Źródło: Frank Micelotta/Getty
Kiedy artyści szybko stają się sławni, jaki jest ich scenariusz na drugi etap? W przypadku Kurta Cobaina nigdy się tego nie dowiemy, ale pozostawił po sobie kilka wskazówek.
Najbardziej inspirujące w Cobainie jest to, jak wiele osiągnął i jak szybko poszerzył swoje artystyczne horyzonty w tak krótkim czasie. Czy jego twórczy niedosyt trwałby nadal? Gdyby Cobain żył dzisiaj, miałby 57 lat. Z kim by pracował i jak wpisałby się w muzyczny oraz kulturowy krajobraz? Cobain był dobrze uzbrojony, by poradzić sobie ze wszystkim, co pojawiło się na jego drodze, częściowo ze względu na pewne szczególnie niedoceniane cechy - zdolność adaptacji i humor.
Historycy kultury i dziennikarze mają tendencję do skupiania się na Cobainie jako zakłopotanym, przygnębionym obiboku epoki grunge, uosobieniu pokolenia, które zgubiło swoją ścieżkę. To wyrządza wszystkim wielką krzywdę, ponieważ sprowadza Cobaina do karykatury - lub posągu.
Można się zastanawiać, co Cobain pomyślałby o swoim betonowym pomniku odsłoniętym w jego rodzinnym mieście Aberdeen w stanie Waszyngton w 2014 roku. W dwudziestą rocznicę śmierci Cobain został przedstawiony jako grunge'owy stereotyp, z podartymi dżinsami i łzą spływającą z jego prawego oka.
Statua Kurta Cobaina w Aberdeen, Waszyngton. Źródło: BBC
W wielu wygłaszanych na cześć „świętego Kurta” pochwałach, które stały się chałupniczym przemysłem w ciągu ostatnich trzech dekad, brakuje przekonania, że Cobain miał w rzeczywistości zawadiacki, choć mroczny dowcip. Jest on obecny w piosenkach, urywkach tekstów i zaskakujących zestawieniach, pokazując, że nie tylko doceniał absurdalność swojej niezwykłej sławy i sukcesu, ale był w to wszystko zaangażowany.
Nastoletnie wybryki
W Serve the Servants Nirvany, Cobain śpiewał: „Nastoletni niepokój dobrze się opłacił / Teraz jestem znudzony i stary”. Można to odczytać jako cyniczne i rozpaczliwe, ale pokazuje to także, że Cobain potrafił śmiać się z samego siebie. Prawie nic, co robił, nie było szczególnie transparentne. To, co czyniło go interesującym jako artystę - zawiłość, sprzeczności, podobne do cebuli warstwy interpretacji otwierane przez sposób, w jaki łączył słowa - było również tym, co wyróżniało go jako człowieka.
Nigdy się nie dowiemy, jak wiele z tego zostało wykalkulowane. Jednak moim zdaniem Cobain mógł być najbardziej skomplikowaną gwiazdą rocka od czasów Boba Dylana, artystą głównego nurtu, który z niezrozumiałości uczynił formę sztuki. Sugeruje to, że nie chciał być zaszufladkowany i wątpię, by zamierzał przekształcić Nirvanę w wiecznie koncertującą maszynkę do zarabiania pieniędzy, taką jak The Rolling Stones.
Pomimo wszystkich swoich mankamentów, poplamiony łzami posąg z Aberdeen sugeruje, co mogłoby być, gdyby Cobain żył. Przedstawia go siedzącego na stołku barowym z czymś, co wydaje się być gitarą w kształcie akustycznego/elektrycznego modelu Martina, którego używał podczas kultowego występu Nirvany na MTV Unplugged w 1993 roku.
Kurt Cobain na MTV Unplugged. Zdjęcie: Frank Micelotta/Getty
Jeszcze w listopadzie 1993 roku, zaledwie kilka miesięcy przed śmiercią, Cobain z ekscytacją mówił o swoim kolejnym kroku. Na następnym albumie chciał akustycznych instrumentów i bardziej zróżnicowanych aranżacji, czegoś, co zanurzyłoby go głębiej w introspekcyjnych cieniach i podziemnym pięknie Nicka Drake'a lub Skipa Spence'a (współzałożyciela Moby Grape), a nie w rozpalonej furii utworów In Utero, takich jak Milk It czy Rape Me. Jedną z potencjalnych możliwości było podejście zaprezentowane na MTV Unplugged w Nowym Jorku.
Na tym albumie Cobain znalazł nową inspirację, zagłębiając się w muzykę swoich bohaterów i inspiracji: Leadbelly, The Meat Puppets, Davida Bowie i The Vaselines. Zredukował piosenki do ich najistotniejszych elementów: głosu, gitary, odrobiny basu i szczotkowanej perkusji. Na Penny Royal Tea był tylko on i jego gitara. „Robię to czy nie?”, zapytał perkusista Nirvany Dave Grohl przed rozpoczęciem utworu, ale Cobain go odprawił. Nie był gotowy, by ograniczyć się tylko do jednego gatunku muzycznego granego z tymi samymi artystami.
Poszukiwanie duszy
Zaledwie kilka miesięcy wcześniej Cobain brzmiał niepewnie, przesłuchując samego siebie na ostatnim studyjnym albumie Nirvany, In Utero: "Kim jeszcze powinienem być?... Co jeszcze mógłbym powiedzieć?... Co jeszcze powinienem napisać?". MTV Unplugged dostarczyło kilku odpowiedzi, sposobu na wyjście z nudy i bycia nieistotnym. Michael Stipe z REM powiedział, że on i Cobain rozmawiali o współpracy w ostatnich tygodniach przed śmiercią piosenkarza.
Obecnie całkiem możliwe jest wyobrażenie sobie Cobaina nie (jak niektórych jego naśladowców) jako właściciela pewnego dziedzictwa – „Nirvana, trasa z okazji 35-lecia!” - ale jako muzycznego włóczęgę, wskakującego i wyskakującego z różnych projektów w sposób, w jaki robił to jego dawny rówieśnik z Seattle, Mark Lanegan (z grupy Screaming Trees). Nie byłby już w centrum popularności, ale nie byłby też aktem nostalgii.
Cobain nigdy nie czuł się w pełni komfortowo w centrum uwagi; powiedział kiedyś, że pragnął sławy Johna Lennona, ale chciał też anonimowości Ringo Starra. Sądzę więc, że pozostawałby w ciągłym ruchu, przeskakując od projektu do projektu, podobnie jak Dylan, Lanegan, Lou Reed czy Neil Young, w poszukiwaniu nowych inspiracji i nie dopuściłby do stania się szafą grającą z największymi hitami. Prawdopodobnie nie byłby już wielkim celebrytą, ponieważ nigdy nie pożądał stałego zainteresowania mediów. Jednak jego praca nie straciłaby na znaczeniu, ponieważ byłby na tyle niespokojny i ciekawy, by dalej odkrywać. „Kim jeszcze powinienem być?” byłoby jego ciągłym pytaniem z nową odpowiedzią każdego roku.
Z kim mógłby dziś współpracować? Artyści z talentem do podejmowania muzycznego ryzyka i ciętego humoru spodobaliby mu się: Josh Homme z Queens of the Stone Age, Kathleen Hanna z The Julie Ruin i Le Tigre, czy też Jack White. Czy Cobain by się zjawił, to już inna sprawa. Zamiast tego mógłby uciec w trasę ze swoimi bohaterami z lat 80-tych, punk-metalowymi starymi wyjadaczami The Melvins, jako ich pierwszy milioner w trasie.