Zdjęcie: photosvit / iStockphoto / Getty Images
Krótko po Świętach Bożego Narodzenia widzę na Instagramie reklamę. Zaczyna się od słów: „Jeśli wciąż nie dostałeś Uggów na Boże Narodzenie…”
Natychmiast pomyślałam o moim nastoletnim ja z lat 2000, które tak bardzo chciało mieć parę tych masywnych, kultowych kożuchowych botków, które Paris Hilton i Britney Spears najchętniej łączyły z topami na brzuch, dresami Juicy Couture i opalenizną z solarium. Prawdopodobnie nie dostałam ich właśnie z powodu tych stylowych wzorców. Więc zazdrościłam, podczas gdy powinnam była odrabiać pracę domową, innym dziewczynom, które szły przez swoje dziwaczno-glamour życie, pełne skrzypienia butów, będących połączeniem botków i kapci.
Obok Paris Hilton były to głównie jej partnerka z planu Nicole Richie w „The Simple Life”, Jessica Simpson w „Newlyweds” i córka Tommy’ego Hilfigera w „Rich Girls”. Tak, wtedy często leciały MTV i Viva.
Kiedy zaczynam naprawdę zanurzać się w nostalgii, rozumiem, że w tym klipie na Instagramie wcale nie chodzi o buty marki Ugg, tylko o „Wolkis”. Ta reklamowana jako tania i wegańska alternatywa wygląda na pierwszy rzut oka niemal identycznie jak botki, których wtedy tak bardzo pragnęłam (a ich nazwa w wyświetlanych napisach jest zawsze przekreślona). Kiedy podziwiałam Britney, Paris i innych w Uggach, w mojej grupie rówieśniczej wciąż było to uważane za obciachowe, by sięgać po alternatywy: musiały to być oryginalne Uggi – albo to, co za takie uważałyśmy.
Bo – teraz zrobi się trochę technicznie – historia tych butów i ich nazwy jest skomplikowana: ich design inspirowany jest obuwiem australijskich owczarzy z lat dwudziestych XX wieku: już w 1933 roku firma z Nowej Południowej Walii używała terminu „Ugg” w swojej nazwie. Według australijskiego rozumienia „jest to ogólny termin na lammfellstiefel”, jak podaje „Legal Tribune Online”.
Pod koniec lat siedemdziesiątych australijski surfer Brian Smith założył w Kalifornii markę Ugg, która uczyniła ten termin znanym na całym świecie. Od 1995 roku należy ona do amerykańskiej firmy Deckers, która zarejestrowała nazwę marki Ugg, Również u nas pod tą nazwą mogą być sprzedawane tylko buty tego producenta. Jeśli pojawi się alternatywa wyraźnie inspirowana designem Ugg, firma Deckers wielokrotnie podejmuje kroki prawne przeciwko temu; tak było w przypadku Gap, H&M i sieci handlowej Costco.
Szczegóły takie jak te nie interesowały mnie jeszcze w latach 2000. Dziś zainteresowanie wielu nastolatków historią stojącą za designem i marką zapewne jest jeszcze mniejsze. Zawdzięczamy to tzw. „Dupe Culture”, której bezwzględnie pragmatyczna zasada brzmi: Po co płacić dużo za oryginał, skoro imitacja jest dostępna za niewielkie pieniądze? Najnowszym przykładem jest sukces kopii legendarnej torby Birkin w ofercie amerykańskiej sieci supermarketów Walmart.
Ale wróćmy do botków Ugg. Ich forma z szeroką cholewką przypomina trochę Moonbooty, ale są znacznie bardziej miękkie i elastyczne. Kiedy w latach 2000 były widoczne na nogach niemal każdej kobiecej gwiazdy show-biznesu, niektórzy uważali je za fajne, inni za brzydkie. To właściwie masywna, okrągła optyka budziła kontrowersje. Nie tylko ona polaryzuje do dziś, również funkcjonalność tych butów jest traktowana z pewną dozą sceptycyzmu.
„Kto nosi Uggi, nie ubiera się do życia, które ma, lecz do życia, które chciałby mieć”, mówi Carl Tillessen, dyrektor Niemieckiego Instytutu Mody (DMI). Dla niego są one formą „California Dreaming”: „Kto wychodzi z domu w takich kapciach, przenosi się myślami do południowej Kalifornii, gdzie według legendy nie ma dwóch rzeczy – deszczu o pośpiechu”.
Do obu tych rzeczy Uggi są z góry całkowicie nieodpowiednie. Niezamierzonym dowodem na to była Nicole Kidman w 2024 roku, gdy miała na sobie przemoczone buty Ugg. A przecież istnieją ”Ugg Guards”, plastikowe ochraniacze, które mają chronić podeszwę, czubek i piętę butów przed wilgocią – ale niestety są niemal zawsze wyprzedane.
Kolejnym argumentem przeciwko botkom Ugg jest to, że są niezdrowe dla stóp, a przynajmniej jeśli nosi się je cały czas. Do dziś na Instagramie można znaleźć filmy pokazujące, jak mało stabilne są te buty. Fani Uggów ripostują, że dzieje się tak tylko wtedy, gdy nosi się niewłaściwy rozmiar. Niezaprzeczalne jest jednak to, że miękkie buty sprzyjają bardzo swobodnemu sposobowi chodzenia – a raczej: głęboko wyluzowanemu szuraniu nogami. I tak właśnie, ponad 20 lat temu, przede wszystkim nastolatki przemierzały świat w najróżniejszych wariantach: w Uggach beżowych, czarnych, różowych i błękitnych, z wysoką lub niską cholewką, ozdobionych kokardkami i błyszczącymi kamyczkami.
W latach 2010 świat nieco zmęczył się Uggami. Jednak potem przyszła pandemia, a wygoda stała się najważniejszym kryterium trendów modowych. Symbolicznym przykładem stylu „tak wygodnie, jak to tylko możliwe” stały się kapciowate modele Ugg, przede wszystkim model „Tazz”, który w roku 2021 był wychwalany przez wiele magazynów modowych. Dziś zarówno te pantofle, jak i klasyczne botki „Classic Short” oraz modele „Platform Mini” z krótszą cholewką znów cieszą się ogromną popularnością. Platforma modowa Lyst odnotowała w listopadzie wzrost popytu na Uggi o 112%, a konto na Instagramie „Data but make it fashion” ogłosiło w grudniu, że ich popularność tej zimy wzrosła aż o 280%.
Dlaczego but, którego estetyka od samego początku budziła skrajne opinie i który, mogłoby się wydawać, już dawno powinien się znudzić, właśnie teraz jest tak pożądany? Właśnie dlatego. Bo to, co nawet po dekadach wciąż wywołuje emocje i dzieli opinie, pozostaje żywe.
Uggi są obecne tak długo, że milenialsi nieuchronnie kojarzą się z czymś – w najlepszym wypadku z nostalgią i poczuciem obcowania z klasykiem, podobnie jak w przypadku Birkenstocków, których wygląd również budzi skrajne opinie, a jednocześnie ma status kultowego. Jednocześnie Uggi idealnie wpisują się w nurt powracających trendów z lat 2000. (Crop topy! Biodrówki! Warstwowe tank topy!), którym pokolenie Z nadaje własny charakter. Dzięki swojemu kształtowi Uggi dosłownie dopełniają luźne sylwetki, które ani nie starają się podobać, ani nie wpisują się w klasyczne role płciowe. Są ucieleśnionym sprzeciwem wobec ideału drobnej, smukłej kobiecej stopy i niewygodnych szpilek.
W międzypokoleniowej fascynacji kryje się jednak pewne ryzyko. Nastolatki lubią bowiem odróżniać się wizualnie od swoich rodziców i ich pokolenia. A to wcale nie jest takie proste, jeśli mama (lub ciotka) z pokolenia milenialsów ma jeszcze w szafie stare Uggi i nagle wpada na pomysł, by nosić je inaczej, niż kiedyś – nie do legginsów, czy rurek, lecz tak jak Gen Z, ukrywając je pod szerokimi spodniami. W takim wydaniu widziano już nawet Jennifer Lopez. Czy więc czeka nas kolejna fala zmęczenia Uggami? Raczej nie. Te buty są na tyle elastyczne, że z łatwością odnajdą się także w kolejnym wielkim trendzie, który kształtuje się od zeszłego lata: boho-chic wraca. Jego ikoną była Sienna Miller. A teraz zgadnijcie, co – obok kowbojek – najczęściej nosiła na stopach?