„Doskonalszy niż Breaking Bad”: żegnaj „Better Call Saul”, serial jak żaden inny w telewizji
„Better Call Saul” to przykład idealnego prequela/spin-offu, który pogłębia znane nam postaci z serialu „Breaking Bad”, dorzuca nowe, które rozbudowują całą historię świata Vince’a Gilligana, oraz jest napisany tak umiejętnie, że boimy się o postaci które wiemy że przeżyją. Całość sprawia że możemy spojrzeć na doskonałą historię z „Breaking Bad” z jeszcze inne perspektywy i docenić oba seriale jako całość.
Po 61 wspaniałych odcinkach, ten filmowy, wciągający dramat zakończył się dzisiaj. Był to piękny wizualnie, skupiony na najmniejszych detalach serial, który stał twardo na własnych nogach, jeszcze bardziej niż poprzedni serial twórcy Vince”a Gilligana.
Żegnaj Saulu Goodmanie: główny bohaterze spin-offu, który wziął nas wszystkich z zaskoczenia. Kiedy Jesse Pinkman odjechał na pustynię pod koniec ostatniego odcinka Breaking Bad dziewięć lat temu, pozostawiając za sobą śmiertelnie rannego Waltera White'a, nikt nie mógł bezpiecznie zakładać, że Bob Odenkirk w roli „Śliskiego” Jimmy’iego McGilla w prequelu, dostanie równie dobrą historię o swoich początkach jako adwokat, przeobrażając się powoli w cwanego wyrachowanego prawnika Saula Goodmana.
Bardziej prawdopodobne było, że Jessie Pinkman, dostanie własny serial o swoich dalszych losach po finałowej ucieczce samochodem. Zamiast tego, aktor Aaron Paul podkładał głos Toddowi w BoJacku Horsemanie, który jest zasadniczo bardziej sympatycznym Jessim bez pociągu do niebieskich kryształów.
Tak jak postać Frasiera w nieprawdopodobny sposób wyłoniła się z serialu Cheers, tak Saul wyłonił się z zakończonego parę lat wcześniej Breaking Bad. W ciągu sześciu sezonów Better Call Saul ewoluował w jeszcze głębszy i piękniejszy dramat o ludzkim zepsuciu niż jego poprzednik. Zmutował w coś wizualnie bardziej wszechstronnego niż Breaking Bad, jednocześnie ani na chwilę nie tracąc wizualnej zręczności i podejścia do moralnego kompasu.
Przykładowo, jeden z ostatnich odcinków zawierał wirtuozerską serię ujęć wnętrz mieszkania Saula, rozwijających się niczym wnętrza obrazu z holenderskiego złotego wieku. Czasami, gdy cały rozwój fabuły zawieszał się na kilka hipnotycznych chwil, kamera zatrzymywała się na zużytym banknocie dolarowym zaczepionym o cierń kaktusa lub na abstrakcyjnej kompozycji kawałka metalowej folii rozwiewanej na pustyni.
Niewiele seriali telewizyjnych ma na tyle pewności siebie, by się w ogóle nie śpieszyć. To samo dotyczy tych długich, pozbawionych słów scen, w których pracownicy (zazwyczaj byli to mężczyźni) wykonują różne rzeczy, czy to robią cynamonowe bułeczki w Omaha, wymyślają skomplikowany przekręt, budują laboratorium mety pod pralnią lub, jak kiedyś spokojnie zrobił Mike, zmieniając ramę okienną jak rzemieślnik, gdy ukrywał się na południe od granicy z dala od narkotykowych bandytów, którzy chcieli go zabić.
Vince Gilligan i jego koledzy twórcy wiedzą, że jest coś kojącego w oglądaniu kogoś, kto wykonuje pracę, z której jest dumny – ręczną, skrupulatną, świadomą pracę, która jest rzemieślniczym antidotum na codzienną harówkę (co późny antropolog David Graeber nazwał „bzdurnymi pracami”). Poza bzdurami, w światopoglądzie Gilligana istnieje szacunek dla pracy i dla jej uhonorowania poprzez jej przedstawienie na ekranie – nawet jeśli praca ta polega na gotowaniu czystej mety lub manipulowaniu systemem prawnym.
Naprawdę, nie ma obecnie w telewizji niczego, co odważyłoby się omamić nas w ten sposób, ani też od dawna nie było serialu, który przełączałby się między wątkami, mając pewność, że widzowie są wystarczająco bystrzy, by za tym nadążyć. Jakże dziwne, a może nawet wyjątkowe, jest znalezienie długiego dramatu, który nie obraża naszej inteligencji, ale ciągle każe jej pracować.
Wszystko po to, by przekazać, że po 61 odcinkach skrupulatnego tworzenia materiału, pisania i gry aktorskiej (nie wspominając o nagłym i szokującym ataku serca Boba Odenkirka na planie w połowie sezonu, który sprawił, że ja i niewątpliwie inni fani, samolubnie martwiliśmy się, że być może, nigdy nie zobaczymy odcinka (zatytułowanego Saul Gone), który dał nam zamknięcie tej historii), Better Call Saul był niemal nieustanną przyjemnością i lekcją tego, jak telewizja może nieść ze sobą jakość filmową, jak i być wciągająca, epicka, oraz skupiona na szczegółach.
Z tych powodów, przynajmniej dla mnie, była to jedna z tych rzeczy, które stały się zanikającą rzadkością w naszych zapełnionych kontentem portalach streamingowych i telewizji. Ostatni odcinek Better Call Saul, jest w rezultacie, słodko-gorzki...
Jednak nie można było stwierdzić tego od samego poczatku. W przypadku Breaking Bad, Gilligan miał pomysł, że podróż Waltera White'a od nauczyciela chemii po narkotykowego króla chodzącego w kapeluszu i ciemnych okularach, prześledziła dramatyczny łuk postaci od „Pana Chipsa” do „Człowieka z Blizną”. Ale Better Call Saul nie ma takiego rozwoju postaci: Saul zawsze był zły, nawet w swoich początkach jako Jimmy. Albo tak możemy przypuszczać, aż do ostatnich chwil tego perfekcyjnego finału – kiedy w końcu rozstajemy się z gwiazdą tego nieprzewidywalnego spin-offu.
Ten artykuł został poprawiony 17 sierpnia 2022 roku. We wcześniejszej wersji błędnie stwierdzono, że Walter White został „zamordowany” w finale Breaking Bad.
Dział: Widowisko
Autor:
Stuart Jeffries | Tłumaczenie: Damian Mądry – praktykant fundacji: https://fundacjaglosmlodych.org/praktyki/