Formuła 1: Jazda o Życie sezon 7, jak tym razem wypadł hit Netflixa? – recenzja
Początek marca, to nie tylko start nowego sezonu Formuły 1, ale także nowy sezon Jazdy o Życie, która dała sporo dobrego samej serii, ale kibicom już nie do końca. Jak było tym razem?

Zdjęcie: Netflix
Zacznę w sumie od tego, że zawsze miałem pewne zastrzeżenia wobec tego serialu, choć, oczywiście, nie należę do jego grupy docelowej, więc nie ma w tym nic dziwnego, że nie do końca przypadł mi do gustu. Zawsze będę patrzył na ten serial z perspektywy osoby, która już zna i lubi Formułę 1, za to, jaką ona była i jest, bez dodatkowych dramatycznych wstawek i innych tego typu rzeczy. Z jednej strony, warto jednak zauważyć, że dzięki temu serialowi przybyło wielu nowych fanów F1. Z drugiej strony, istnieje takie powiedzenie, że ilość nie znaczy jakość. I to jest problem, który pojawia się co roku – zdarzają się niedociągnięcia i pominięcia, które mogą zdezorientować nowych fanów bądź wpłynąć na ich opinie w określony sposób. Dlatego też zacznę od tych słabszych stron.
Typowe nacechowanie
Nie znoszę, gdy zawodnicy są przedstawiani w określonym świetle, który nie do końca odpowiada rzeczywistości lub jest tylko półprawdą. Przykładem tego jest sposób, w jaki Max Verstappen jest ukazany jako twardy „skurczybyk”. Charakter jego jest pokazany na podstawie wyciągniętych z kontekstu komunikatów radiowych, w których przeklina (a warto pamiętać, że każdy zawodnik używa przekleństw, a przynajmniej do teraz – bo FIA ma zamiar karać zawodników za to, co wydaje mi się absurdem). Brakuje już tylko, by w tle zagrał marsz imperialny z Gwiezdnych Wojen. Zaraz potem mamy pokazany kontrast w postaci Lando Norrisa, który siedzi z pieskiem w siedzibie McLarena. Z jednej strony było to zabawne, ale z drugiej... po prostu ręce opadają.
Kolejną kwestią jest lenistwo Netflixa w zakresie jakości audio. Ponownie mamy problemy z synchronizacją dźwięku i komunikatów, co dla mnie jest jak nieudana próba gry na skrzypcach. A dla nowych fanów też musi być nielogiczne, gdy widzą pędzący samochód i jednocześnie słyszą ewidentny dźwięk hamowania. Will Buxton, jak zwykle, serwuje swoje oczywiste twierdzenia, że jak pada deszcz, to jest mokro, a jak jesteś głodny, to znaczy, że mało zjadłeś.
Ogromnym niedociągnięciem było również pominięcie informacji o dyskwalifikacji Russella z GP Belgii. Zamiast tego, serial pokazuje, że wygrał wyścig, a potem – jak wiadomo – okazało się, że jednak nie wygrał. Brak jakiegokolwiek wyjaśnienia tej sytuacji uważam za poważny błąd.
Nowy szef wszystkich szefów
W połowie 2024 roku do zespołu Alpine powrócił Flavio Briatore, który, bez względu na to co o nim się mówi, pozostaje największą gwiazdą tej ekipy, a także żywą legendą. Niestety, Briatore miał też swoje za uszami. Netflix postanowił przedstawić go jako mieszankę Vito Corleone i (być może) Karla Lagerfelda, tyle że w kontekście wyścigów Formuły 1. Może to i ma sens, bo w końcu Briatore miał doświadczenie w branży odzieżowej. Flavio zastąpił Lawrence Strolla, który wcześniej pełnił rolę szefa Astona Martina, uznawanego za „szefa wszystkich szefów”. Teraz to Briatore jest tym, który rządzi. W serialu przedstawiany jest niemalże jak rzymski imperator, a pada nawet stwierdzenie, że to najlepszy szef w historii. Sam Briatore mówi władczo do kierowców: „Twój los jest w moich rękach”. Słyszymy też od niego: „Osiągnąłem tak dużo i mam tyle pieniędzy, że mam w dupie co inni mówią i myślą”. I w sumie to nie skłamał. Co do największej rysy w życiorysie Briatore, czyli słynnej afery Crashgate, została ona wspomniana, ale jedynie pobieżnie. Biorąc pod uwagę, że była to jedna z największych, jeśli nie największa afera w historii F1, Netflix potraktował ją zbyt pobłażliwie.
Zapomnieli o nich
Reżyserzy tak bardzo skupili się na Briatore, że popełnili kilka poważnych błędów. Jednym z największych w tym sezonie był brak Franco Colapinto. Argentyńczyk, który zastąpił Sargeanta w połowie sezonu, zrobił prawdziwą furorę na całym świecie, ale Netflix zupełnie go pominął. Kolejnym istotnym pominięciem był Adrian Newey. Cała Formuła 1 żyła tematem odejścia Brytyjczyka z Red Bulla, a w serialu nie ma nawet najmniejszej wzmianki na ten temat. Reżyserzy zapomnieli również o tym, aby bardziej podkręcić temat Christiana Hornera. Owszem, pojawiła się wzmianka o tej całej sytuacji, ale oczywiście tylko ze strony Christiana Hornera.
Mocne strony
W tym sezonie pojawiło się też kilka nowości, jak chociażby jeden z odcinków, w którym kierowcy stali się operatorami kamer. Nagrywali wtedy fragmenty ze swojego codziennego życia, co było naprawdę fajne. Dzięki temu można było trochę lepiej ich poznać i poczuć się jak kierowcy F1. Dodatkowo Netflix podjął dobrą decyzję, wybierając do tego eksperymentu zawodników, takich jak Norris, Russell i Albon, którzy się przyjaźnią. Całkiem fajnie były przedstawione kulisy przejścia Sainza do Williamsa i potwierdzenie Antonellego w Mercedesie. Choć całość ta była trochę pomieszana i podkręcona dramatyzmem, to i tak była naprawdę przyjemnie zrobiona.
Nie ma tragedii, ale rewelacji też nie ma. Oczywiście, dla każdego nowego fana, ten serial powinien być całkiem ciekawy, a przynajmniej tak mi się wydaje.
Dział: Kino
Autor:
Maksymilian Marciniak — praktykant fundacji: https://fundacjaglosmlodych.org/praktyki/
Źródło:
Tekst autorski