„Kamogawa, Tropiciele Smaków” – literacki hit czy pisarskie fiasko?
„Kamogawa, Tropiciele Smaków” to powieść, w głównej mierze o ojcu i córce oraz ich restauracji, napisana przez Hisashi Kashiwai – japońskiego pisarza z Kyoto. Czy warto ją przeczytać, czy jest to kolejna książka, której wartość merytoryczna jest przeceniania przez media oraz rynek wydawniczy?
Zdjęcie: Lubimy czytać
Zacznijmy od początku. Powieść, jak zresztą każdą, warto przeczytać, nie dlatego, że jest ciekawa, ale przez to, że każde przeczytane opowiadanie w pewien sposób poszerza horyzonty. Naukowcy potwierdzili nawet, że czytanie zwiększa wydolność mózgu, inteligencję, a nawet pomaga w walce z alzheimerem.
Wracając do meritum – „Kamogawa...” jest zdecydowanie przeceniana, nawet w Japonii została ogłoszona bestsellerem, a w Polsce jest opisywana jako „najbardziej apetyczna powieść roku”.
Czy jest apetyczna? Zdecydowanie nie, przepisy są opisywane „na szybko” bez głębszej poetyki, a czytając miałam wrażenie, że zagłębiam się w zwykłym artykule informacyjnym.
Fabuła
Ojciec z córką prowadzą tytułową restaurację, w której znajduje się biuro detektywistyczne, gdzie można poprosić o wyszukanie zapomnianego smaku lub przepisu. Zapowiada się ciekawie, nieprawdaż?
Niestety zapowiedź zupełnie się różni od faktycznej zawartości fabularnej powieści.
Zarówno bohaterowie drugoplanowi, jak i pierwszoplanowi, są po prostu bohaterami o imieniu i nazwisku. Nie wiemy o nich praktycznie nic, a jeśli czegoś się dowiadujemy, jest to opisywane niezdarnie i na szybko. Żaden, potencjonalnie, interesujący wątek nie zostaje rozwinięty, tylko ucinany, jakby autorowi narzucono ilość znaków, której nie może przekroczyć.
Nawet o głównych bohaterach nie dowiadujemy się za wiele, nikt do końca nie wie jak przebiega dochodzenie, czytamy tylko o jego wynikach.
Największym minusem tej powieści, jest dla mnie monotonia oraz powtarzalność. Każdy rozdział zaczyna się i przebiega w ten sam sposób. Po drugim rozdziale, byłam w stanie przewidzieć jak się wszystko zakończy. Przyznam, że w połowie odechciało mnie się czytać, jednak determinacja oraz pozytywny głos w głowie, mówiący „może coś się zmieni, dajmy jej szanse”, nie pozwoliły mi na to.
Książka jest krótka, ma niecałe 190 stron, uważam, że była napisana na szybko, typowo pod konsumentów i ich potrzeby. Do mojego życia nie wniosła wiele, oprócz złości na to, że wydałam na nią pieniądze.
Podczas czytania cały czas towarzyszyło mi uczucie, że cała ta „Kamogawa…” jest do czegoś podobna - Ba! – może nawet inspirowana serią literacką „Zanim wystygnie kawa”.
Podobieństw mają nie wiele, na pierwszy rzut oka nie ma ich wcale. Podobne są zamysły i uczucia, które miały wywołać obie powieści, a które ostatecznie wywołała tylko jedna. W obydwóch seriach czytamy o jedzeniu i ludziach, którzy pozostawili lub zgubili coś w przeszłości, jednak, ponownie, tylko w jednej, poznajemy całą sytuację. Mamy przed oczami portrety psychologiczne wszystkich bohaterów drugoplanowych. Widzimy przemiany i doświadczamy pięknego, poetyckiego języka.
Te superlatywy odnoszą się do „Zanim wystygnie kawa”, chociaż chciałabym tak pięknie mówić o „Kamogawie…” nie jestem w stanie, bo nie potrafię przelewać kłamstw na papier.
W „Kamogawa, Tropiciele Smaków” zabrakło mi wszystkiego, czego mogło zabraknąć w powieści. Akcja rozwija się zbyt szybko, bohaterowie nie mają osobowości, a język literacki jest przeciętny. Sam zamysł fabuły jest bardzo ciekawy, brakuje mu jednak „głębi”.
Dział: Literatura
Autor:
Tekst autorski
Źródło:
Autor: Amelia Golz