2025-03-18 18:44:46 JPM redakcja1 K

Martwi sportowcy. Puste trybuny. Dlaczego płacimy miliardy, by utrzymać ten sport przy życiu?

Jeden po drugim konie wchodzą po rampie na tor, ciągnąc za sobą jednoosobowe rydwany. Ich powożący, ubrani w jaskrawe zielone i intensywnie różowe jedwabie, wskakują na swoje miejsca. Razem zaczynają nabierać prędkości, kierując się w stronę zachodzącego słońca. Stukot kopyt uderzających o tor narasta do kakofonii. „I ruszyli” - mówi komentator. Bramki się otwierają i wyścig się zaczyna.

Zdjęcie: Freepik.com

Kiedyś, gdy wyścigi konne były jedyną legalną formą hazardu w stanie Nowy Jork, ponad 20 000 ludzi wypełniało trybuny toru Yonkers Raceway, dziko dopingując kłusaki amerykańskie pokonujące milowy dystans w wyścigach zaprzęgowych. Ale tego dnia, mimo pięknej lipcowej pogody, na trybunach siedzi zaledwie kilkudziesięciu widzów, osuniętych w wyblakłe pomarańczowe krzesełka wzdłuż ogrodzenia z siatki. Nawet z zakładami online tor zarabia mniej niż jedną czterdziestą tego, co w szczytowym okresie tego sportu. Konie więc kończą swoje dwa okrążenia, schodzą z toru i opuszczają arenę niemal w ciszy.

To samotne czasy dla fanów wyścigów. Dla właścicieli koni jednak sytuacja nie wygląda tak źle. Wypłaty dla zwycięzców - czyli pule nagród - są ogromne, przyciągając inwestorów „z obydwiema garściami pełnymi pieniędzy” - mówi Joe Faraldo, prezes Standardbred Owners Association of New York. Yonkers oferuje jedne z najwyższych pul nagród spośród wszystkich torów tego typu i wciąż pozostają mu miliony dolarów nadwyżki.

Jeśli to wydaje się nie mieć sensu, winę ponosi dziwna, lecz niezwykle lukratywna umowa, którą wynegocjowały interesy związane z wyścigami konnymi (zarówno wyścigi zaprzęgowe, jak i bardziej prestiżowe wyścigi pełnej krwi angielskiej). W 2001 roku, gdy stan Nowy Jork zgodził się wydawać nowe licencje na automaty do gier, środowisko wyścigowe wywalczyło umowę, na mocy której część dochodów trafi właśnie do nich.

Na torze w Yonkers sąsiadujące z nim kasyno osiągnęło w ostatnim roku podatkowym przychody na poziomie około 600 milionów dolarów. Około 60 milionów z tej kwoty przeznaczono na wypłaty nagród, wsparcie lokalnych hodowców oraz kilka milionów dla grupy Faraldo. Pomnóżmy to przez każdy rok i każdy tor wyścigowy - i mówimy o miliardach dolarów.

Wynik to dziwna, odwrócona piramida występku: państwo wykorzystuje jedną szczególnie wyniszczającą formę hazardu, aby utrzymać przy życiu inną, zmarginalizowaną.

Choć brzmi to jak fatalny pomysł, jest to zaskakująco powszechna praktyka. Maryland przeznacza rocznie nawet 91 milionów dolarów z dochodów z automatów do gier na podtrzymanie swojego przemysłu wyścigów konnych. W zeszłym roku stan zgodził się przejąć zrujnowany tor Pimlico i zainwestować dodatkowe 400 milionów dolarów na jego modernizację. Pensylwania przez ostatnie dwie dekady wpompowała ponad 3,5 miliarda dolarów w fundusz rozwoju wyścigów konnych. Nawet Kentucky - historyczna stolica amerykańskich wyścigów - opiera się na podobnym mechanizmie. Bez niego, „mielibyśmy zaledwie kilka dni wyścigów na Churchill Downs” - powiedziała Elisabeth Jensen, była dyrektor Kentucky Equine Education Project Foundation - „i to by było na tyle.”

Zwolennicy wyścigów bronią tego podejścia, twierdząc, że pieniądze napędzają wielomiliardową gospodarkę związaną z końmi - od hodowców, przez trenerów, po rolników uprawiających marchew i siano. Poza tym, wiele innych sportów otrzymuje dotacje rządowe.

To prawda, że drużyny futbolowe i koszykarskie korzystają z ulg podatkowych, ale te dyscypliny mają setki milionów fanów. Tymczasem publiczność wyścigów konnych - poza prestiżowymi wydarzeniami, takimi jak Kentucky Derby, które wciąż przyciąga tłumy - drastycznie się skurczyła, nawet pomimo rosnącej popularności zakładów online.

Jest jeszcze jedna kluczowa różnica: inne sporty nie zabijają rutynowo swoich zawodników. Organizacja Horseracing Wrongs udokumentowała, że od 2014 roku na amerykańskich torach uśmiercono 11 000 koni. W dużej mierze dzięki działaniom przeciwników wyścigów i przełomowym śledztwom The New York Times, nowy federalny organ nadzorczy wywarł już istotny wpływ na branżę. Mimo to każdego roku giną setki, a nawet tysiące koni pełnej krwi angielskiej. W ciągu jednego z ostatnich miesięcy tylko w stanie Nowy Jork padło 10 koni.

A co z miejscami pracy, które branża tak chętnie promuje? Pomimo pewnych ulepszeń warunków zatrudnienia, wielu pracowników - często sezonowych robotników z Ameryki Łacińskiej - nadal pracuje siedem dni w tygodniu za płacę minimalną (o ile ją otrzymają), śpi w przepełnionych wspólnych mieszkaniach lub w dormitoriach. Niektórzy opowiadali, że muszą podróżować długie godziny w przyczepach razem z końmi. Podczas lunchu w peruwiańskiej restauracji niedaleko toru Belmont, sześciu z tych pracowników powiedziało mi, że w branży wyścigów konie traktuje się z większą troską niż ludzi. „Mucho más, por cierto (hiszp. znacznie lepiej, nawiasem mówiąc)” - powiedział jeden z nich. W obecnym klimacie politycznym ich sytuacja może się jeszcze pogorszyć.

Nie ma wielu rzeczy bardziej inspirujących niż widok biegnącego konia, a emocje, jakie te zwierzęta wywołują w ludziach, mogą mieć niemal mistyczny wymiar. Ale to nie jest ani argument ekonomiczny, ani polityczny za wydawaniem miliardów na sport, który traci widownię, a jednocześnie pochłania ogromne koszty - zarówno wśród zwierząt, jak i ludzi. Dlaczego więc to robimy? Dlaczego wciąż podtrzymujemy przy życiu rozrywkę, która mimo licznych reform nie potrafi zatrzymać swoich fanów, a jednocześnie zbiera tak wysokie żniwo? Nasze rządy stanowe i lokalne z trudem znajdują środki na godne pensje dla nauczycieli, budowę tanich mieszkań, czy zapewnienie wystarczającej liczby strażaków na zmianie.

Kiedy wyścigi przeżywały swój złoty okres, bilans między cierpieniem koni i pracowników a radością milionów fanów i miliardami wpływającymi do budżetu państwa wydawał się uzasadniony. Ale gdy kibice odchodzą, a rachunek dla podatników rośnie, ta kalkulacja przestaje mieć sens.

W czasach, gdy zakłady sportowe eksplodują popularnością w całych Stanach Zjednoczonych, utrzymywanie tego sportu pod państwowym kloszem jest bardziej absurdalne niż kiedykolwiek.

Najprostsze rozwiązanie jest zarazem najbardziej oczywiste: po prostu przestać. Pozwolić temu sportowi istnieć na własnych zasadach i skurczyć się do rozmiaru, który jest w stanie utrzymać jego realna baza fanów. Zamiast tego stanowe legislatury nadal pompują w niego pieniądze. „Największym strachem naszej branży jest to, że stany przestaną dotować wyścigi, wykorzystując do tego automaty do gier” - powiedział Jeff Gural, właściciel trzech torów wyścigowych dla koni zaprzęgowych. „Bez tego ten sport by nie istniał.”

Czy to nie mówi samo za siebie?

Sto pięćdziesiąt mil na północ od Yonkers, jakby w zupełnie innym świecie, znajduje się tor Saratoga Race Course. W dniu otwarcia letniego sezonu można zobaczyć wyścigi takimi, jakimi widzą je ich zwolennicy - pełne emocji, prestiżu i wartości dla lokalnej społeczności. Można też dostrzec bliskie relacje między właścicielami koni a politykami, które od dziesięcioleci idą w parze z ogromnymi publicznymi dotacjami.

Każdego roku ponad milion fanów przybywa, by zobaczyć Saratogę - jej wieżyczkowe dachy, zadaszone werandy i staroświeckie jazzowe kwintety. Mężczyźni w lnianych garniturach, kobiety w eleganckich kapeluszach. Restauracje pękają w szwach, a hotele są wyprzedane na wiele miesięcy przed sezonem. „To sielanka. To historia” - powiedział mi tamtego weekendu Marc Holliday, przewodniczący rady dyrektorów New York Racing Association. „A poziom przyjemności jest niewiarygodny.”

Gubernator Kathy Hochul, której mąż był kiedyś dyrektorem w konglomeracie posiadającym tor wyścigowy w Nowym Jorku, odwiedziła Saratogę już cztery dni po objęciu urzędu. Obejrzała wyścigi i wzięła udział w zbiórce funduszy zorganizowanej przez pana Hollidaya - rzecz jasna, z wielką uprzejmością.

Powiązania polityczne na tym się nie kończą. W zwycięskim kręgu w dniu otwarcia Terry Finley, prezes i dyrektor generalny West Point Thoroughbreds, wskazał mi Barbarę Banke, wieloletnią donatorkę Partii Republikańskiej, po czym dodał, że niedługo pojawi się David McCormick - wówczas republikański kandydat do Senatu w Pensylwanii - by zbierać fundusze na swoją kampanię.

Finley pomógł opracować model finansowy, w którym własność konia pełnej krwi angielskiej można podzielić na udziały o wartości już od 15 000 dolarów. Nazywa to „demokratyzacją naszej branży.” Efekt? Choć liczba fanów maleje, rośnie nowa klasa inwestorów, a wraz z nią - polityczna grupa nacisku broniąca wysokich dotacji dla wyścigów.

Jednoosobową grupą nacisku jest też James Featherstonhaugh. Jeden z najbardziej twardogłowych lobbystów w Albany (gdzie znany jest jako „Feathers”), posiada kilka koni oraz udziały w lokalnym torze wyścigowym dla koni zaprzęgowych. Gdy wspominam, gdzie się znajdujemy, zaczyna śpiewać: „Ruszyli, ruszyli, ruszyli w Saratodze! Tu zobaczysz najlepsze wyścigi na świecie!”

To fragment jingla z lat 50. - wyjaśnia - z czasów, gdy wyścigi konne w Nowym Jorku generowały równowartość 133 miliardów dolarów rocznie. W tamtym okresie torami pełnej krwi angielskiej (gdzie dżokeje dosiadają koni hodowanych dla czystej prędkości) oraz torami wyścigów zaprzęgowych (gdzie bardziej wytrzymałe kłusaki ciągną powożących w „sulky”, czyli jednoosobowych rydwanach) zapełniały się tłumy. Ale gdy inne formy legalnego hazardu zaczęły się mnożyć, zarówno pieniądze, jak i publiczność zaczęły znikać. Próby przyciągnięcia widzów do punktów zakładów poza torem skończyły się głównie kumulacją petów i ludzkiej nędzy. Wtedy Featherstonhaugh, wraz z wpływowymi właścicielami koni, takimi jak Gural, przedstawili Albany swoją propozycję: „wideoterminale loteryjne.”

Było to całkowite odwrócenie wcześniejszej relacji wyścigów konnych ze stanem - jak wielokrotnie podkreślali krytycy w kolejnych latach. Zamiast generować dochody publiczne, zaczęły domagać się publicznej pomocy. Ale po 11 września, kiedy Nowy Jork desperacko potrzebował gotówki, władze stanowe w końcu zgodziły się na instalację automatów do gier na torach wyścigowych.

Automaty są szczególnie toksyczną formą hazardu - przyciągają osoby uzależnione i mają fatalną reputację jako narzędzie do wyciągania pieniędzy od tych, którzy najmniej mogą sobie na to pozwolić. Mimo to w 2004 roku podobny układ zawarła Pensylwania, a w 2010 roku - Kentucky.

Hodowcy i koniarze (tak, wciąż nazywają się „koniarzami”) upierają się, że to nie są tylko polityczne przysługi. Twierdzą, że stosunkowo niewielka część pieniędzy z kasyn napędza ogromną aktywność ekonomiczną, kulturalną i rolniczą.

„Pomyśl o tym, jak ważne dla Louisville jest Kentucky Derby, albo o tysiącach stadnin koni w Ameryce” - powiedział mi Joe Faraldo. „To nie jest życie na koszt państwa. Ta branża wspiera rolnictwo, przemysł hodowlany i wszystkich ludzi, którzy w niej pracują.” Dokładne szacunki są trudne do ustalenia, ale chodzi o tysiące miejsc pracy i miliardy dolarów - tylko w Nowym Jorku.

To wszystko ma znaczenie. Ale oto sedno sprawy: nawet mimo publicznych dotacji wyścigi wciąż się zmagają z kryzysem. Gural próbował wszystkiego, by przyciągnąć klientów - od poprawy jakości jedzenia po organizowanie gal wrestlingowych tuż obok toru. Pozwał stan, by umożliwić osobom obstawiającym wyścigi także zakłady na sporty drużynowe. (Przegrał, ale sprawa przyczyniła się do legalizacji zakładów sportowych w całym kraju). „Myślałem, że jeśli nadam temu fajny wizerunek i zrobię dobrą kampanię, to mi się uda. Ale się myliłem” - przyznał mi. Wyścigi to minuta lub dwie emocji, przeplatane długimi momentami czekania. „Dla młodych ludzi to po prostu za wolne. Wyścigi konne są za wolne.”

Mimo to rządy stanowe nadal oferują branży liczne ulgi - nawet na kupno i sprzedaż koni. Tradycyjnie traktowano konie wyścigowe jak jachty z siodłami - sposób dla bogatych, by tracić pieniądze z klasą. Dziś wyścigi przypominają bardziej giełdę - ludzie kupują konie, wystawiają je do biegu i sprzedają w ciągu kilku dni. „Gdzie jeszcze można zarobić 10 000 dolarów na inwestycji wartej 40 000 w zaledwie tydzień?” - pyta zdumiony Al Sperling, który regularnie handluje końmi na torze Yonkers. W renomowanym domu aukcyjnym Fasig-Tipton w Saratodze konie pełnej krwi angielskiej sprzedaje się za milion dolarów i więcej. A dzięki lukom prawnym nikt nie płaci od tego stanowego podatku od sprzedaży.

Ogromne pieniądze pochodzące z kasyn i stosunkowo niewielkie wpływy z zakładów na wyścigi tak zniekształciły priorytety tego sportu, że w najgorszych momentach przypomina on wręcz pustą fasadę - wyschniętą skorupę dawnej pasji, gdzie tory wyścigowe działają jedynie jako pretekst do prowadzenia prawdziwego biznesu w kasynach tuż obok.

Inwestorzy i lobbyści przekonują stanowe legislatury, by finansowały ten interes, obiecując, że dzięki temu powstaną miejsca pracy. Tory pozostają otwarte, by rzekomo utrzymać zatrudnienie, podczas gdy prawdziwe zyski generują automaty do gier.

Ale nawet to nie wystarcza, by powstrzymać upadek wyścigów konnych - więc branża prosi o jeszcze więcej pomocy. I cykl zaczyna się od nowa. Kiedyś, gdy zajmowałem się relacjonowaniem spraw wojskowych, podobne mechanizmy nazywano „samoliżącym się rożkiem lodów”.

W zamian za pieniądze z kasyn, wiele torów musi organizować wyścigi raz za razem, niezależnie od tego, czy ktoś na nie stawia, czy w ogóle je ogląda. W Yonkers Raceway odbywa się od ośmiu do dwunastu wyścigów każdego wieczoru, przez 240 nocy w roku. Po siedem lub więcej koni w każdym biegu - i tak w kółko, w absolutnej obojętności.

Efekt? Tory ulegają stopniowemu rozkładowi. Gigant hazardowy MGM Resorts, który jest właścicielem podupadłego toru Yonkers i przylegającego do niego kasyna, traci nawet 25 000 dolarów na każdym dniu wyścigowym. Ale to dla nich jedynie koszt wstępny do prawdziwej nagrody - szansy na otwarcie pełnoprawnego kasyna w Nowym Jorku, wartego potencjalnie miliardy dolarów rocznie. To dobra inwestycja dla MGM, ale nie dla fanów wyścigów. Faraldo porównał podupadające tory do „imprezy, na której są same brzydkie dziewczyny” - po czym uznał, że może to nie najlepsza metafora.

Tymczasem New York Racing Association ma inny plan: chce przekształcić tor Belmont Park, położony na wschód od Nowego Jorku, w nowoczesną wersję Saratogi - zieloną, ekskluzywną i przystosowaną do transmisji telewizyjnych oraz zakładów online.

Przez dekady stowarzyszenie było lokalnym synonimem malwersacji i niekompetencji - przedmiotem poważnych dochodzeń stanowych i federalnych oraz bankructwa. Dzięki państwowej pomocy finansowej, restrukturyzacji i nowemu nadzorowi stało się jednak jedną z niewielu (relatywnych) historii sukcesu w branży: wymieniło własność ziemi pod torami na gotówkę z automatów do gry, stworzyło aplikację do zakładów i podpisało umowę nadawczą z Fox Sports. Jeśli chodzi o plan przebudowy toru Belmont, stan wyłożył pół miliarda dolarów - w formie pożyczki na niezwykle korzystnych warunkach, z oprocentowaniem wynoszącym zaledwie 1,2 procent.

„Dlaczego znowu ratujemy hazard?” - zapytała mnie Liz Krueger, przewodnicząca Komisji Finansów Senatu Stanu. Dla pana Hollidaya, przewodniczącego zarządu stowarzyszenia wyścigowego, to jednak decyzja w pełni uzasadniona. „Dlaczego Nowy Jork nie miałby mieć najlepszego toru wyścigowego na świecie?” - odpowiedział. „Przecież to tysiące i tysiące miejsc pracy.”

Jednak rozmowa z ludźmi, którzy faktycznie wykonują tę pracę, sprawia, że argumentacja przemysłu zaczyna się rozpadać.

Rozmawiałem z ponad pięćdziesięcioma osobami na każdym szczeblu tej branży - od właścicieli torów i czołowych hodowców po ludzi łopatą przerzucających koński gnój. Najtrudniej było dotrzeć do pracowników stajni, mężczyzn i kobiet odpowiedzialnych za pielęgnację oraz karmienie koni. Poza barierą językową - większość z nich to osoby hiszpańskojęzyczne, a mój poziom znajomości języka Duolingo określa jedynie jako „średniozaawansowany” - wielu z nich bało się mówić otwarcie. Dyrektorzy torów starali się ograniczać te interakcje do minimum i dopuścić do rozmowy jedynie pracowników, których wcześniej zweryfikowali. Ostatecznie, podczas moich wizyt na torach Belmont i Saratoga, udało mi się porozmawiać z około sześcioma osobami. Po konsultacjach z prawnikami i działaczami społecznymi dotarłem do wielu kolejnych.

Choć rozmówcy wykonywali różne prace dla różnych trenerów, przedstawili spójny obraz rzeczywistości - takiej, w której utrzymanie się powyżej granicy ubóstwa jest trudne, a jeden niewłaściwy ruch może oznaczać bezrobocie. Jeśli branża wyścigów konnych rzeczywiście generuje miliardy dolarów w aktywności gospodarczej, jak twierdzą jej zwolennicy, niemal nic z tego nie trafia do nich.

Po drugiej stronie toru Saratoga, w stajniach, spotkałem Carlosa Melendeza. Pochodzi z San Juan w Portoryko, ma 66 lat - „Dobrze wyglądam, prawda?” - zażartował. Na prawym kolanie nosił stabilizator, pamiątkę po urazie odniesionym w pracy pod koniec 2023 roku. Do tamtej pory zarabiał 1 300 dolarów tygodniowo jako stajenny. Po wypadku musiał przyjąć gorzej płatne stanowisko, które obniżyło jego zarobki do 700 dolarów tygodniowo. Pracuje w tej branży od 39 lat.

W Nowym Jorku pan Melendez pracuje siedem dni w tygodniu, ale przysługuje mu niewielka emerytura finansowana przez stan. Stowarzyszenie Wyścigowe zbudowało także akademik, w którym mieszka; nie narzeka, ale zdjęcia, które przejrzałem, pokazują ciasne i brudne pokoje. (Nowe akademiki mają ponoć lepszy standard, choć moja prośba o ich obejrzenie została odrzucona).

Kiedy jego pracodawca, znany trener, co roku zimą przenosi działalność na Florydę, wynagrodzenie pana Melendeza spada z około 17 dolarów za godzinę do 13, a warunki zakwaterowania ulegają pogorszeniu. „Akademik jest obrzydliwy” - powiedział. „Bardzo obrzydliwy. Woda śmierdziała. Nie pij tej wody.”

Przynajmniej pan Melendez wciąż miał pracę. Kilka miesięcy po rozmowie z nim spotkałem się z grupą pracowników przed Belmont. Ponieważ ich sytuacja zatrudnienia jest bardzo niestabilna - a ich status imigracyjny i zakwaterowanie często zależą od pracy - poprosili mnie, abym nie używał ich prawdziwych imion. Potwierdziłem jednak ich tożsamość i zweryfikowałem ich relacje za pomocą dokumentów i opinii niezależnych ekspertów.

Jedna z pracownic od zeszłego lata chodzi w bucie ortopedycznym - opowiedziała mi, jak koń przycisnął ją do ściany stajni. „Każda stajnia ma numer telefonu, pod którym można mnie zgłosić, jeśli uderzę konia” - powiedziała mi po hiszpańsku. „Ale jeśli koń uderzy mnie, mój szef nie dzwoni po karetkę, żeby zabrać mnie do szpitala.” Kiedy sama udała się do szpitala i wyjaśniła, jak doszło do urazu, została zwolniona.

Kobieta, która przez 21 lat pielęgnowała konie w Nowym Jorku, wysłała wiadomość do zastępcy trenera, prosząc o kilka dolarów na pokrycie wydatków. Pokazała mi jego odpowiedź: znieważył ją i zagroził, że odeśle ją i jej rodzinę z powrotem do Gwatemali.

Niektórzy trenerzy traktują swoich pracowników z szacunkiem. Ale takie historie nie są wyjątkami, powiedziała Olivia Post Rich, prawniczka, która reprezentowała kilku pracowników w sporach pracowniczych. To właśnie doświadczenia takich ludzi napędzają działania Międzynarodowego Bractwa Pracowników Elektrycznych, które stara się zrzeszyć nowojorską branżę wyścigów konnych w związek zawodowy.

Praca, która początkowo polega na opiece nad czterema lub pięcioma końmi, szybko zamienia się w zajmowanie się siedmioma lub ośmioma. Pracownicy często podróżują z końmi w przyczepach - bez pasów bezpieczeństwa, a nawet bez miejsc do siedzenia. W stajniach wszędzie są kamery. Pensje są obcinane za drobne przewinienia, czeki bez pokrycia wracają z banku. Obiecane premie nigdy się nie materializują.

Kilku czołowych trenerów w branży zostało ukaranych grzywnami sięgającymi setek tysięcy dolarów za naruszenia dotyczące wynagrodzeń. W czerwcu ubiegłego roku Sąd Okręgowy USA w Kentucky nakazał znanemu trenerowi koni pełnej krwi angielskiej, Steve’owi Asmussenowi, zapłatę niemal pół miliona dolarów za naruszenia dotyczące wynagrodzeń - było to już trzecie naruszenie prawa pracy przez jego firmę od 2021 roku. (W grudniu Sąd Apelacyjny USA dla Szóstego Okręgu uznał, że firma Asmussena rzeczywiście nie wypłacała pracownikom należnych pieniędzy, ale zakwestionował, czy robiła to „umyślnie”. Sąd nakazał przeprowadzenie procesu w tej sprawie).

Takie warunki można niestety znaleźć w wielu miejscach pracy w całej Ameryce. Różnica polega jednak na tym, że w tym przypadku to nie chciwa korporacja płaci rachunki (lub tego nie robi). Robi to, w istocie, rząd. To my wszyscy.

To społeczeństwo finansuje ten sport. Najmniej, co mogą zrobić jego beneficjenci, to godnie traktować swoich pracowników i uczciwie im płacić.

Dnia 26 sierpnia 2023 roku trzyletni ogier New York Thunder prowadził w dziewiątym wyścigu na torze Saratoga. „Ten koń ani razu się nie poddał” - powiedział jego trener, Jorge Delgado, dla The Thoroughbred Daily News. „Wierzę w tego konia. Wierzę w jego serce.” New York Thunder zmierzał po swoje największe zwycięstwo.

Tego popołudnia każdy potrzebował wygranej. Dwie i pół godziny wcześniej, tuż po zakończeniu piątego wyścigu, irlandzki ogier złamał lewą przednią nogę i musiał zostać uśpiony na torze. Był to jedenasty koń, który tego lata zginął na Saratodze.

Wychodząc z ostatniego zakrętu, New York Thunder wyglądał fenomenalnie - czekoladowo brązowa sierść, białe wodze, kopyta zdające się lekko unosić nad torem zmiękczonym przez tygodniowe, przelotne opady deszczu. A potem nagle kość piszczelowa w jego lewej przedniej nodze pękła. Noga wyrzuciła się do przodu pod przerażającym kątem. Pęd niósł go jeszcze przez dwa kroki, po czym runął głową w ziemię. Podniósł się i zaczął powoli kroczyć po torze, a jego bezwładna noga zwisała i podskakiwała przy każdym kroku. Wkrótce na tor weszli urzędnicy. Po raz drugi tego dnia rozstawiono parawany, by zasłonić widok przed publicznością i przygotować się na to, co musiało się wydarzyć.

„Wszyscy mamy PTSD” po tamtym sezonie - powiedziała mi dr Sarah Hinchliffe, dyrektor departamentu weterynaryjnego Nowojorskiego Stowarzyszenia Wyścigowego, która była tamtego dnia na miejscu. „Co przeoczyliśmy? Jak mogliśmy zmienić rezultat?”

Dokumentacja weterynaryjna przeanalizowana przez The Times oraz dwa pośmiertne raporty przygotowane przez Horseracing Integrity and Safety Authority, Nowojorskie Stowarzyszenie Wyścigowe i Komisję Gier Stanu Nowy Jork ujawniły więcej niż kilka wskazówek. Już wcześniej w tym roku New York Thunder był czterokrotnie wycofywany z wyścigów - co najmniej dwa razy z powodów medycznych.

Wyścig, w którym brał udział New York Thunder, miał pulę nagród w wysokości 500 000 dolarów. Wraz ze wzrostem finansowych korzyści płynących z wyścigów rosną również bodźce do wystawiania koni do kolejnych biegów. Jednak hodowla nastawiona na prędkość kosztem wytrzymałości sprawiła, że kolejne pokolenia koni są genetycznie jednorodne i bardziej podatne na kontuzje. Obecnie, jak mówi mi wielu weterynarzy, niemal każdy koń pełnej krwi angielskiej biegnie z jakimś urazem.

Częściowo pod wpływem takich tragedii - oraz przerażających nagrań ujawnionych przez organizację Ludzie na rzecz Etycznego Traktowania Zwierząt (PETA) - HISA zaczęła w pełni egzekwować ogólnokrajowy program testów antydopingowych dla koni pełnej krwi angielskiej oraz przeprowadzać inspekcje torów w całym kraju. Wprowadzono obowiązek kontroli koni przez wyznaczonych weterynarzy przed każdym wyścigiem oraz przekazywania przez prywatnych lekarzy pełnej dokumentacji medycznej zwierząt. Skanery PET przesyłają dane do krajowej bazy, a na niektórych torach zaczęto wykorzystywać oprogramowanie do analizy obrazu oraz algorytmy uczenia maszynowego firmy Palantir, aby identyfikować konie podatne na kontuzje.

Liczba zgonów koni na torach monitorowanych przez HISA spadła o około 27 procent w porównaniu z rokiem ubiegłym - do mniej niż jednego na 1 000 startów. Na torze Saratoga w lecie 2024 roku odnotowano tylko pięć przypadków śmierci. Jednak postępy nie są równomierne - w Kalifornii liczba zgonów znowu wzrosła.

Kilka stanów - wspieranych przez interesy branżowe - walczyło z tymi reformami na każdym kroku, doprowadzając nawet do tego, że konserwatywny sąd okręgowy USA uznał uprawnienia egzekucyjne HISA za niekonstytucyjne.

Jeśli chodzi o wyścigi kłusaków, całkowicie odmówiły one poddania się temu nadzorowi, argumentując, że ich konie są bardziej wytrzymałe niż konie pełnej krwi angielskiej, a kłus jest mniej obciążający dla organizmu. Mimo to, konie biorące udział w tych wyścigach rutynowo otrzymują przed startem leki zapobiegające krwawieniu z płuc.

Prawda jest taka, że wyścigi konne - w każdej formie - zawsze będą niebezpieczne. „To sport o wysokiej oktanowości” - powiedział mi David O’Rourke, prezes i dyrektor generalny Nowojorskiego Stowarzyszenia Wyścigowego - sport oparty na zwierzętach, które nie mają świadomości własnej śmiertelności i biegną tak szybko, jak tylko pozwala im na to ich ciało. „Jest takie powiedzenie” - dodała dr Hinchliffe. „Konie są albo zabójcze, albo samobójcze.”

Przytłaczająca większość osób z branży, z którymi rozmawiałem, zapewniała, że wyścigi stają się coraz bezpieczniejsze i bardziej humanitarne. „Nasza branża była naprawdę zacofana” - powiedział mi Terry Finley z West Point Thoroughbreds - „ale teraz ma strukturę  bardzo skuteczną, choć nie doskonałą, która naprawdę stawia na bezpieczeństwo i uczciwość. A wyniki są wręcz rewelacyjne.”

Kilku rozmówców dość jednoznacznie sugerowało, że negatywna uwaga, jaką przyciąga ten sport, wynika z elitarnego snobizmu wielkich miast. Jeden z nich zasugerował wręcz, że próbuję narzucić "miejskie wartości stanów niebieskich" branży, która jest de facto "wiejska i czerwonych stanów". Oczywiście kochają konie - mówią - nie byliby w tej branży, gdyby było inaczej. Ale śmierć to naturalna część końskiego cyklu życia.

Kiedyś takie myślenie było akceptowane przez wszystkich, z wyjątkiem najbardziej zagorzałych obrońców praw zwierząt. Jednak dziś - jak zgodnie powtarzają insiderzy - wyścigi konne stoją na rozdrożu. Jeszcze kilka błędnych lub zbyt powolnych ruchów i społeczeństwo może stracić wolę, by nadal subsydiować ten sport - co mogłoby doprowadzić do jego upadku. Wielu moich rozmówców przywoływało przykład wyścigów psów - pół wieku temu tory wyścigowe działały w 18 stanach, dziś został już tylko Zachodnia Wirginia.

Pan Delgado, trener New York Thunder, wrócił do ścigania się w Saratodze w zeszłym roku, mimo że branżowy raport wykazał, iż konie pod jego opieką umierają w wyjątkowo wysokim tempie. Najsłynniejszy ze wszystkich trenerów, Bob Baffert, został ukarany na Churchill Downs po tym, jak koń, którego trenował, uzyskał pozytywny wynik testu na obecność niedozwolonych substancji po zwycięstwie w Kentucky Derby. Przez dwie dekady pod jego nadzorem padły co najmniej 74 konie - z różnych powodów. On też wrócił do gry. Steve Asmussen, trener, który został zobowiązany do zapłaty niemal pół miliona dolarów za oszukiwanie swoich pracowników, w samym tylko 2025 roku przekroczył już dwa miliony dolarów zarobków.

To branża, która uwielbia swoją barwną historię, pełną oszustów i krętaczy. Może właśnie dlatego tak niechętnie podejmuje radykalne działania przeciwko tym, którzy są oskarżani o nieuczciwość. Może wynika to z faktu, że nie istnieje żaden krajowy organ zarządzający wyścigami konnymi - żaden odpowiednik komisarza NBA, który mógłby egzekwować zasady i karać za złe zachowanie. Może to po prostu kwestia tego, że w tym świecie nie ma zwycięstw bez wielu porażek i nie ma karier bez złych dni. Może to wszystko sprawia, że rodzi się potrzeba wybaczania.

Każdy z tych argumentów mógł mieć sens w czasach, gdy wyścigi konne były kwitnącą branżą, która mogła się samodzielnie utrzymać - i przynosić stanom miliony dolarów wpływów podatkowych. Ale dziś ten sport istnieje tylko dzięki miliardom dolarów pochodzącym z publicznych środków. Właściciele i trenerzy organizują wyścigi na torach, które należą do nas. Płacą swoim pracownikom - a przynajmniej mamy nadzieję, że im płacą - naszymi pieniędzmi. Każdy dolar, którego nie muszą odprowadzić w podatkach, to dolar, który, przynajmniej w teorii, musi zostać wyrównany gdzieś indziej. Ten sport należy do nas. Czas się zastanowić, czy naprawdę go chcemy.

Dział: Widowisko

Autor:
Noah Shachtman | Tłumaczenie: Zuzanna Ligus — praktykantka fundacji: https://fundacjaglosmlodych.org/praktyki/

Źródło:
https://www.nytimes.com/2025/02/28/opinion/horse-racing-government-subsidies.html

Udostępnij
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy.
Wymagane zalogowanie

Musisz być zalogowany, aby wstawić komentarz

Zaloguj się

INNE WIADOMOŚCI


NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE