The Museum of the Moving Image
Muzeum poświęcone obrazowi w ruchu, czyli filmowi i telewizji – z naciskiem na kino.

Zdjęcie: https://www.timeout.com/newyork/museums/museum-of-the-moving-image-1
Często podróżuję do Nowego Jorku, więc widziałem już większość dobrze znanych atrakcji turystycznych. Z tego powodu podczas mojej ostatniej wizyty postanowiłem odwiedzić mniej popularne miejsca, takie jak Muzeum Seksu (świetny sklep z pamiątkami…, ale niestety samo muzeum było dość nudne) oraz The Frick Collection (przyjemne, niewielkie muzeum sztuki stworzone przez paskudnego barona-rabusia, który próbował wykupić sobie miejsce w Niebie).
Jednak to moja mała wyprawa nieco dalej – do Museum of the Moving Image (MOMI) w Astorii (dzielnica w nowojorskim Queens) – jest tematem tego artykułu. W końcu Influx to portal poświęcony rozrywce, a MOMI to muzeum poświęcone historii kina i telewizji.
Zanim opowiem o samym muzeum, warto powiedzieć kilka słów o tym, jak się tam dostać. Dojazd z centrum Nowego Jorku nie jest ani szybki, ani szczególnie łatwy. Większość turystów zatrzymuje się na Manhattanie, gdzie znajduje się większość znanych atrakcji, takich jak Broadway. Aby dotrzeć do MOMI, trzeba skorzystać z metra (z przesiadką), autobusu lub zdecydować się na dość kosztowną taksówkę (około 20–30 dolarów w jedną stronę).
W moim przypadku musiałem korzystać z taksówek, ponieważ moja córka jest niepełnosprawna, a nowojorskie stacje metra rzadko są dostosowane do potrzeb osób poruszających się na wózkach. Mimo że mapa wskazywała, że stacja przy MOMI jest dostępna, w rzeczywistości taka nie była, więc osoby mające problem z pokonywaniem schodów muszą się zastanowić czy warto ponosić koszt przejazdu taksówką. Nie skorzystaliśmy też z autobusu, bo podróż byłaby zbyt długa, a my mieliśmy ograniczony czas.
Muzeum jest poświęcone obrazowi w ruchu, czyli filmowi i telewizji – z naciskiem na kino. Można tam zobaczyć różne ciekawe eksponaty, od wczesnych zoetropów i kinetoskopów, które tworzyły iluzję ruchu, po różne modele kamer filmowych i telewizyjnych, mikrofony, urządzenia do nagrywania dźwięku i odbiorniki telewizyjne. Choć opis może brzmieć dość sucho, na szczęście muzeum oferuje interaktywne wystawy, które sprawiają, że zwiedzanie jest o wiele ciekawsze. Można spróbować animować własne filmy, dodawać efekty dźwiękowe lub zmieniać ścieżki dźwiękowe, aby zobaczyć, jak wpływają one na odbiór sceny (to ostatnie było moim ulubionym elementem).
Na kolejnym piętrze znalazłem to, na co najbardziej liczyłem – ekspozycję poświęconą gwiazdom filmowym. Można tam zobaczyć różne pamiątki filmowe, a także niezwykłe papier-mâché kino w stylu lat 20., które nie jest dokładną rekonstrukcją, ale raczej hołdem dla ekstrawaganckich sal kinowych dawnych lat.
Oprócz stałych wystaw MOMI organizuje również ekspozycje czasowe. Podczas mojej wizyty można było zobaczyć sekcję poświęconą wczesnym grom wideo – do biletu dołączone były żetony, którymi można było grać. Moja córka nie była tym tak zachwycona jak ja – w końcu moje nastoletnie lata upłynęły na graniu w te gry, a dla niej wyglądały one po prostu archaicznie! Nie potrafiła zrozumieć mojego uwielbienia dla Tempest czy Centipede… cóż, jej strata! Kolejna wystawa czasowa miała być poświęcona Jimowi Hensonowi i miała zostać otwarta pod koniec października. Oboje żałowaliśmy, że nie mogliśmy jej zobaczyć.
MOMI organizuje także pokazy filmowe i specjalne wydarzenia w swoim kinie, choć w dniu naszej wizyty nic takiego nie było zaplanowane. Warto sprawdzić ich stronę internetową, aby zobaczyć aktualny repertuar. W muzeum znajduje się również sklep z pamiątkami oraz niewielki bar z przekąskami, ale jeśli ktoś szuka porządnego jedzenia, lepiej wybrać się do jednej z pobliskich restauracji.
Jakie są moje wrażenia?
To całkiem przyzwoite muzeum i spędziliśmy tam około dwóch godzin. Było tam również sporo grup szkolnych, a dzieci wydawały się dobrze bawić. Nie nazwałbym tego muzeum obowiązkowym punktem zwiedzania – nawet mimo mojej miłości do kina. Mam też pecha do muzeów filmowych, bo kiedy próbowałem odwiedzić te w Paryżu i Londynie, oba były zamknięte. Niemniej jednak nowojorskie MOMI ma więcej do zaoferowania niż nadal świetne, choć mniejsze muzeum filmowe we Frankfurcie nad Menem. Minusem jest koszt – zarówno biletu wstępu, jak i transportu – który sprawia, że wycieczka do MOMI jest dość droga. Warto się tam wybrać, ale miałem nadzieję, że muzeum będzie trochę większe i położone bliżej centrum Nowego Jorku.
Dlaczego w ogóle muzeum znajduje się w Astorii?
Okazuje się, że ta niepozorna dzielnica Queens ma bogatą historię filmową – kiedyś mieściła się tu główna siedziba Paramount Studios, a wiele klasycznych filmów niemych było tam kręconych. Obecnie teren ten zajmują Kaufman Studios, które sąsiadują z muzeum. To właśnie tam powstają takie produkcje jak Orange is the New Black, niektóre segmenty Saturday Night Live oraz Ulica Sezamkowa. Niestety, Kaufman Studios rzadko otwiera swoje drzwi dla zwiedzających, ale warto sprawdzić ich stronę internetową (www.kaufmanastoria.com), ponieważ zdarza im się organizować dni otwarte – miały miejsce przynajmniej raz lub dwa w ciągu ostatnich kilku lat. Połączenie wizyty w MOMI ze zwiedzaniem Kaufman Studios byłoby naprawdę wyjątkowym doświadczeniem!
Dział: Rynek sztuki
Autor:
Martin Hafer | Tłumaczenie: Aleksandra Orent - praktykantka fundacji: https://fundacjaglosmlodych.org/praktyki/
Źródło:
https://influxmagazine.com/the-museum-of-the-moving-image/