22.04.2025 JPM Redakcja

Poczekaj, Disney! Reżyser Flow oraz znajomi karierowiczowscy animatorzy o nowej erze dla sztuki

Na ostatnio tygodniowym rozdaniu nagród Akademii Filmowej nieduży łotewski film zgarnął nagrodę w kategorii najlepszej animacji. Teraz, jego twórca, Gints Zilbalodis, i inni nominaci mikro-budżetowych filmów do Oscara omawiają podejmowanie ryzyka i stawianie czoła wielkim wytwórniom filmowym.

„Elokwentne, ludzkie i niemal nieznośne napięcie”: wolne od dialogu i ludzi Flow. Fotografia: Alamy

Na ostatnio tygodniowym rozdaniu nagród Akademii Filmowej nieduży łotewski film zgarnął nagrodę w kategorii najlepszej animacji. Teraz, jego twórca, Gints Zilbalodis, i inni nominaci mikro-budżetowych filmów do Oscara omawiają podejmowanie ryzyka i stawianie czoła wielkim wytwórniom filmowym.

Flow to cudownie zaanimowana przypowieść pokroju Arki Noego, która przypłynęła falą do kin tak jak wiadomość w butelce. Wynalazek Gintsa Zilbalodisa, 30-letniego łotewskiego filmowca, opowiada historię bezimiennego dachowca rzuconego w dryfującą żaglówkę wraz z kapibarą i lemurem o pręgowanym ogonie. Świat zalała woda, a jedna katastrofa goni drugą. Zwierzęta na łódce muszą pomagać sobie nawzajem albo umrą. Flow nie zawiera ludzkiego życia i ani jednej rzeczywistej linii dialogowej. Pomimo tego jest to elokwentne, ludzkie i niemal nieznośne napięcie.

Animatorzy — mówi Zilbalodis — są trochę tak jak koty, w tym sensie, że mają tendencję do bycia samowystarczalnymi i aspołecznymi oraz że trzeba ich namawiać do dołączenia do drużyny. Produkcja Flow zaangażowała Zilbalodisa do porzucenia biurka na rzecz nadzorowania małą załogą artystów. Zilbalodis musiał nauczyć się jak delegować, kolaborować i organizować ryzykowne pomysły, które często były nieudane i wyrzucane do kosza. Dlatego ukończony film jest praktycznie unikalną przypowieścią, tworzącą komentarz na te wszystkie pozakulisowe negocjacje. Jest to zasalutowanie do samotników, którzy muszą zebrać zasoby — no i na marginesie zagrożone zwierzęta, które muszą się dostosować, by przetrwać.

Flow pomimo tego podołał czemuś więcej niż wyłącznie przetrwaniu. To fenomen, uderzająca zmiana, obrobiona ręcznie na małą skalę produkcja, która przemawia do kin masowych, jak i temu podobnych kin studyjnych. W ostatnim tygodniu na rozdaniu nagród Akademii Filmowej, wykonany z zamiłowaniem dramat Zilbalodisa zagarnął sobie Oscara za najlepszy pełnometrażowy film animowany, będąc pierwszą niezależną produkcją, która tego dokonała, pokonując temu podobne W głowie się nie mieści 2 czy Dziki robot. Film (który był również nominowany w kategorii do najlepszego filmu międzynarodowego) może zaliczać się jako rodzaj pioniera, części nowej rasy, gdyż został on uznany na liście animowanych Oscarów wraz z gryzącym Pamiętnikiem ślimaka Adama Elliota oraz krótkometrażówką Niny Gantz Bez końca. Każdy z tych filmów jest zniuansowany, dystynktywny i obcy. Każdy z nich został wyprodukowany obok celów niezarobkowych. Niezależne animację były kiedyś postrzegane jako zatomizowane prowincje. Teraz wyłoniły się one z cieni, aby przysporzyć kłopotu dominującym trendom.

Gints Zilbalodis with his Oscar last weekend. 

Gints Zilbalodis ze swoim Oscarem z zeszłego tygodnia. Flow wygrało w obliczu rywalizacji ze strony Disneya, Dreamworksa – oraz Wallace'a i Gromita od studia Aardman. Fotografia: Getty Images

Jeśli istnieje coś takiego jak społeczność animatorów, to prowadzi ona koczowniczą egzystencją na objazdowych europejskich festiwalach filmów. To miejsce, gdzie artyści mają skłonności do gromadzenia się — mówi Zilbalodis. Festiwale były dla niego filmową szkołą lub raczej wodopojem. „Lecz jako społeczność jest ona bardzo popękana” — dodaje. „Ludzie żyją w swoich wygodnych bańkach i nie prowadzą zbytnio interakcji. Z pewnością nie podążają za żadną formułką. Jeśli spojrzeć na duże wytwórnie animacyjne, to u nich występuje ustalony system, ogólne rozumienie tego, jak konkretne rzeczy się robi. Jednak niezależne animacje są wykonywane tylko przez parę osób. Nie ma standardów, jakie mają wytwórnie, więc można opowiedzieć dowolną historię, jaką się zechcę w dowolnym stylu”.

Ta różnorodność odbija się na każdym festiwalu — dodaje. „Jeden film będzie miał konwencjonalną narrację, a kolejny będzie abstrakcyjny. Jeden będzie dla młodych dzieci, kolejny będzie bardzo mroczny i tylko dla dorosłych. Wszyscy wykorzystują różne narzędzia, różne oprogramowania lub różne kukiełki. Możliwości są nieskończone”.

Zilbalodis stworzył Flow w Blenderze — programie open source (z otwartym kodem źródłowym), który umożliwił mu zaanimowanie zwierząt jako szkielety CGI oraz umożliwił namalowanie w tle zalesionych pagórków, oraz zatopionych miast. Urodzona w Holandii Nina Gantz — w przeciwieństwie — jest bardziej staroświecka. Jej nagrodzony BAFTĄ (Brytyjskie Stowarzyszenie Twórców Filmowych i Telewizyjnych) Bez końca wykorzystuje teatrzyk poklatkowy, by wskrzesić ocaleńców starego dziecięcego programu. Kukiełki nadal zamieszkują studio po śmierci sędziwego prezentera, odnotowując wymarłe aktualizacje dla fanów, którzy trwali długo z programem od czasów dorastania i rozwoju. Tak jak w przypadku Flow, jest to film, który sam w sobie rozważa egzystencje, celebrując umierającą sztukę fizycznych mediów również podczas upiornego obalenia.

A puppet come to life sits on a VHS player in a still from animated short Wander to Wonder. 

„Pełen grozy i staroświecki”: nagrodzona BAFTĄ animacja krótkometrażowa Bez końca.

Bez końca trwa zaledwie 14 minut. Lecz, że to w ogóle istnieje to cud — mówi Gantz. „Było tyle katastrof po drodze. Kłopoty finansowe. Jedna z firm zbankrutowała. Kukiełki nie były wykonywane na czas. Było tak wiele chwil, w których prawie porzuciłam to wszystko. Ale kochałam świat, który tworzyliśmy. To właśnie to mnie napędzało, tak myślę”.

Ukończenie filmu zajęło około ośmiu lat. To bardzo dużo spędzonego czasu jak na 14-minutowy teatrzyk lalek. Wraz z tym pojawiło się prostackie i oczywiste pytanie: jak bardzo opłacalna jest kariera w niezależnych animacjach?

„Nie jest opłacalna!” — mówi Gantz. Dokładnie te pomysły sprawiają, że się śmieje. „To się w ogóle nie opłaca. Robisz to z miłości do zawodu oraz filmu i nie próbujesz myśleć o całej reszcie. I prawdopodobnie musisz być troszeczkę szalony”.

To samo pytanie zadałem australijskiemu animatorowi Adamowi Elliotowi, który spędził podobną ilość czasu na tworzeniu Pamiętnika ślimaka. „Jest to ledwie opłacalne” — mówi. „Jeszcze nie głodowałem, ale było do tego blisko. Sposobem na utrzymanie się przy życiu pomiędzy produkcjami było na szczęście rysowanie i sprzedawanie moich dzieł sztuki. Poza tym jestem wytworem rządowej dotacji w Australii. To oznacza, że dostaję pieniądze na pisanie i rozwój. Byłoby inaczej gdybym próbował tworzyć filmy w Ameryce. Musiałbym tworzyć rozrywkę przyjazną rodzinie i dzieciom”. Elliot Wzrusza ramionami. „Więc jako reżyser posiadający unikalny styl, jest to pewien wysiłek. I nie będzie coraz łatwiej”.

The film-maker Adam Elliot checks his creations for Memoir of a Snail at the Australian Centre for the Moving Image, Melbourne. 

„Animacja poklatkowa ma czarodziejską jakość”: Adam Elliot sprawdzający swoje kreacje do Pamiętnika ślimaka w Australijskim Centrum Ruchomych Obrazków (ACMI) w Melbourne. Fotografia: Charlie Kinross/The Guardian

Elliot działa w tej branży od dawna. W 2003 roku wygrał Oscara w kategorii najlepszego zaanimowanego filmu krótkometrażowego Harvie Krumpet, określając przy tym swój styl jako „w 100% tradycyjny”. Jego ogniska są wykonane z pomarańczowego celofanu i papierosowego dymu wraz z watą. Każda z postaci jest plastelinową figurką, dostosowywaną do akcji i delikatnie obsługiwaną przez jego ręce.

„Kiedy zaczynałem, mówiono mi, że dążę do umierającej formy sztuki” — mówi Elliot. „To było 29 lat temu. Animacja komputerowa dopiero raczkowała i zmierzała w stronę przejęcia świata. I poniekąd to zrobiła. Toniemy w cyfrowej kulturze i animacji CGI. Lecz myślę, że przybycie AI przyniosło większe uznanie dla formy sztuki wykonywanej ręcznie, niezależnie czy jest to robótka ręczna, czy robota za chlebem lub animacja poklatkowa. To egalitarna forma sztuki, ponieważ film można nakręcić telefonem. Lecz animacja poklatkowa także ma czarodziejską jakość, której inne animacje nie mają. Kiedy widzowie są w stanie zobaczyć odcisk kciuka w glinie, wiedzą, że patrzą na coś zauważalnego, namacalnego i prawdziwego”.

Ten osobisty ślad odciska każdą klatkę Pamiętnika ślimaka, tragikomicznej opowieści o dojrzewaniu, która zdobyła glówną nagrodę na Festiwalu Filmu w Londynie w 2024 roku (pierwszy film poklatkowy, któremu się to udało). Animacja — mówi Elliot — to medium, nie gatunek. Flow, Pamiętnik ślimaka oraz Bez końca, one wszystkie są od siebie bardzo różnymi filmami. Ale ich niezależna natura przedostaje się do tych historii. Są bardziej złożone i mniej kosztowne niż większość dominujących animacji.

Pamiętnik ślimaka powstał za około 3,5 miliona funtów. Budżet Flow wyniósł 3 miliony funtów. Porównajmy to ze średnim rachunkiem studia Behemot. „W głowie się nie mieści 2 kosztowało 200 milionów dolarów” — mówi Elliot. „Popatrzcie na mnie z Pamiętnikiem i Flow'em Gintsa — nasze budżety to tyle, ile tamci wydają na catering. Więc próbuje rozmawiać z wielkimi wytwórniami filmowymi — Netflixem, Amazonem, DreamWorksem — i mówię, «No dalej chłopcy, bądźcie bardziej wspaniałomyślni. Wyróbcie sobie mały kawałek tych budżetów i zainwestujcie w kilka niezależnych twórców posiadających własny styl»”. To ma ekonomiczny sens: liczne wielkie animacje (Życzenie, Między nami żywiołami) ostatnio prysnęły z kas biletowych. „Stara formułka nie działa. Hollywood naprawdę zmaga się z animacją. Zatem musi przejść przemianę. Pewne kwestie muszą się zmienić”.
 

Two children stand either side of their father, who sits in a wheelchair, in a scene from Memoir of a Snail. 

„Animacja poklatkowa ma czarodziejską jakość”: Pamiętnik ślimaka, który poza tym wygrał w kategorii najlepiej zaanimowanego filmu na Londyńskim Festiwalu Filmowym w 2024 roku.

Stworzenia na łódce (kot, kapibara i lemur o pręgowanym ogonie) mają proste potrzeby: jedzenie, schronienie, suchy ląd. Trójka niezależnych animatorów (Zilbalodis, Gantz, Elliot) nie prosi o nic więcej. Mogliby rozlegać się w infrastrukturze i mieliby lepszą dystrybucję modeli. Dodatkowe pieniądze pozwoliłyby im na rozwój załogi i szybsze produkowanie filmów. Lecz długie życie samotności jest ciężkim nawykiem do porzucenia, a zbyt częste wtrącanie się naraża ukończony film na pobrudzenie go błotem.

„Znam wszystkie historie o niezależnych filmowcach, którzy idą i robią coś wielkiego,” — mówi Zilbalodis — „zwykle stają się oni przytłoczeni. System nie pozwala im na wyrażanie lub mówienie czego chcą”.

Przed laty niezależny animator o nazwisku Walt Disney wprowadził na pokład karierę, która poniosła go od deski kreślarskiej aż do globalnej dominacji. Od Parowca Willie po wytwórnie filmową, parków rozrywki i firmy, której wartośc wynosi około 165 trylionów funtów. Zatem jest precedens i możliwa ścieżka do chwały, Zilbalodis powinien zdecydować się na ścierpienie tego.

„Nigdy nie wiesz co się przytrafi” — mówi smutno. „Ale obiecuję wam, że to nigdy się nie przydarzy. Nie zamierzam budować biznesu. Nie wiem, co bym zrobił z wielkim sukcesem. Nie mam żadnych pasji. Śpię, jem i siedzę przy biurku. Cokolwiek więcej byłoby tylko zakłóceniem”.

Dział: Kino

Autor:
Xan Brooks, The Guardian | Tłumaczenie: Michał Kubiak — praktykant fundacji: https://fundacjaglosmlodych.org/praktyki/

Źródło:
https://www.theguardian.com/film/2025/mar/09/animation-oscars-flow-memoir-of-a-snail-wander-to-wonder

Udostępnij
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy.
Wymagane zalogowanie

Musisz być zalogowany, aby wstawić komentarz

Zaloguj się

INNE WIADOMOŚCI


NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE