Ponura rzeczywistość „Bojacka Horsemana”
Z głupimi zwierzęcymi gagami i wstrząsającymi tematami, serial animowany jest jednym z najbardziej ambitnych emocjonalnie i głupkowatych programów w telewizji.
BoJack jest koniem. Jego agentem jest kot. Jego biograf jest człowiekiem. Ilustracja: Bendik Kaltenborn
Kiedy BoJack Horseman zadebiutował w 2014 roku, nie wyglądał szczególnie oryginalnie. Był to setny serial o mężczyźnie w średnim wieku - cóż, koniu, ale jednak - który robił złe rzeczy. Był to kolejny serial o pokazaniu minusów bycia sławnym. Był to najnowszy komediodramat streamingowy: kolejny animowany alt-komediowy meta-sitcom dla dorosłych.
W swoim odrobinę ignoranckim nastroju zbyt długo zwlekałam z nadrobieniem zaległości, które okazały się jednym z najmądrzejszych, najbardziej ambitnych emocjonalnie i - to nie jest sprzeczność - spektakularnie głupkowatych seriali w telewizji. Stworzony przez Raphaela Boba-Waksberga, zilustrowany przez genialną Lisę Hanawalt i emitowany w serwisie Netflix, BoJack Horseman to serial w wykreowanym świecie, łączący ponurość i radość. Podobnie jak Simpsonowie i ich najlepsi spadkobiercy, BoJack Horseman wykorzystuje animację, aby wyobrazić sobie tętniący życiem, surrealistyczny alternatywny wszechświat - w tym przypadku miejsce zwane „Hollywoo”, w którym zwierzęta i ludzie żyją obok siebie. BoJack, była gwiazda sitcomu, jest koniem w swetrze Cosby'ego; Diane, jego ghost-writerka, biografka, jest za to człowiekiem. Mąż Diane jest psem; agentką BoJacka jest kotka; grupa wielorybich striptizerek tańczy na kolanach w jednym z klubów. Połowa gagów to głupie zwierzęce kalambury, werbalne lub wizualne, takie jak plakaty z Broadwayu dla „Fun Ham”, kangury bellhops lub obraz Olimpii Maneta jako rekina. Samo zagęszczenie tych wywołujących chichot, zbierających je wszystkie puent zagłusza bardziej wstrząsające tematy serialu, tak jakby Nathanael West napisał „Miss Lonelyhearts” w puszystym brokatowym tuszu.
Historia jest taka: W latach dziewięćdziesiątych BoJack (głos Willa Arnetta) był gwiazdą sitcomu „Horsin' Around”, serialu przypominającego „Full House” o kawalerze wychowującym osierocone dzieci. Od tamtego momentu, powoli staje się sławnym, użalającym się nad sobą nieudacznikiem. Ta szczególna forma patologii show-biznesu była już kilkakrotnie eksplorowana; mianowicie w The Larry Sanders Show. W innym znanym telewizyjnym szablonie, w pierwszym sezonie BoJack wpadł w trójkąt miłosny z Diane i jej mężem, panem Peanutbutterem. Sezon wykonał kilka wspaniałych egzystencjalnych skoków, szczególnie w drugiej połowie, ale gdyby trzymał się całkowicie punktu widzenia BoJacka, septycznego, prawie samobójczego, zadufanego w sobie dupka, serial mógłby na tym stracić.
Zamiast tego serial otworzył się na wiele perspektyw - między innymi w swoim genialnym drugim sezonie sprawił, że małżeństwo Diane i pana Peanutbuttera było tak intymne, jak wszystko w The Americans. W międzyczasie BoJack zakochał się w sowie w swoim wieku, dyrektorce sieci, która właśnie obudziła się z trzydziestoletniej śpiączki. (Kiedy go poznała, powiedziała: „Kto to jest ten Bojack?”) Został obsadzony w swoim wymarzonym projekcie, Secretariat, biografii swojego bohatera z dzieciństwa. Ostatecznie, w jednym z najbardziej bolesnych odcinków serialu, wylądował w łóżku z nastoletnią córką swojej dawnej przyjaciółki. Jednak w magiczny sposób, nawet gdy niszczył każdą okazję, serial nie ugrzązł w ponurości: współczuł depresji BoJacka i źródłom jego bólu, ale nie gloryfikował jego solipsyzmu jako szczególnej wrażliwości.
Co więcej, BoJack Horseman nigdy nie układa talii w taki sposób, że redukuje bardziej przyzwoite postacie do manekinów czy postaci zbędnych. W przeciwieństwie do mniejszych seriali o smutnych facetach, serial zawiera złożone typy osobowości, takie jak Princess Carolyn, agentka i czasami dziewczyna BoJacka, czterdziestoletnia pracoholiczka w serii ślepych zaułków (z BoJackiem, oszukującym Jackrabbitem i, co najzabawniejsze, Vincentem Adultmanem, trzema małymi chłopcami stojącymi sobie nawzajem na ramionach pod garniturem). Jest też Todd, smutny współlokator Bojacka; reżyserka filmów niezależnych Kelsey; przyjaciółka BoJacka, Charlotte, u której rodziny schronił się, gdy Los Angeles go przytłoczyło; i wiele więcej - prawdziwa moralna menażeria.
Pod pewnymi względami najbardziej oryginalną postacią serialu może być nie BoJack, ale jego lustrzane odbicie, Pan Peanutbutter (głos Paula F. Tompkinsa), żółty labrador*, którego własny okropny sitcom z lat dziewięćdziesiątych, „Mr. Peanutbutter's House”, był kalką „Horsin' Around”. W przeciwieństwie do BoJacka - ale jak wiele labradorów - jest nadnaturalnie entuzjastyczny, pełen głupich pomysłów na show-biznes, ale także szczęśliwy, gdy siedzi w domu i ogląda „Bones” z wywalonym językiem. Pan Peanutbutter zostaje gospodarzem teleturnieju o nazwie „J. D. Salinger Presents: Hollywoodzkie gwiazdy i celebryci! Co oni wiedzą? Czy w ogóle coś wiedzą? Przekonajmy się!” Jest dwukrotnym rozwodnikiem, w tym z okropną Jessicą Biel, która dzielnie gra samą siebie. Pod względem artystycznym ma niskie standardy. Ale ma bogate życie wewnętrzne. Jego otwartość na intymność sprawia, że jego żona, nieszczęśliwa Diane, czuje się momentami przytłoczona. Stanowi to również wskazówkę dla samego BoJacka, sugerując, że nawet dla bogatych i sławnych istnieją lepsze sposoby na gonienie własnego ogona.
Trzeci sezon serialu, który niedawno pojawił się na Netflixie, nie jest arcydziełem jak drugi: kilka rozwiązań fabularnych mi zgrzytało. Ale wybrzmiewa potężnie z zasłużonymi momentami, która jest tak silna, jak wszystko co widziałam w telewizji w tym roku. Po drodze BoJack lobbuje za nominacją do Oscara na festiwalach filmowych dla prawdziwego nietoperza. Jest kilka kultowych już odcinków, w szczególności genialny niemy odcinek rozgrywający się na podwodnym festiwalu filmowym, rafineria na „Lost in Translation”, z sardynkami, które tłoczą się w autobusach i Chaplinesque subplot o Bojacku działającym jako położna dla męskiego konika morskiego. Jest też historia, w której Diane poddaje się aborcji, podczas gdy delfin Sextina Aquafina, „seksowny czternastoletni dubstepowy wunderkind”, dla którego została zatrudniona do pisania tweetów, śpiewa przezabawnie niegrzeczny hymn pro-choice. Raz po raz serial ostro atakuje współczesną kulturę, w tym deliryczną wizję post apokaliptycznego Los Angeles Times, w którym nie ma nic poza obsługą klienta.
Ten serial zawsze miał wbudowane ryzyko: postać Bojacka jest tak skuteczna, jak bardzo kręci się w kółko. W końcu na tym polega uzależnienie. Życie BoJacka to formuła, którą desperacko próbuje naprawić: wstydzi się tego, kim jest, próbuje stać się kreatywny lub poczuć miłość - a potem nieuchronnie objada się, zdradza ukochaną osobę i ucieka, zdając sobie sprawę, że nie da się naprawdę naprawić szkód. A potem wracamy do poczucia wstydu. Powtarzalność jest również znakiem rozpoznawczym sitcomów; to ich przekleństwo i siła. W BoJacku Horsemanie raz po raz czyjeś życie się załamuje, a on kończy na kanapie w salonie, naćpany, oglądając powtórki „Horsin' Around”. Cyniczni, znający się na rzeczy bohaterowie mogą kpić z tego serialu, ale zapamiętali każdy wątek: to wspólny zestaw wspomnień o wiele prostszych i bardziej pocieszających niż te prawdziwe.
Na imprezie BoJack wścieka się na dziennikarzy, którzy nazywają „Horsin' Around” okropnym serialem: „Trwał dziewięć sezonów! Jego celem było, aby ludzie go oglądali, aby sieć mogła sprzedawać czas reklamowy, aby program mógł zarobić więcej pieniędzy niż kosztował jego wyprodukowanie. I to się udało. Więc to był dobry serial”. Ale BoJack wie, że ma to o wiele większe znaczenie. To nie przypadek, że sam BoJack Horseman powiela fabuły sitcomów - Princess Carolyn idzie na serię złych randek, BoJack rozbija wesele - aby wstrzyknąć im coś bardziej surowego i niepokojącego. Robi to samo z żartami, psując utartą komediową strukturę tak, że brakujący rytm staje się żartem. „Jestem jedynym ginekologiem alpinistom, jakiego znam” - mówi jedna z randek księżniczki Carolyn, tuż przed zamówieniem butelki wina. „Och, świetnie, jesteś także uzależniony od wina” - odpowiada. To sprytny żart dla ludzi, którzy uwielbiają głupie żarty.
W jednym z odcinków odkrywamy, że „Horsin' Around” nie był jedynym programem telewizyjnym BoJacka. W 2007 roku próbował nakręcić mroczną komedię o nazwie „The BoJack Horseman Show” ze swoim partnerem scenarzystą, chomikiem z Harvardu o imieniu Cuddlywhiskers. Obaj spanikowali, gdy kierownictwu spodobał się ich eksperymentalny scenariusz, więc dodali heroinowe dowcipy i „anty-zwroty”, sabotując własne dzieło dla samej kontrowersji. Następnie sam BoJack Horseman oferuje odcinek „That's Too Much, Man!”, który zawiera te same sztuczki, z których wyśmiewa się w nieudanym programie BoJacka, w tym tygodniowy narkotykowy odlot. „To może być podtlenek azotu i sole do kąpieli”, mówi BoJack w pewnym momencie, „ale chcę zrobić więcej podtlenku azotu i soli do kąpieli”. Jest dotkliwa - a potem przejmująca - parodia bezcelowości zadośćuczynienia; podczas spotkania Anonimowych Alkoholików, na którym dno skorupy ślimaka, gdzie odbywa się spotkanie znajduje się dosłownie pod kamieniem. Jest też najbardziej przypadkowy żart na świecie, o grupie a-cappella Obertones z Oberlin. Odcinek powinien wydawać się pobłażliwy, ale jakimś cudem ryzyko się opłaciło. Robi to, co BoJack Horseman robi najlepiej, pozwalając najbardziej rozdzierającym serce częściom życia wyciekać do gatunku, który ma je ukoić.
*We wcześniejszej wersji błędnie zidentyfikowano rasę postaci Pana Peanutbuttera.
Opublikowano w wydaniu drukowanym z 8 i 15 sierpnia 2016 r. z nagłówkiem „Neigh Sayer”.
Dział: Kino
Autor:
Emily Nussbaum | Tłumaczenie: Damian Mądry - praktykant fundacji: https://fundacjaglosmlodych.org/praktyki/
Źródło:
https://www.newyorker.com/magazine/2016/08/08/bojack-horseman-bleakness-and-joy