Recenzja: Zabawa, strata i nietypowe rytuały żałobne
Taniec Vanessy Anspaugh „Mourning After Mornings” odnajduje i kreuje swoją własną logikę, łącząc humor ze smutkiem.
Nowatorskie rytuały: od lewej, Laura Osterhaus Rosenstone, Jo Warren, Anna Azrieli i C Green w „Mourning After Mornings” (foto: Andrea Mohin/The New York Times)
Jeśli stół na kółkach zostanie popchnięty na pustą scenę, będzie się toczył. Oczywiste. Jednak jeśli zostanie popchnięty, gdy wokół panuje cisza, zacznie wyć. Wyda dźwięk przypominający przeciąg w drzwiach, dmuchnięcie wilka, który próbuje zburzyć dom.
To proste, aczkolwiek fascynujące odkrycie pojawia się na początku tańca „Mourning After Mornings” Vanessy Anspaugh, który miał swoją premierę
w budynku New York Live Arts w czwartek. Jest to trafne wprowadzenie do dzieła, które odnajduje i wypracowuje własną dziwną logikę, tworząc nowy rytuał żałobny, łączący śmiech i żal. Następnym razem, gdy widzimy stół na scenie, będzie na nim leżało, niczym na łóżku w kostnicy, ciało przykryte prześcieradłem. Potem stół zostanie poddany zmianie ponownie, poprzez dziecięcą igraszkę.
Na scenę wkraczają główni bohaterowie: Anna Azrieli, Becky Serrell Cyr i Maura Nguyen Donohue. Na początku pozują jak do oficjalnej fotografii, być może kobiet w żałobie. Charakteryzuje je jednak silna prezencja, dlatego nie pozostają w bezruchu na długo. Poruszają językami niczym gady. Wyją jak psy. Dokazują bezładnie dalekie od zachowania stosownej powagi.
Czasami, gdy trzymają się za ręce lub czołgają, ich troistość wydaje się szczególnie istotna, są niczym boginie losu. Wsuwają ręce pod prześcieradło, później oblizują palce. Wykonują ruchy rękami i szepczą do siebie nawzajem cukierkowe „kocham cię”.
W tym tańcu ciała zrzucają zasłony i ożywają. Tymczasową kontrolę nad sceną przejmuje trzech młodszych tancerzy, Laura Osterhaus Rosenstone, Jo Warren i debiutujący w niezwykle imponujący sposób, C Green, którzy tkają, uderzają i wirują z linami. Sobowtóry lub duchy starszych tancerzy, nie wiadomo. Starsi tancerze przyglądają im się z rozbawieniem.
Wbiega kolejne pokolenie: dziewczęta z piątej i szóstej klasy Umechi Born i Pia (ma już własny mononim), które świetnie się bawią, przesuwając stół i wykonując wyjątkowo złożone powitanie. Podczas gdy dzieło Anspaugh z 2016 roku „The End of Men: An Ode to Ocean” dotyczyła wyłącznie mężczyzn i męskości, „Mourning After Mornings” silnie emanuje kobiecą energią. Wydaje się eksplorować temat dziewczęcości, opłakiwanie jej utraty, próbę jej odzyskania.
Jak na 75-minutową sztukę bez fabuły, zawiera ona zaledwie kilka momentów ciszy. Ten przemyślany projekt dźwięku to zasługa wspólnej pracy Anspaugh, Leslie Allison i Sorayi Odishoo. Po płaskich tonach następują wielokrotne uderzenia czymś ciężkim, dźwięki orkiestry dętej oraz porywającej muzyki indie folk. Piosenki i dzieci stanowiące deus ex machina może i były drogą na skróty, jednak ich efekt jest mimo wszystko oczyszczający.
Pod koniec, odziane wyłącznie w bieliznę Azrieli, Serrell Cyr i Donohue, wychodząc ze stanu żałoby i nieprzekonującego łkania, siedzą w kręgu, trzymają się za ręce i śmieją, próbując stworzyć kwieciste formacje przy wykorzystaniu własnych nóg. Jeśli zabawa w tańcu „Mourning After Mornings” wyraża więcej niż żal, to nie mamy do czynienia jednak z tak wielką stratą.
Dział: Teatr
Autor:
Brian Seibert | Tłumacz: Karolina Kaczor
Źródło:
https://www.nytimes.com/2022/11/11/arts/dance/review-vanessa-anspaugh-mourning-after-mornings.html