„Bomby były wszędzie” – ludzie uciekają przed nalotami w Libanie
Ataki Izraela na cele Hezbollahu miały przerażające efekty na lokalnych cywili, którzy zostali zmuszeni do ucieczki w poszukiwaniu bezpieczeństwa.
Zdjęcie udostępnione przez agencję prasową EPA
Transgraniczne ataki Izraela i Hezbollah doprowadziły do wysiedlenia dziesiątek tysięcy ludzi po obu stronach konfliktu. W Libanie ostatni nalot Izraela pozbawił życia 600 osób, tysiące zostało ranne, a kolejne 90,000 wysiedlone. Niektórzy z porzucających swoje domy opowiedzieli o swoich doświadczeniach BBC, o pozostawieniu całego swojego dobytku i poleganiu na obcych by przeżyć. Między nimi jest Valentine Nesser, dziennikarka, która uciekła z południowego Libanu ze swoją matką i bratem w poniedziałek, kiedy intensywne bombardowanie uczyniło go najbardziej zabójczym dniem w ostatnich dekadach. „Poszliśmy w góry Liban, jakieś trzydzieści minut od Bejrut, które obecnie uznaje się za bezpieczną strefę”, powiedziała. Podróż zajęła im 15 godzin przez ogromne korki na drogach w związku z tysiącami uciekających ludzi. „Przyszliśmy tu bez niczego, ponieważ bomby były wszędzie, a my chcieliśmy jak najszybciej być bezpieczni”, dodała. „Mieszkamy w hotelu, który został przerobiony na ośrodek dla przesiedleńców. Jest tutaj ponad 300 ludzi, a ta liczba wciąż rośnie. W jednym pokoju jest jakoś 50 osób. Wiele ludzi wciąż nie znalazło miejsca do zamieszkania i są zmuszeni spać w swoich samochodach”. Wspomniała, że lokalne władze zapewniają jedzenie i wodę, po czym dodała, że przeżyła już parę konfliktów, ale tym razem jest inaczej.„Jest więcej napięcia, więcej smutku, więcej złości”.
Amali Deni zajmuje się swoimi krewnymi w Dolinie Bekaa. Zdjęcie udostępnione przez agencję prasową BBC
Mieszkańcy wschodniego Libanu, który doświadczył mniejszej ilości nalotów niż południe, mają nadzieję, że uda im się uniknąć najgorszych skutków konfliktu, a wsparcie zapewniają im niektórzy wolontariusze. Amali Deni mieszka w Bejrucie i parę dni temu wróciła do domu swojej matki w Dolinie Bekaa. Mówi „Mam 13 krewnych, którzy zamieszkali ze mną i moją mamą, zostali wysiedleni z okolic Baalbeku. Wszyscy są w naszym domu, który m tylko jedną sypialnię i salon. Musiałam usiąść z dziećmi i powiedzieć „W tej okolicy mamy naloty, tak samo w Dolinie Bekaa, ale jest bezpieczniej niż z Baalbeku, skąd przybyliście”. „Jestem też wolontariuszką w szkołach, w których mieszkają teraz ludzie – pomagam dostarczyć im jedzenie. Sytuacja jest bardzo trudna. Kilka szkół w moim mieście przyjmuje uchodźców – wiele, wiele osób z całego Libanu – ale głównie z południa. Mieszkańcy, wolontariusze, zabierają jedzenie z własnych domów i starają się wspierać tych ludzi. Próbowaliśmy rozmawiać z dziećmi, zapewnić im psychologiczną pierwszą pomoc. Panikowały, a my próbowaliśmy bawić się z nimi, żeby je uspokoić”. „Płakały z głodu. Przez cały dzień dostały jedynie herbatniki”. Inny mieszkaniec Beki, Omar Hayek, współpracuje z kilkoma organizacjami pozarządowymi, w tym z Medecins Sans Frontieres (Lekarze bez Granic). Powiedział BBC, że w tym regionie nie ma żadnego poczucia bezpieczeństwa i ludzie są niepewni co będzie dalej. „Z okolic Beki nie ma wielu dróg ucieczki”, stwierdził. „Jeżeli chcesz uciekać, możesz kierować się do Syrii, ale to rodzi pytanie – czy jest dla nas bezpiecznym miejscem? Wiele osób zadaje sobie to pytanie i powoduje to uczucie zagubienia”.
Dział: Świat
Autor:
Robert Plummer, Gabriela Pomeroy | Tłumaczenie: Zuzanna Polańska – praktykantka fundacji: https://fundacjaglosmlodych.org/praktyki/