Czy reaktywowanie Oasis będzie sukcesem? Zdecydowanie tak. Czy będzie warto? Być może
Ich pierwsze dwa albumy i dodatkowe utwory były fantastyczne, ale potem wszystko stało się nadęte i nużące. Ponowne zejście się może się różnie potoczyć i to właśnie sprawia, że jest to ekscytujące.
Zdjęcie: Des Willie
Nie mógłbym być bardziej niezdecydowany co do reaktywacji Oasis, ponieważ jestem agnostykiem jeśli chodzi o Oasis. Nie jestem ani zagorzałym fanem: typem z włosami Wellera i w butach Wallabee, dla którego jest to oczywiste, że byli najwspanialszym zespołem swojej ery i że brytyjska muzyka rockowa nigdy nie widziała niczego równie ekscytującego. Nie jestem też typem nieugiętego krytyka, który powie ci, najwyraźniej z całą powagą, że ich nieodłączny muzyczny konserwatyzm i zamiłowanie do tradycji w jakiś sposób zwiastowały Brexit. Uważam, że pierwsze dwa albumy Oasis oraz towarzyszące im single i strony B były fantastyczne. Rzeczywiście, jeśli już, to uważam, że ich debiut Definitely Maybe brzmi teraz jeszcze lepiej niż w 1994 roku.
W tamtych czasach to było jak pęd szyderczych wokali, zniekształconych gitar, które były w równym stopniu jak Slade i Sex Pistols z czasów Never Mind the Bollocks i melodii, które wydawały się niezaprzeczalnie i natychmiast znajome, czasami dlatego, że faktycznie już je znałeś. Teraz uważam to za dziwnie poruszające. Mieszanka dziwnie tęsknych, melancholijnych tekstów i melodii oraz kipiącej, ledwo powstrzymywanej frustracji i agresji w ich wykonaniu brzmi jak doskonałe wyrażenie pragnienia ucieczki, czegoś lepszego niż okoliczności, w których znajdują się narratorzy piosenek, podcięte przez niepewność. Brzmią jak piosenki o głośno wyrażanych wielkich planach ludzi, którzy nie są pewni, czy mają siłę, by je zrealizować. Podejrzewam również, że pewna nostalgia wzmocniła mój pogląd na Champagne Supernova, epickie zakończenie (What's the Story) Morning Glory?. Prawie 30 lat później brzmi to jak odpowiednik utworów z lat 90., które dokumentowały schyłek ery glam rocka.
Ale oczywiście Definitely Maybe i (What's the Story) Morning Glory? to tylko część opowieści. Gdyby nikt nigdy nie twierdził, że jest to świetny album, można by czerpać pewną perwersyjną przyjemność z Be Here Now z 1997 roku. Jego klaustrofobiczne, zaciskające szczękę brzmienie dosłownie ucieleśnia ekscesy ery Britpopu, która wymknęła się spod kontroli, ale później Oasis zwykle brzmieli na nadętych i zmęczonych, jakby walczyli o odnalezienie tego, co uczyniło ich wyjątkowymi w przeszłości, zwykle bez powodzenia. Co prawda coś się pojawiało - jak na The Hindu Times z 2002 roku czy Shock of the Lightning z 2008 roku, niestety twórczość Oasis przez resztę ich kariery była zwykłym, pozbawionym radości marszem.
Rozważając ich ponowne zjednoczenie, warto również zauważyć, że byli szalenie nieregularni na żywo. Czasami byli świetni, nawet niespodziewanie - długo po tym, jak ich nagrana produkcja przestała tętnić życiem, zagrali w Shepherd's Bush Empire, aby uczcić swoją 10. rocznicę i brzmieli niesamowicie, zadziornie i donośnie, jakby ukąszeni krytyką, która zaczęła na nich padać i zdeterminowani, aby udowodnić, że wciąż potrafią przywołać odpowiednią waleczność. A czasami byli okropni. Istnieje pewna wartość komediowa w wykonaniu wkurzonego Liama Gallaghera na stadionie Wembley w lipcu 2000 roku - można go znaleźć na YouTube - chociaż można podejrzewać, że żart wyczerpałby się po pewnym czasie, gdybyś zapłacił za bilet. Równie przygnębiający był ich występ na Glastonbury w 2004 roku.
Tak więc ich powrót może się różnie skończyć. Sukces komercyjny jest oczywiście zapewniony - wierni fani Oasis są naprawdę bardzo wierni, o czym świadczy fakt, że nawet ich najbardziej nijakie albumy sprzedały się w milionach egzemplarzy; co więcej, tłumy na największych solowych koncertach Liama sugerowały, że ich szeregi zostały wzmocnione przez publiczność, która nie może pamiętać Oasis z czasów pierwszej płyty, co widać po ich wynikach w serwisach streamingowych. Można podejrzewać, że ich sukces artystyczny zależy od tego, czy Gallagherowie uważają, że mają coś do udowodnienia 30 lat później, w czasach, gdy ich wpływ na obecny brytyjski pop wydaje się być zerowy. Albo czy podchodzą do tego cynicznie, jako skok na kasę, do którego zostali zmuszeni przez okoliczności. Nie może być przypadkiem, że podejście Noela do reaktywacji wydawało się złagodzić w następstwie rozwodu, który rzekomo kosztował go 20 milionów funtów, i który zostanie tak entuzjastycznie przyjęty, że to, jak brzmią, nie ma znaczenia. Z jednej strony jest to pewniak, z drugiej towarzyszy mu poczucie niepewności, nie można być w 100% pewnym, co się wydarzy, co chyba sprawia, że warto to zobaczyć.
Dział: Muzyka
Autor:
Alexis Petridis | Tłumaczenie: Jakub Błaszczyk - praktykant fundacji: https://fundacjaglosmlodych.org/praktyki/