tyłach samochodów, kocach i składanych krzesłach, posilając się przy tym wszelkiego rodzaju burgerami i świętujemy swoje osiągnięcie słodkościami i opowiadaniami. Doktor siedzi z nami, rozłożony na swoim leżaku i przykryty parasolem. Odchrząkuje (nawet pomimo tego, że jesteśmy lojalną widownią, która z uwagą słucha każdego słowa płynącego od niego i innych instruktorów) i opowiada nam historię Henrietty Marie, statku niewolniczego, który odbył dwa wojaże z Anglii do zachodniej Afryki, a następnie z Afryki do Jamajki w latach 1699 i 1700. Jest to pierwszy wrak statku niewolniczego odnaleziony w wodach Stanów Zjednoczonych. Mówi, że był to duży statek. Był wyposażony w kilka ładowni dostosowanych do przewożenia żelaza, paciorków, broni, metalowych stopów… oraz pojmanych Afrykańczyków.

W czasie drugiego wojażu statek płynął przez Atlantyk z zachodniej Afryki do Jamajki z 274 pojmanymi afrykańskimi mężczyznami, kobietami i dziećmi na pokładzie. Około 80 z nich zginęło na Atlantyku, a cała reszta została sprzedana do jamajskich plantacji cukru. Pewnego czerwcowego poranka 1700 roku, załoga Henrietty Marie załadowała na statek zdobycze z handlu, gotowa na powrót do domu. Myśleli, że misja została zakończona, więc popłynęli z kursem na Londyn, od zachodu mijając archipelag Florida Keys. Rozpętała się jednak wielka burza. Statek trzykrotnie uderzył w rafę. Błyskawice, grzmoty, agresywne fale. Łamiące się drewno. Henrietta Marie lądująca na dnie.

Statek spoczywał na dnie oceanu przez niemal trzysta lat dopóki nie został odnaleziony w 1972. Ekipa nurków szukała innego okrętu, na którym podobno znajdował się skarb o wartości około 400 milionów dolarów, ale przypadkiem odnaleźli Henriettę Marie. Nie było na niej świecących klejnotów czy sztabek złota; większość jej skarbów przepadła lub została sprzedana. Były na niej jednak dowody wskazujące na przemyt żywego towaru: kajdany do przetrzymywania więźniów, a także kości słoniowe, kły i afrykańskie paciorki do handlu – towary używane w handlu niewolnikami. Więcej ekspedycji do wraku statku doprowadziło do odkrycia okrętowego dzwonu, na którym wyryto nazwę statku i rok jego pierwszej podróży (1699), co niewątpliwie potwierdziło jego tożsamość.

Artefakty zostały wyczyszczone i zabezpieczone, a następnie udostępnione na konferencji NABS, organizacji czarnoskórych nurków, którą współtworzył doktor Jones. Wielcy i umięśnieni faceci z wojska płakali, zwłaszcza gdy dotykali malutkich kajdan stworzonych dla dzieci. Wszystkim dało to do zrozumienia, że muszą coś zrobić. Zdecydowali więc umieścić płytę we wraku statku, aby uczcić pamięć Afrykańczyków zmuszonych do podróży na tym statku – i pamięć tych, którzy po drodze stracili swoje życie. 

Dwudziestu nurków NABS, w tym doktor Jones, pomogło przetransportować niemal 1400-kilogramową płytę do obiektu za pomocą wyciągów i lin, a potem zanurkowali. Doktor mówił, że było to dziwne uczucie, jak wpływanie do podwodnego cmentarza. Płyta została umieszczona na oceanicznym dnie. Zwrócono ją w kierunku południowego wschodu, aby była skierowana ku afrykańskiemu kontynentowi. Po kolei każdy nurek dotykał ją i odmawiał modlitwę, a następnie odpływając czytali na głos umieszczony tam napis:

„Ku pamięci i uznania odwagi, bólu i cierpienia zniewolonych Afrykańczyków. Wypowiedz jej imię i delikatnie dotknij dusz naszych przodków”.

To stało się zarzewiem idei stojącej za DWP. Uświadomienie sobie, że na świecie jest więcej takich wraków. Więcej historii, które czekają na opowiedzenie. Więcej ludzi, których imiona najpewniej nigdy nie zostaną poznane, ale które zasługują na upamiętnienie i uczczenie. Imiona, takie jak: Thambo, Kossola, Oluale, Adissa, Lahla, Abache, Shamba, Abile, Somee, Sakaru, Deza. Imiona czekające na powrót do domu.

Pod powierzchnią oceanu

18 październik 2017 r.: Szereg nas, świeżo upieczonych nurków i naszych instruktorów z UAS podążamy za światłem w ciemności. Znajdujemy się lekko ponad 6 metrów pod powierzchnią wód wyspy Cozumel w Meksyku, wyposażeni w nasz sprzęt do nurkowania. To nasze pierwsze nurkowanie w oceanie i pierwsze nurkowanie w nocy. Jest tak ciemno, że nie widzę będącej przed oczami swojej ręki. Płynę bezpośrednio za Kamau, byłym inżynierem i instruktorem DWP, z którym jestem w parze. Do czoła ma przymocowane źródło światła. Inni płyną za mną w linii. Jesteśmy około 100 metrów z dala od wybrzeża i trochę tu strasznie. Wiem, że w wodzie są węże – jeden jasnożółty osobnik sprawił, że musiałam wspiąć się na Kamau, żeby uciec. Nie chcę znów się na niego natknąć. Ale stożek światła od Kamau jest niezachwiany. Nie wydaje się być wcale nerwowy. Jest dla mnie źródłem odwagi.

Odległa poświata zaczyna się zbliżać i poszerzać. Światło Kamau staje nieruchomo. Ustawiam się za nim. Poświata zbliża się coraz bardziej, aż w końcu całkowicie nas otacza. Setki, być może tysiące małych ryb świeci się w ciemności i płynie wokół mnie. Nie boję się jednak. Patrzę się z podziwem na otaczające mnie światło, czując się wdzięczna wszechświatowi. Przebywanie tu pod nocnym niebem sprawia, że magia wkrada się do mojej duszy i zaczyna kiełkować plan. Co jeśli podążyłabym za tymi nurkami przez cały świat i opowiadała o nich historie, podczas gdy oni poszukują wraków statków niewolniczych? Co jeśli podążyłabym za nimi do wszystkich miejsc z aktywnymi misjami DWP – do Mozambiku, RPA, Senegalu, Kostaryki, Santa Cruz?

Pomysł ten subtelnie mnie ogarnia. Moja dusza podróżniczki, która zbierała w sobie odwagę od kilku ostatnich miesięcy i dusza opowiadaczki, która czekała w ciszy, wreszcie się spotykają. Spotkanie to jest ciepłe i apetyczne. Zainspirowana misją Diving with a Purpose Tara Roberts opuściła swoją pracę, aby opowiadać historie czarnoskórych nurków poszukujących wraków statków niewolniczych. 

Nowa przygoda

11 luty 2018 r.: Mam na karku kolejne urodziny. Z Meksyku wróciłam już cztery miesiące temu. Na koncie mam osiem zaliczonych tam wypadów do oceanu. Jeszcze 22 i będę mogła wziąć udział w szkoleniu DWP. W międzyczasie mam parę rzeczy do załatwienia. Najpierw idę do Kena, żeby otrzymać od niego błogosławieństwo. „Wiesz, historie o Afrykańczykach i niewolnictwie zostały opowiedziane przez białych ludzi. Ludzi z akademickimi kwalifikacjami”, powiedział, po czym na chwilę się zatrzymał. „Nie chcę im ujmować, bo sam nie mam takich kwalifikacji. Podziwiam ich. Ale oni nie potrafią opowiedzieć tego z naszej perspektywy. Perspektywy Afrykańczyków, którzy to przeżyli. Musimy zacząć opowiadać swoją własną historię”. Po chwili dodaje: „Potrzebujemy twojej pomocy w opowiadaniu tej historii, Taro Roberts”.

Mówię Kenowi, że planuję opuścić pracę. „Chwileczkę! Nikt mi nic nie mówił, że zamierzasz opuścić pracę! Nasza organizacja nie może ponieść za coś takiego odpowiedzialności. Wielkie nieba!”, oznajmia żartobliwie. Odpowiadam śmiechem i mówię mu, że zamierzam to zrobić bez względu na cokolwiek i że ja sama poniosę odpowiedzialność. Mówię mu, że nie musi się martwić. Potem zaś udaje się do gabinetu szefa i odchodzę z pracy. Nie było to tak trudne, jak podejrzewałam. Jestem gotowa na niebycie jedyną.

Szkolenie DWP jest w czerwcu, co daje mi cztery miesiące na zebranie się do kupy. Mam plan. Znajomy zaprosił mnie na swój ślub w Indiach pod koniec miesiąca. Planowałam tam pojechać, a potem wrócić do Stanów. Teraz jednak decyduję się tam zostać i wykonać pozostałe 22 nurkowania w południowo-wschodniej Azji. Coś wzywa mnie do Sri Lanki. Nazywają ją „łzą z policzka Indii”, bo wygląda jak łza zwisająca z większego państwa. 

Wydaje się to smutne, ale daje też temu miejscu pewną powagę i implikację, że lokalna ludność przez wiele przeszła. Sri Lanka jest też w 70% buddyjska i jest znana jako przyjazne i otwarte miejsce. Niektóre przewodniki nazywają ją nacją uśmiechniętych ludzi. To będzie mój pierwszy przystanek. Nie potrafię tego do końca wyjaśnić. Coś w kraju pełnym uśmiechniętych ciemnoskórych buddystów trochę przypominających mnie pobudza moją wyobraźnię. Nigdy nie byłam też w Tajlandii, ale słyszałam, że to świetne miejsce do nurkowania. To będzie mój ostatni przystanek.

Nie mam zlecenia. Nie mam funduszy. Nie mam pojęcia, jak uda mi się rozprzestrzenić tę historię na cały świat. Nawet nie wiem jak do końca wygląda ta historia. Ale muszę się uspokoić. Nie uprzedzać wydarzeń. Kupuję jednostronny bilet do Kerali w południowych Indiach. Kupuję sobie iPada Pro do cyfrowego dokumentowania swojej podróży i wielki plecak. Postanawiam pozostawić sobie mieszkanie w Waszyngtonie do powrotu w czerwcu. To będzie moja siatka bezpieczeństwa. Resztę wymyślę na poczekaniu. Jedna walizka. Jedna magiczna czarnoskóra dziewczyna. Jestem gotowa.

Ale najpierw muszę zrobić coś jeszcze.

Głęboka woda

24 luty 2018 r.: Za mniej niż 48 godzin wyruszam do Kerali. Po sprzątnięciu ostatnich rzeczy osobistych ze swojego gabinetu wychodzę na ulicę w Rosslyn i powoli przechodzę przez most łączący Wirginię z Waszyngtonem. Zachodzące słońce ociepla mi twarz. Ptaki tańczą po powierzchni Potomaku, a ja czuję w sobie świerzbienie skóry. Docieram do sklepu fryzjerskiego Slima. Jest ekstrawagancki, podobnie jak ceny, ale Slim daje mi zniżkę, więc siadam na fotelu. Na szyi umieszcza mi ręcznik, a na ręczniku pelerynkę. Zwraca mnie w kierunku lustra i staje za mną, dotykając ręką moich włosów, które są wystylizowane na przerośnięte afro. „Okej, co dziś robimy? Chcesz, żebym przyciął trochę boczki?” Pyta się mnie.

Biorę głęboki oddech. „Nie”, mówię, patrząc na siebie w lustrze. „Chcę, żebyś ściął wszystko”. Slim marszczy brwi. „Obciąć cię na Cezara? Jak dużo mam obciąć?”

„Wszystko”, mówię z uśmiechem. „Zetnij wszystko. Nie chcę, żeby na głowie został mi jakikolwiek włos”.

„Ooo, chcesz pójść na łyso?” Kiwam głową na tak. „Super! Będziesz wyglądać niesamowicie!”, mówi mi, po czym schyla się bliżej mnie i patrząc na mnie w lustrze, puszcza mi w oczko. „Uwielbiam, kiedy kobiety idą na łyso”. Wyciąga maszynkę do strzyżenia i dokonuje pierwszego cięcia z przodu do tyłu. Dwadzieścia minut później wychodzę na ulicę. Wieczorny wiatr muska czubek mojej głowy. Wyciągam przed siebie ramiona, robię radosny obrót i śmieję się na głos.

Czuję się świetnie, magia wewnątrz mnie się pobudza. Moja 10-letnia wersja siebie jest całkiem przebudzona z letargu. Jej głowa jest zwrócona w górę, choć jej wzrok jest nieco wycofany; nie wie, czy tym razem może mi zaufać. Biorę głęboki oddech i obiecuję jej, że jej nie zawiodę.

Skaczę tym razem na głęboką wodę.

Dział: Nauka

Autor:
Tara Roberts | Tłumaczenie: Karol Rogoziński— praktykant fundacji: https://fundacjaglosmlodych.org/praktyki/

Źródło:
https://www.nationalgeographic.com/history/article/black-divers-are-finding-underwater-slave-ships-and-reclaiming-their-history

Udostępnij
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy.
Wymagane zalogowanie

Musisz być zalogowany, aby wstawić komentarz

Zaloguj się

INNE WIADOMOŚCI


NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE