06.05.2025 JPM Redakcja

Kontrowersyjny film biograficzny powraca. Po 29 latach wygląda nieco inaczej.

Julian Schnabel opowiada o zawarciu w filmie Basquiat – Taniec ze śmiercią Jeffreya Wrighta, Davida Bowie i niemałego pierwiastka siebie samego.

Zdjęcie: The Criterion Collection

Julian Schnabel nakręcił swój debiutancki film Basquiat – Taniec ze śmiercią jeszcze przed dziesiątą rocznicą śmierci jego głównego bohatera, malarza Jeana-Michela Basquiata, który zmarł w wieku 27 lat. Będący impresjonistycznym portretem młodego malarza który zatrząsnął nowojorską sceną, film ten był dość kontrowersyjny w roku 1996, w którym został wydany. Niektórym krytykom podobała się cicha i tajemnicza gra aktorska Jeffreya Wrighta, a także gwiazdorska kadra towarzyszących mu aktorów takich jak Christopher Walken, Dennis Hopper, Parker Posey, Benicio del Toro czy Willem Dafoe (nie wspominając już o Davidzie Bowie grającym Andy’ego Warhola). Innym jednak nie podobało się jak Schnabel, sam będący niegdyś postacią w nowojorskim światku artystycznym, uczynił z tej historii coś bardzo osobistego, zapełniając film swoimi własnymi pasjami i poglądami – a nawet stwarzając własne alter ego, w rolę którego wciela się Gary Oldman, który pojawia się od czasu w filmie i dzieli się mądrościami.

W momencie w którym Basquiat zostaje dołączony do list filmów Criterion Collection, zdecydowałem się porozmawiać ze Scnabelem przez platformę Zoom o jego konfliktach z Wrightem, o dodaniu Davida Bowie do obsady i o powodach dla których ludzie według niego źle zrozumieli relację tytułowego artysty z jego sławnym mentorem Warholem. Schnabel w czasie rozmowy znajdował się w swojej nowojorskiej posiadłości Palazzo Chupi. Na nosie nosił okulary przeciwsłoneczne, a w tle znajdował się jego własnoręcznie namalowany obraz Large Girl With No Eyes (Duża Dziewczynka Bez Oczu). Nasza rozmowa została zedytowana i skondensowana dla lepszej czytelności.

Dan Kois: Nigdy wcześniej nie stworzył pan filmu, a za tematykę swojego pierwszego wybiera pan życie prawdziwego artysty którego pan znał i o którym wciąż dobrze pamiętano. To dość spore przedsięwzięcie jak na pierwszy film. W jaki sposób poczuł się pan na tyle pewny siebie, aby się tego podjąć?

Julian Schnabel: Udzieliłem komuś kiedyś wywiadu na temat Jean-Michela. Zapoznałem się z tą osobą i pomogłem jej zebrać wystarczającą ilość materiału na film o nim. Przedstawiłem ją Dennisowi Hopperowi i paru innym osobom, żeby dowiedziała się więcej o Andym Warholu. Niemożliwe było jednak żeby komukolwiek spoza tej sfery udało się nakręcić ten film. Zdecydowałem się więc zabrać za to sam.

Znał pan Basquiata.

Był częścią mojego życia, a ja byłem częścią jego. W scenie w filmie w której Basquiat idzie z Andym Warholem do sklepu Dean & DeLuca, żeby kupić kawior, to ja byłem osobą, która pożyczyła mu 3000 dolarów. Z czasem mi je zwrócił.

Byłoby słabo gdyby tego nie zrobił.

Ale tak zrobił. Poza tym, w filmach o malarzach zwykle rzadko widzi się sam proces malowania, jako że reżyser może nie być do końca zaznajomiony z tym jak to w rzeczywiści wygląda. Ja oczywiście widziałem jak Jean-Michel maluje w swoim studiu, wiedziałem co robi, więc byłem w stanie pokierować Jeffreyem tak, żeby wyglądało to wiarygodnie. Dla przykładu, kiedy maluje ten obraz na podłodze—

Ten wielki kanwas?

Tak. Ma wtedy w ręku wałek i nim maluje. Gdyby słyszał mnie pan na planie, to wydawałem mu instrukcje w stylu: „Dobra, podnieś żółty pędzel, upuść go na podłogę, przejdź po obrazie, podnieś to, nie patrz w górę”.

Dodał pan Jeffreya Wrighta do posady niedawno po jego roli w Aniołach w Ameryce na Broadwayu. Co pana do niego przekonało?

Jego głos. Miejscami brzmiał jak Jean-Michel. Uważałem, że jest naprawdę dobrym aktorem, ale nigdy wcześniej nie miał pierwszoplanowej roli w filmie. Chciałem, żeby Jeana-Michela zagrał ktoś mało znany, żeby widz myślał, że naprawdę go ogląda. Nie zadziałałoby to przy, powiedzmy… dla przykładu, Lenny Kravitz też chciał wcielić się w tę rolę. Uwielbiam Lenny’ego, ale w tamtym momencie musiał być to ktoś jak najlepiej uosabiający Jeana-Michela.

A potem otoczył go pan szeregiem bardzo znanych twarzy, różnymi legendami aktorstwa, stwarzając kontrast między nimi, a jego świeżością.

Dodał do tego też fakt, że David Bowie grał Andy’ego Warhola. David Bowie był bardzo znany, tak samo Andy Warhol. I chociaż David Bowie jest aktorem, Andy nim nie był.

Bowie był w równym stopniu ikoną co aktorem.

To prawda. Myślę, że to poczucie nieznanej osoby zapoznającej się z kimś już sławnym dodaje do całej relacji nutkę wiarygodności.

Jak pan wspominał, to była pierwsza główna rola Jeffreya, a to był pana pierwszy film. Czy od razu nawiązaliście ze sobą więź współpracy czy musieliście się najpierw ze sobą zaznajomić?

Wiedziałem co chcę żeby zrobił. Czasami miałem wrażenie, że miejscami nie rozumiał co robię. Niedawno razem obejrzeliśmy nasz film w Nowym Jorku i on powiedział do mnie: „Teraz już rozumiem co było pana wizją”. Po tylu latach takie słowa wiele dla mnie znaczyły.

Nie zawsze rozumiał?

Wydaje mi się, że miał swoją własną wizję Jeana-Michela i tego, jak chce go przedstawić. Względem mnie też miał swoją wizję. Ja jednak miałem swoje własne pomysły. Wiele razy powtarzałem mu jednak: „Przegraj bitwę, a wygrasz wojnę”. Kiedy pojawiał się w nim impuls do stawiania oporu, do przeforsowania dobrego zakończenia dla sytuacji w filmie, mówiłem mu: „Zgarnij baty, a jeśli zostaniesz ranny, to widownia się o ciebie zatroszczy”. Uwielbiam film Czterysta batów. Powiedziałem mu: „Z tego może być nawet Osiemset batów”.

Byłem bardzo poruszony przedstawieniem przyjaźni Warhola z Basquiatem w filmie. Wydaje się, że to dla pana też był ważny aspekt przy tworzeniu tego filmu.

Bardzo ciężko jest dorastać jako osoba publiczna, a ludzie mają wiele różnych opinii na temat osób, których wydaje im się, że znają. Wiem, że Andy kochał Jeana-Michela, a Jean-Michel kochał i szanował Andy’ego. Praca z Andym była dla nim czymś wielkim, tak samo jak szansa na wspólne malowanie tych obrazów. Myślę też, że musiał poczuć się bardzo urażony po tym jak zaczęto postrzegać go jako wykorzystywanego i obaj znaleźli się pod ostrzałem. Chyba byłem jedyną osobą która w trakcie tego show kupiła jakikolwiek obraz. To działa trochę jak jazz, jak gra na instrumencie. Jak ktoś zagra jedną nutkę, to ktoś na nią reaguje – i to właśnie robili.

Warhol rozumie, że celem Basquiata jest po części zniszczenie lub usunięcie tego, co robi Warhol, a pan pokazuje, że Warhol czuje się tym dotknięty, ale też zafascynowany tym, jak to działa.

Cóż, wydaje mi się, że obaj byli na tyle wolni i entuzjastyczni, i ufali sobie na tyle, żeby sobie na to pozwolić. Myślę, że jeśli komuś tak ufasz, to jesteś z tą osobą połączony na całe życie, zarówno obecne, jak i przyszłe. Cokolwiek, czego nie ma na obrazie, nie ma znaczenia.

Myślę, że obecnie ten film jest opowieścią o dwójce bardzo znanych artystów, którzy obaj już nie żyją, ale ich sztuka żyje nadal. Ciekawie jest mieć postać w filmie, która jest w ten sposób żywa, ale jednocześnie żyje też w innej formie.

Niech mi pan opowie o czarno-białym remasterze dostępnym na płycie od Criterion.

W 20-tą rocznicę powstania tego filmu, pewien mój przyjaciel chciał puścić go na bocznej ścianie budynku w miejscowości Montauk. Projektor jednak odmawiał im posłuszeństwa i film został pokazany w czerni i bieli. Na początku byłem tym bardzo niepocieszony, ale potem zacząłem to oglądać i wow. Pomyślałem, że chcę, żeby ludzie zobaczyli ten film w czerni i bieli, bo jest wtedy smutniejszy. Mniej ozdobny. Bardziej emocjonalny.

Niech pan spojrzy na to. Gotowy?

Gotowy.

Zrzut ekranu z platformy Zoom.

Widzi pan ten obraz na ścianie?

Tak.

To wykonana przeze mnie ceramiczna kopia obrazu Van Gogha, którego namalował, gdy był w Arles. Była uwieczniona w show pod tytułem „Self-Portraits of Others” (Cudze autoportrety). Myślę o nim teraz dlatego, że zastanawiam się, czy stworzenie filmu od nowa i ponowne wypuszczenie go na ekrany jest porównywalne z wzięciem czegoś w letargu i zapewnienie temu ponownych narodzin. Ten obraz to nie ten sam obraz, to inny rodzaj obrazu. Ale znajdujący się na nim wizerunek jest czymś, co można rozpoznać na tej innej rzeczy. Czy w takim razie pozwala to na spojrzenie na obraz Van Gogha z nowej perspektywy?

Będąc w temacie autoportretów, postać odgrywana przez Gary’ego Oldmana w Basquiacie jest pana inną wersją. Bardzo podoba mi się ta finałowa rozmowa między Oldmanem, a Basquiatem, gdzie ten mówi mu, że Andy w istocie był dobrym przyjacielem. Czy jest to rozmowa, którą miał pan kiedykolwiek szansę odbyć z Jeanem-Michelem?

W pewnym sensie tak, przeprowadziłem z nim taką rozmowę. Wiem, że czasami zdarzało mi się skrzywdzić Jeana-Michela i chciałem w filmie pokazać jak ludzie potrafią być nieświadomi tego, jak ranią innym uczucia. Po projekcji filmu, mój 11-letni syn – Shooter, Shooter Schnabel – podniósł rękę w czasie sekcji pytań od widowni i zapytał: „Jak się tworzy takie wzruszające filmy?”

I co pan odpowiedział?

Cóż, co można odpowiedzieć kiedy ktoś zadaje takie pytanie? Powiedziałem: „Przypuszczam, że bierze się wszystko z wewnątrz i zewnątrz siebie i wkłada się to do filmu”.

To autoportret wykonany przez inną osobę.

Hmm. „Autoportret wykonany przez inną osobę”. Czy jest to autoportret Jeana-Michela wykonany przez kogoś innego czy to mój autoportret wykonany przez jego samego?

Dział: Kino

Autor:
Dan Kois | Tłumaczenie: Karol Rogoziński — praktykant fundacji: https://fundacjaglosmlodych.org/praktyki/

Źródło:
https://slate.com/culture/2025/05/basquiat-movie-criterion-collection-david-bowie-andy-warhol.html

Udostępnij
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy.
Wymagane zalogowanie

Musisz być zalogowany, aby wstawić komentarz

Zaloguj się

INNE WIADOMOŚCI


NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE