Zdjęcie: ideas.ted.com
Kiedy mój partner Mark i ja po raz pierwszy rozważaliśmy wspólne zamieszkanie — po półtora roku spotykania się — oboje czuliśmy się trochę niespokojni. Obawialiśmy się presji, jaką wspólne życie domowe może wywrzeć na nasz związek.
Wiedzieliśmy, że samo zakochanie się nie wystarczy, aby wszystko działało.
Aby podejść do tego procesu bardziej świadomie, postanowiliśmy stworzyć kontrakt partnerski.
Pomysł polegał na tym, by omówić wszystkie ważne aspekty naszego wspólnego życia, w tym prace domowe, finanse, seks, czas wolny, zdrowie, a nawet psa. Dla każdej z tych dziedzin rozmawialiśmy o naszych oczekiwaniach i spisywaliśmy wspólny zestaw celów.
Na przykład ustaliliśmy, że będziemy dzielić się opłatami za wynajem i zakupy spożywcze, ale każde z nas będzie miało okazję zaprosić drugą osobę na kolację podczas randki. Wyznaczyliśmy sobie dni spacerów z psem, ale – ponieważ pies był mój od lat – chciałam być tą, która zabiera go do weterynarza i płaci za wizyty. Sporządziliśmy listę wszystkich obowiązków domowych, jakie przyszły nam do głowy, i ustaliliśmy, kto co robi – i jak często.
Postanowiliśmy również priorytetowo traktować nasze życie seksualne i być emocjonalnie oraz fizycznie monogamiczni. Nie chcieliśmy niczego pozostawiać przypadkowi.
Kontrakt partnerski nie jest dla każdego, ale dla nas okazał się ważnym narzędziem. Jest coś potężnego w nazywaniu swoich pragnień i obaw, nawet jeśli wydają się one mało istotne. Proces ten wyraźnie pokazał, że to, czego każde z nas chce od związku, ma znaczenie.
Postanowiliśmy, że nasz kontrakt będzie odnawialny po sześciu miesiącach, a do tego czasu płacenie przeze mnie wszystkich rachunków za weterynarza wydawało się bez sensu. Roscoe przestał być moim psem – stał się naszym. Więc zmieniliśmy ten zapis. Ta otwartość na zmiany sprawiła, że nasz związek stał się dynamiczny i autentycznie partnerski.
Przekształciliśmy ten proces w coroczny rytuał, aktualizując kontrakt, by odpowiadał naszym zmieniającym się potrzebom. Pomogło nam to poczuć się bardziej swobodnie – i sprawniej – w omawianiu trudnych tematów.
W zeszłym roku Mark i ja zostaliśmy rodzicami bliźniąt. Oczywiście nie mieliśmy czasu na omawianie, kto opróżnia kosz na pieluchy, a kto podgrzewa butelki – byliśmy zbyt zajęci opróżnianiem kosza na pieluchy i podgrzewaniem butelek. Ale byłam wdzięczna za lata, które spędziliśmy na negocjowaniu i renegocjowaniu naszego związku. Nawet kiedy kłóciliśmy się w środku nocy o to, dlaczego nie śpimy więcej (pewnie dlatego, że kłóciliśmy się zamiast spać…), wiedzieliśmy, że gramy w jednej drużynie.
Czasami, gdy mówię o naszym kontrakcie, ludzie reagują bardzo negatywnie. Myślę, że dla niektórych słowo „kontrakt” brzmi zbyt formalnie i wyrachowanie.
Chcę jednak wyjaśnić, że w naszym przypadku nie ma żadnych nagród ani kar, żadnych konsekwencji za niedotrzymanie umowy. Chodzi przede wszystkim o to, by poświęcić czas na to, aby współpraca w naszym związku była widoczna i świadoma.
Nie sugeruję, że to, co działa dla nas, będzie dobre dla każdego. Ale warto zastanowić się, czego Ty i Twój partner naprawdę chcecie od swojego związku. A następnie stworzyć rytuały, które pomogą Wam poczuć, że razem tworzycie coś ekscytującego.