Holenderka kierująca galerią najbardziej rozpoznawalnych twarzy Ameryki
Urodzona w Nigerii i wychowana w Australii Kim Sajet jest wywodzącą się z wielu kultur kierowniczką muzeum National Portrait Gallery w Waszyngtonie, którego kolekcja obejmuje 1700 wizerunków amerykańskich prezydentów od Waszyngtona do Trumpa.
Kim Sajet, kierowniczka National Portrait Gallery w Waszyngtonie. Zdjęcie: The Washington Post/Getty Images
„Portrety zawsze są obłudne”, stwierdza Kim Sajet stojąca przed powszechnie cenionym portretem Lansdowne’a przedstawiającym Jerzego Waszyngtona. Jego autor, Gilbert Stuart, na żywo namalował jedynie twarz Waszyngtona; reszta ciała należała do dublera. Obraz jest także wypełniony symbolami takimi jak tęcza, kałamarz w kształcie Arki Noego czy książki traktujące o amerykańskiej rewolucji i konstytucji.
Portrety wypaczają rzeczywistość na cztery sposoby, twierdzi Sajet, kierowniczka National Portrait Gallery w Waszyngtonie, oazy spokoju pośród burzowej atmosfery współczesnego Waszyngtonu. Po pierwsze, im sławniejsza jest osoba portretowana, tym bardziej liczy się jej opinia. Po drugie, artyści często próbują zachować wierność swoim stylom. Po trzecie, sponsorzy często mają swoje własne specyficzne opinie, które z siłą forsują. I wreszcie po czwarte, widownia zawsze z czasem się zmienia.
„Najszybszymi portretami w dzisiejszych czasach są selfie lub migawki wykonywane na telefonie. Nawet teraz stale jednak manipulujemy tymi zdjęciami, zwłaszcza poprzez filtry, którymi możemy poprawić sobie wygląd na wiele sposobów. Portrety są zawsze tylko momentami w czasie, które stają się coraz krótsze pod względem przedstawianej w nich faktycznej rzeczywistości”, wyjaśnia 59-latka.
Sajet jest pierwszą kobietą kierującą National Portait Gallery, muzeum założonym przez Kongres w 1962 roku, który teraz stanowi dom dla kolekcji około 26000 obiektów przyciągających co roku około 2 miliony odwiedzających. Jest też wyjątkowo zróżnicowana pod względem kulturowym: jest córką holenderskich imigrantów, urodziła się w Nigerii, wychowywała się w Australii, a obecnie jest obywatelką Holandii. Jej matka była internowana w japońskim obozie w Indonezji, a jej ojciec wraz ze swoją rodziną musiał przenieść się na holenderską prowincję ze względu na naloty powietrzne; oboje z czasem wyemigrowali. „Mój ojciec był zawsze wiedziony żeglarstwem. Służył w holenderskiej marynarce handlowej, więc przenieśliśmy się do Australii, bo chciał mieć swoją własną łódź”.
Ojciec Sajet przybył bezrobotny, ale udało mu się założyć dobrze prosperujący biznes papierniczy, przez który rodzina musiała się przenieść na kilka lat do Nigerii. Jej matka była pracownicą socjalną w Holandii i z czasem zdobyła tytuł magistra w psychologii, co pozwoliło jej na znalezienie pracy w umieszczaniu dzieci w przytułkach. Sajet zachowała swoje holenderskie obywatelstwo i do tej pory często odwiedza kraj, żeby pomóc w opiece nad jej w wysokim stopniu autystycznym i niesłyszącym bratem. „Co weekend pracowałam z niepełnosprawnymi dziećmi i często obracałam się w środowiskach osób z niepełnosprawnościami. Doszło do takiego momentu, w którym zaczęłam się zastanawiać, czy było coś innego, czym byłam szczególnie zainteresowana. To wtedy przemówiła do mnie sztuka”.
Sajet zakochała się w sztuce w wieku 15 lat, kiedy to w ramach wycieczki szkolnej udała się na festiwal sztuki w Adelaide, gdzie zobaczyła obraz Soir Bleu autorstwa Edwarda Hoppera przedstawiającego smutnego klauna palącego papierosa. Zaczęła uczyć się historii sztuki i w wieku 24 lat stała się najmłodszą kierowniczką muzeum w Australii, objąwszy pieczę nad Mornington Peninsula Regional Gallery. Te czasy wspomina ciepło: „To było małe muzeum, ale trzeba było w nim robić wszystko, a to mi się bardzo podobało. Kiedy szłam na zakupy i pytałam kasjerkę, czy w tej sukience będę w stanie pójść na przyjęcie, a potem wymienić żarówki, to zawsze się zastanawiała, gdzie ja właściwie pracuję.
Zawsze polecam ludziom idącym w sztukę – niezależnie od tego, czy specjalizują się w aktorstwie, pisaniu kreatywnym czy muzealnictwie – żeby na samym początku zainteresowali się pracą w niewielkiej instytucji, bo mogą dzięki temu odegrać kilka ról naraz i przez jakiś czas być grubą rybą w małym stawie”.
Przybywszy z rodziną do Stanów Zjednoczonych w 1997 roku, pracowała w Philadelphia Museum of Art, Pennsylvania Academy of the Fine Arts i w Historical Society of Pennsylvania. Na stanowisko kierowniczki National Portrait Gallery została mianowana w 2013 roku. W położonej mniej niż półtora kilometra od Białego Domu galerii znajdują się między innymi portrety wpływowych Amerykanów, od gwiazd sportowych i artystów do poetów i rzeczników praw człowieka, ale też 1700 portretów prezydentów, w tym 270 przedstawiających samego Waszyngtona.
Wystawa amerykańskich prezydentów cieszy się sporym zainteresowaniem wśród odwiedzających. Zawarte w niej są obrazy wszystkich amerykańskich wraz z podpisami w dwóch językach (angielskim i hiszpańskim), których celem jest streszczenie odcisku na historię każdego z nich w tylko 140 słowach. „Czasami dostaję e-maile typu ‘nie mogę uwierzyć, że powiedziała to pani o tym prezydencie!’ albo ‘nie wspomniała pani o XYZ’. Za każdym razem staramy wziąć się takie komentarze pod uwagę”, komentuje Sajet. „Staramy się być obiektywni. Nie chcemy wyjawić przez podpis opinii kustosza o danej osobie. Chcę, żeby każdy odwiedzający rozumiał, że te teksty są opierane na historycznych faktach”.
Sajet doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że każdemu portretowi przyświeca jakiś cel. Galeria chce jednak pozostać poza obszarem konfliktu w tym coraz bardziej spolaryzowanym politycznym środowisku. „To, co się mówi lub pokazuje i w jaki sposób to wszystko indywidualne decyzje, ale staramy się być bezstronni w tym, jak przedstawiamy dane osoby. Każdy ma przeróżne opinie na temat amerykańskich prezydentów. Sporym plusem tej wystawy jest to, że można dzięki niej spojrzeć na całość amerykańskiej historii z perspektywy czasu. Jesteśmy tak pochłonięci teraźniejszością, że może warto zastanowić się nad spojrzeniem, jak dotarliśmy do tego momentu. Jakie decyzje podjęły osoby, które nas dotąd przywiodły? Portrety czynią historię osobistą i nie chodzi w nich tylko o zapamiętywanie imion i dat”.
Portret Jerzego Waszyngtona dominujący w hali poświęconej amerykańskim prezydentom w National Portrait Gallery, rok 2017. Zdjęcie: The Washington Post/Getty Images
Owa wystawa przedstawia historię sztuki, od wiktoriańskich portretów brodatych mężczyzn do abstrakcyjnego ekspresjonizmu w interpretacji Johna F. Kennedy’ego wykonanej przez Elaine de Kooning (która jest na chwilę obecną jedyną kobietą, której prace obejmuje wystawa). Kiedy Lyndon Johnson zobaczył swój portret wykonany przez Petera Hurda, nazwał go „najbrzydszą rzeczą, jaką widział w życiu”. Artysta Norman Rockwell przyznał się, że, uznawszy wygląd Richarda Nixona za nieuchwytny, zdecydował pochylić się w kierunku pochlebstwa. Wystawa kończy się popularnym portretem Baracka Obamy wykonanym przez Kehinde Wiley w 2018 roku i zdjęciem Donalda Trumpa wykonanym przez Matta McClaina w 2017 roku. Obaj prezydenci są oddzieleni od siebie ścianą i są skierowani w różne strony. Próbująca dobrać dla każdego prezydenta odpowiedniego artystę Sujat ma nadzieję, że Joe i Jill Biden niedługo zasiądą do swojego portretu.
Delikatnie ubrany w słowa podpis pod zdjęciem Trumpa brzmi następująco: „Dwukrotnie poddany impeachmentowi z zarzutami nadużycia władzy i podżegania do insurekcji po ataku swoich zwolenników na Kapitol 6 stycznia 2021 roku, w obu rozprawach został jednak uniewinniony przez Senat. Po przegranej z Joe Bidenem w 2020 roku Trump dokonał historycznego powrotu po wyborach w 2024 roku. Jest jedynym w historii prezydentem poza Groverem Clevelandem (1837-1908), którego druga kadencja nie miała miejsca natychmiastowo po pierwszej”.
W przyszłości zdjęcie Trumpa zostanie zastąpione portretem, który został już wykonany; galerii udało się znaleźć artystę, który odwiedził jego posiadłość Mar-a-Lago na Florydzie i nawiązał z nim przyjazne stosunki. Gdyby Trump przegrał wybory w listopadzie, owa praca zostałaby ujawniona w następnym roku. Jego powrót do Białego Domu oznacza jednak, że portret pozostanie w magazynie do 2029 roku. Sajet nie chce zdradzić tożsamości artysty ani obecnego położenia obrazu, ale jest pewna, że spodoba się zwolennikom Trumpa. Czy jednak jego zdjęcie i podpis powoduje w ludziach silne i podzielone reakcje?
„Nie jako jedyne”, odpowiada Sajet. „Mamy w galerii portret Johna Kennedy’ego wykonany przez Elaine de Kooning, który jest bardzo abstrakcyjny. Został namalowany ponad 50 lat temu, a do tej pory sporo osób uważa go za obraźliwy. Spodziewają się tradycyjnego widoku prezydenta w garniturze siedzącego za biurkiem, a ten obraz od tego odbiega. Mamy też wypożyczony z Narodowej Galerii Sztuki wspaniały portret Billa Clintona w wykonaniu Chucka Close’a, który też odbiega od tych oczekiwań. Nie powiedziałabym, że Trump skupiał na sobie więcej uwagi, raczej podobną ilość”.
Naturalnie, prezydenci pamiętani przez żywe jeszcze osoby skupiają na sobie więcej tego typu uwagi. „Otrzymujemy mniej krytyki za, powiedzmy, Millarda Fillmore’a, bo nikt go nie pamięta. Najwięcej krytyki zbierają prezydenci, których ludzie pamiętają ze swoich młodszych lat – Reagan, Clinton, Bush, Trump – bo przeżyli ich rządy. Amerykanie odmierzają czas za pomocą tego, kto obecnie siedzi w Białym Domu i to naprawdę widać. Ludzie mają na ich temat opinie, bo dorastali w czasie tych kadencji, lub też dorastali ich rodzice albo dziadkowie, którzy potem opowiadali o tym, jak to było za czasów danego prezydenta”.
Kiedy był prezydent George HW Bush zmarł w 2018 roku, jego portret w galerii został przykryty czarnym aksamitem, a odwiedzający przychodzili złożyć wyrazy szacunku. W tym tygodniu to samo stanie się z obrazem byłego prezydenta Jimmy’ego Cartera, który zmarł 29 grudnia w wieku 100 lat. Składano w ten sposób także hołdy innym ważnym Amerykanom pokroju senatora Johna McCaina, koszykarza Kobe Bryanta, aktora Robina Williamsa oraz piosenkarzy Arethy Franklin i Prince’a. „Gdy ktoś umiera i mamy jego portret, wystawiamy go na parterze, gdzie ludzie zbierają się w kolejkach, bo to były dla nich ważne osoby. Często wystawiamy też księgi kondolencyjne, gdzie można się podpisać i w ten sposób okazać żałobę lub złożyć hołd”, wyjaśnia Sajet.
Pablo Picasso mawiał, że „sztuka jest kłamstwem, dzięki któremu poznajemy prawdę”. Ten paradoks jest motywem przewodnim galerii. Nic więc dziwnego, że tą jakże amerykańską instytucją przewodzi urodzona w Nigerii holenderka mówiąca z australijskim akcentem. Sajet uważa tę globalistyczną perspektywę za swoją „supermoc”.
„Kocham Amerykę i uważam ją za swój dom, ale myślę, że atutem jest potrafić popatrzeć na nią z dystansu”, mówi. „Wydaje mi się, że Amerykanie nie zdają sobie w ogóle sprawy z tego, jak wielki wpływ wywierają na resztę świata. Kiedy dorastałam w Australii, oglądałam w telewizji I Love Lucy, słuchałam amerykańskiego popu i śledziłam amerykańską modę. Może moją przewagą jest możliwość powiedzenia, że to, co rozpoczęło się w Stanach Zjednoczonych, miało pewnego rodzaju efekt domina. Przypominanie Amerykanom co nam dali jest zawsze cenne. Jestem dumna, że pracuję w galerii w Stanach Zjednoczonych, bo pochodzą stąd warte uwagi osoby, które miały wpływ nie tylko na własny kraj, ale i na cały świat”.
Dział: Malarstwo i Rysunek
Autor:
David Smith | Tłumaczenie: Karol Rogoziński - praktykant fundacji: https://fundacjaglosmlodych.org/praktyki/