Elizabeth Sankey: „Dla niektórych wiedźmy są reprezentacją kobiet pozbawionych kontroli – obrazem niebezpieczeństw płynących ze strony niezrównoważonych kobiet”. Zdjęcie: Kristina Varaksina/The Observer
Cztery lata temu, kiedy mój syn miał zaledwie miesiąc, oboje zostaliśmy przyjęci do zakładu psychiatrycznego na oddział poświęcony osobom cierpiącym na okołoporodowe choroby psychiczne i ich dzieciom. Zdiagnozowano u mnie ciężką depresję poporodową i stan lękowy, a następnie zapisano mi lekarstwa. Co tydzień miałam spotkania z zespołem psychiatrów dotyczące moich postępów, a wspólnie z synem spędzaliśmy czas z innymi pacjentkami i ich dziećmi. Mój mąż odwiedzał mnie codziennie, czasami dwa razy w ciągu dnia. Spacerowaliśmy razem po Hackney, a ja próbowałam przypomnieć sobie kim kiedyś byłam, walcząc przy tym z pokusą rzucenia się pod samochód. Mój stan z czasem się polepszył; stopniowo, boleśnie i okropnie powoli. Po ośmiu tygodniach dostaliśmy wypis i wróciliśmy do domu.
Udało mi się wyjść z kryzysowej sytuacji, ale moje zdrowie psychiczne wciąż było bardzo niestabilne. Co tydzień rozmawiałam przez telefon z terapeutką z państwowej służby zdrowia, która podeszła do mojej choroby w metodyczny i precyzyjny sposób. Wyjaśniła co się ze mną działo i dlaczego. Bardzo chciałam zrzucić wszystko na hormony i odciąć się od tej mroczniejszej części siebie, pozbyć się jej i nie musieć już nigdy o niej myśleć. Strasznie jej się wstydziłam, nienawidziłam jej istnienia. Moja terapeutka delikatnie dała mi jednak do zrozumienia, że to nie była tylko wina hormonów i musiałam to zaakceptować.
Dwa miesiące później wciąż nie czułam się najlepiej, nawiedzały mnie okropne rzeczy, które wyobrażałam sobie, że wyrządzam swojemu synowi. Wiedziałam, że te intruzywne myśli były efektem mojej choroby, ale to mnie wcale nie uspokajało. To wtedy właśnie zaczęłam myśleć o wiedźmach. Chociaż ja zawsze myślałam o wiedźmach, podobnie zresztą jak wiele innych kobiet. Mój syn chciał nawet przebrać się za wiedźmę z Miejsca na miotle na tegoroczne Halloween – co było irytujące, bo kupiłam mu już kostium kościotrupa. Wiele kobiet ma też swoją ulubioną wiedźmę: Glindę z Czarnoksiężnika z Oz, Czarownice z Eastwick czy Samantha z Czarownicy. Moją ulubioną była osobiście Mildred Hubble z Fatalnej czarownicy.
Wiedźmy reprezentują siłę kobiet i mogą pełnić funkcję ody dla naszej mocy, ale często są też uosobieniem lęków, które społeczeństwo żywiło wobec kobiet od niepamiętnych czasów. Z tego powodu wiele z nas boi się zostania z wiekiem brzydkimi wiedźmami, odrzuconymi i zlekceważonymi przez społeczeństwo. Dla niektórych wiedźmy są reprezentacją kobiet pozbawionych kontroli – obrazem niebezpieczeństw płynących ze strony niezrównoważonych kobiet i nieposłusznych jędz. Gdy byłam pogrążona w swoim szaleństwie w tamten szary, ciemny grudzień, wiedźmy były dla mnie jednak źródłem nadziei.
Zrobiłam listę wszystkich filmów o czarownicach, które kojarzyłam, a potem obejrzałam je wszystkie z synem śpiącym na piersi. Kiedy je oglądałam, odczułam otuchę i więź. O ile jednak kiedyś uwielbiałam „dobre” wiedźmy, te matczyne i ubrane całe na różowo, teraz czułam się bardziej przywiązana do „złych” wiedźm. Może Zła Czarownica z Zachodu miała rację, gdy wykrzyczała „Co za świat!” w swojej finałowej scenie. Zrozumiałam wtedy, że to, czego potrzebowałam, to odwaga na zaakceptowanie faktu, że osobą, którą uważałam za złą, żałosną i chorą, byłam tak naprawdę ja. Po tym złe wiedźmy stały się dla mnie wzorem. Może nie byłam zła. Może po prostu byłam wiedźmą?
Latem 1645 roku Matthew Hopkins, jeden z najsławniejszych „łowców czarownic” z Wielkiej Brytanii, pojawił się w Suffolk. Było to 60 lat po tym, gdy w Anglii zaczęło dochodzić do procesów czarownic, a Hopkins był znany z tego, że udało mu się znajdować czarownice gdziekolwiek się udał. W przerwach od filmów, w których karmiłam syna butelką (mówiłam, że jestem zła), czytałam zeznania kobiet oskarżonych w jednym z tych procesów. Anna Moats dobrowolnie przyznała się do winy w ciągu dwóch godzin od swojego aresztowania. Jej diabelski czyn? „Przeklęcie męża i dzieci”. Anna wiedziała, że oznaczało to, że zostanie przetransportowana wozem przez ulice miasta, a następnie powieszona na szubienicy na oczach swoich przyjaciół, rodziny i być może nawet dzieci. A mimo wszystko się przyznała.
Zapytałam się Marion Gibson, wykładowczyni nauk o renesansie i magii na University of Exeter, dlaczego ktoś taki jak Anna w tej sytuacji by się przyznał. Czy to wynik tortur? „Nie, czarownice nie były poddawane torturom w Anglii”. Zaskoczyło mnie to. Więc niektóre kobiety przyznawały się bez tortur? „Tak”. I wiedziały, że zginą? „Tak. Nikt nie jest do końca pewien, dlaczego to robiły”. Ja mam jednak teorię.
Dla jasności – mimo tego, że nie było tortur, kobiety zostawały poddane deprywacji snu i zastraszane. Sprawdzano też ich nagie ciała w poszukiwaniu diabelskich znaków. Wszystko to mogło doprowadzić do wielu wymuszonych przyznań. Jednakże dzięki badaniom profesor Louise Jackson, dowiedziałam się, że w niektórych przypadkach, kobiety z Suffolk przyznały się „dobrowolnie”. Matthew Hopkins pisał, że Rebecca Morris „przyznała się bez użycia przemocy, deprywacji snu ani innych gróźb” do tego, że diabeł przyszedł do niej pod postacią chłopca. Alicia Warner „mając do tego pełną swobodę, przyznała się, że obcowała z pewnymi złymi duchami”. Eliza Southerne przyznała się od razu; „Pastor nie musiał używać żadnych innych argumentów, aby skłonić ją do przyznania się (…) Powiedział tylko, żeby oczyściła sumienie z grzechu”.
Bardzo niewiele badań zostało przeprowadzonych, aby odkryć motywy stojące za tymi „dobrowolnymi przyznaniami” i gotowością tych kobiet do skazania się na śmierć. Czytając jednak ich zeznania, czułam, że rozumiem. Wracając do rozmów SMS-owych, które prowadziłam ze znajomymi mi kobietami, czułam, że rozumiem. Wiele z nas doświadczyło tego poczucia winy i wstydu, że nie staramy się dostatecznie. Tej duszącej presji, którą czujemy, żeby być idealne. Jak pisze profesor Louise Jackson, „przyznania się do winy były efektem presji zarówno fizycznej, jak i kulturowej. Ustalone przez społeczeństwo struktury ról, odpowiedzialności i oczekiwań wobec kobiet prowadziły je do skazania się na śmierć (…). Kobiety z Suffolk, które przyznawały się do bycia czarownicami, przyznawały się także do bycia ‘złymi’ matkami, ‘złymi’ żonami i ‘złymi’ sąsiadkami”. Uważam, że bardzo niewiele się od tamtej pory zmieniło. Nie muszą nas torturować, same możemy to sobie zrobić.
Elizabeth Sankey: „To, czego potrzebowałam, to odwaga na zaakceptowanie faktu, że osobą, którą uważałam za złą, żałosną i chorą, byłam tak naprawdę ja”. Zdjęcie: Kristina Varaksina/The Observer
Widziałam także opisy chorób psychicznych w tych zeznaniach. Próby samobójcze i depresja postrzegane były wtedy jako coś szatańskiego, co często można było zauważyć w zeznaniach tych kobiet. Lidea Taylor przyznała się, że „jej chowańce (…) poradziły jej się zabić”. Elizabeth Fillet przyznała się, że „diabeł kusił ją do samobójstwa”. Niekiedy zauważyłam też aluzje do psychozy i depresji poporodowej. Prissilla Collit przyznała się, że diabeł kusił ją do zabicia swoich dzieci. Zamierzała spalić jedno ze swoich dzieci, ale zapobiegło temu jego rodzeństwo. Mary Scrutton wyznała, że „diabeł pokazał jej się dwukrotnie, raz pod postacią niedźwiedzia, a drugi pod postacią kota, i kusił ją pustym głosem do zabicia swojego dziecka”. Susanna Smith wyznała dzień po swoim aresztowaniu, że 18 lat wcześniej diabeł ukazał się jej pod postacią kudłatego rudego psa i namawiał ją do zabicia swoich dzieci.
Skontaktowałam się z dr Trudi Seneviratne, lekarką psychiatrii, która uratowała wiele istnień dzięki swojej pracy szpitalu psychiatrycznym South London and Maudsley. Rozpoznała w zeznaniach z 1645 roku symptomy poporodowych chorób psychicznych. Powiedziała, że nawet w dzisiejszych czasach kobiety cierpiące na psychozę postrzegają się jako wiedźmy, widzą diabła i słyszą szatańskie głosy namawiające je do popełnienia okropnych czynów. Jeden z najtragiczniejszych przypadków psychozy miał miejsce w 2001 roku, gdy to pochodząca z Teksasu Andrea Yates utopiła wszystkie swoje pięcioro dzieci w wannie w wyniku epizodu psychozy. Yates uważała się za złą matkę, która skazała swoje dzieci na piekło. Popłakałam się, gdy czytałam o Andrei i jej rodzinie. Nigdy nie przechodziłam psychozy, ale rozumiałam jej doświadczenia. Miałyśmy wiele podobnych symptomów – mania, niepokój ruchowy, depresja.
Byłam wycofana, pochłonięta przez strach, a mój stan lękowy był tak silny, że nie mogłam spać. Najstraszniejsze było to, że na kilka dni przed byciem przyjętą do szpitala zaczęłam wierzyć, że zabicie syna było jedynym sposobem na zakończenie tych tortur, które przechodziłam. Gdybym nie otrzymała tak szybko pomocy, to kto wie, co by się stało – stan cierpiących w ten sposób kobiet może gwałtownie się pogorszyć. Symptomy psychozy poporodowej zwykle dają o sobie poznać w przeciągu kilku godzin lub dni po porodzie, a zachowanie może zmienić się w ciągu kilku minut. Osobom cierpiącym na ogólną psychozę takie zmiany mogą zająć kilka miesięcy. To jedna z niewielu sytuacji, w których epizod psychiatryczny postrzegany jest jako sytuacja kryzysowa. Często myślę o Andrei. Obecnie przebywa w zakładzie psychiatrycznym o łagodnym rygorze i o ile od lat jest uprawniona do wypisu, nigdy tego nie zrobiła. Na szczęście przypadki takie jak ten są rzadkie, ale wciąż się jednak zdarzają. O ile Wielka Brytania uchwaliła w 1938 roku Ustawę o dzieciobójstwie, która zapewnia łagodny wyrok matkom, które zabiły swoje dziecko w ciągu pierwszego roku jego życia, w Stanach Zjednoczonych nie ma czegoś takiego.
4 stycznia 2023 roku, Lindsay Clancy ze stanu Massachusetts udusiła troje dzieci, podcięła sobie żyły i skoczyła z okna. Zdołała przeżyć, ale jej dzieci już nie. Obecnie jest sparaliżowana od pasa w dół i przechodzi przez proces o morderstwo. Clancy, której najmłodsze dziecko miało zaledwie 8 miesięcy, powiedziała, że zabiła swoje dzieci w trakcie „epizodu psychozy”. Prokuratura przedstawia ją jako psychopatkę, która zamordowała swoje dzieci i sfałszowała próbę samobójczą. Twierdzi, że zachowywała się tamtego dnia normalnie i nigdy nie wspomniała o czymkolwiek, co sugerowałoby załamanie psychiczne, jedynie „w niewielkim stopniu poporodowy stan lękowy”. Każdy, kto przechodził przez poporodowe choroby psychiczne, nie był zaskoczony tym, że Clancy nie chciała bezpośrednio mówić o tym, co się z nią działo. Moi przyjaciele i rodzina wspierali mnie w chorobie, ale bałam się im mówić o wszystkim, co czuję i myślę. Na przykład o okropnych scenach, które mój mózg w kółko wyświetlał mi w głowie. Widziałam siebie duszącą syna poduszką, wyrzucającą go przez okno z trzeciego piętra, topiącą go w wannie. A mimo to kochałam go bardziej niż kogokolwiek innego. Było to przerażające. Nie chciałam zaprzątać im tym głowy, ale też nie chciałam, żeby to była prawda. Próbowałam więc wmówić sobie, że robię z igły widły.
To się zmieniło, gdy dołączyłam do Motherly Love, grupy wsparcia dla kobiet o różnych pochodzeniach, które doświadczyły podobnych chorób poporodowych. Wszystkie rozumiały. Inne kobiety też miewały te sami myśli co ja i przetrwały. Ta grupa stała się dla mnie źródłem nadziei, wsparcia i wiedzy, których nie potrafiłam znaleźć nigdzie indziej. To te kobiety rozpoznały powagę moich symptomów i ponagliły mnie do sięgnięcia po pomoc. Uratowały moje życie tylko poprzez okazanie mi empatii. Samobójstwo nadal jest najpowszechniejszą przyczyną śmierci kobiet w okresie od 6 tygodni do 12 miesięcy po porodzie i wynosi 39% przypadków. Pomimo zwiększonej świadomości i pieniędzy poświęcanych na opiekę, liczba samobójstw zwiększyła się o 15% w ostatnich 10 latach. Myślę, że to w dużej mierze wina ciążącej na kobietach presji, żeby były idealne.
Moja choroba zaczęła się przez hormony, ale pogorszyła się przez stygmatyzację, poczucie winy i wstyd, które pojawiły się jak tylko wyszłam ze szpitala z synem i zrozumiałam, że uzyskałam dostęp do kolejnej sali tortur dla kobiet. Musimy zawsze być perfekcyjnymi matkami. Musimy karmić dzieci piersią; musimy pilnować, żeby dobrze spały; jeśli wymagają opieki zdrowotnej, musimy znaleźć najlepszą; musimy wyróżniać się w pracy, ale być przy tym obecne i cierpliwe w życiu naszych dzieci; musimy być młode i szczupłe. Musimy odpowiednio się zachowywać. A co najważniejsze, musimy być dobre. To jest niemożliwe, wszystkie o tym wiemy, ale i tak się staramy, a kiedy nam się nie udaje, to uzewnętrzniam ten wstyd i winę, bo tego zostałyśmy nauczone i pożera nas to od środka.
Moja choroba zmieniła mnie na wiele różnych sposobów, ale chyba najlepszym jej skutkiem było to, że dzięki niej zdałam sobie sprawę, że na bycie kobietą jest nieskończenie wiele sposobów. Poddałam się w byciu dobrą matką – już po miesiącu mi się to nie udało. Dało mi to jednak niesamowite poczucie swobody. Obecnie czuję się szczęśliwa, że wciąż jeszcze żyję, że każdego ranka potrafię poczuć ciepło bijące od mojego syna, że mogę w błogiej ciszy patrzeć na to, jak zajada się kawałkiem urodzinowego ciasta. Cieszę się, że miałam okazję na zaakceptowanie, a nawet pokochanie tej mrocznej części siebie, którą kiedyś tak bardzo nienawidziłam. Tęskniłabym za nią gdyby odeszła. Cieszę się, że mam możliwość zestarzenia się. Wiele z nas nie miało tyle szczęścia. Mam zamiar stawić temu czoła niczym szalona i niedoskonała wiedźma, którą jestem.
Film dokumentalny Elizabeth Sankey Wiedźmy jest dostępny w serwisie MUBI od 22 listopada 2024 roku.