2022-09-24 19:13:32 JPM redakcja1 K

Groźby Putina dotyczące użycia broni nuklearnej pokazują jego desperację

Użycie takiej broni nie ma żadnego celu taktycznego — tylko zepsułoby poparcie prezydenta Rosji w kraju i za granicą.

Władimir Putin jest gotowy użyć broni jądrowej w swojej trwającej próbie podboju Ukrainy. Przynajmniej tak twierdzi. Powodem jest to, że jego podbój został jak dotąd uczciwie pokonany i nie ma dla niego żadnej innej opcji. Perspektywa takiej eskalacji jest przerażająca i ten ruch przekroczyłby pewne granice. Potęgi świata dysponujące bronią jądrową uznałyby to za zezwolenie na użycie własnego arsenału i nawet jeśli nie będzie to oznaczać apokalipsy, na pewno stanowić będzie początek końca.

Mimo niepohamowanej radości zachodnich polityków po upokorzeniu Putina należy podkreślić, jak zdyscyplinowane było wsparcie Zachodu dla Kijowa. NATO podjęło olbrzymie ryzyko, przesuwając swoje granice na wschód po 1991 roku. Historyk George Kennan określił to jako „najbardziej fatalny błąd ery pozimnowojennej”. To ruch, który prowokował Rosyjską paranoję i stwarzał ryzyko pojawienia się „wojującego patrioty” - takiego jak Putin. W żadnym momencie jednak Zachód nie podniósł ręki przeciw Rosji, nawet wtedy, kiedy atakowała i „odzyskiwała” tereny sąsiedniej Gruzji, Czeczenii, czy nawet Ukrainy.

Wiosenna inwazja Moskwy na Ukrainę miała jednak zupełnie inną skalę niż wtargnięcie do Donbasu w 2014 roku. Była ona tak rażąca i brutalna, że zewnętrzne wsparcie militarne dla Kijowa miało charakter tyleż humanitarny, co strategiczny. Ale od początku wojny NATO nie zrobiło nic, co wskazywałoby na to, że Zachód podjął bezpośrednią walkę z Rosją. Nie było żadnych rakiet dalekiego zasięgu, bombowców czy Zachodniej piechoty. Dopiero sankcje gospodarcze pokazały, że Rosja jest atakowana bezpośrednio.

Putin wyrządził swojemu narodowi wiele krzywdy. Pokazał, że jego armia to potiomkinowska farsa, a generałowie to niekompetentni sykofanci. Wielu jego ludzi, dumnych Rosjan od dawna popierających jego patetyczne rządy, jest teraz otwarcie wrogo nastawionych do mobilizacji. Sondaże pokazują, że od jednej czwartej do połowy Rosjan sprzeciwia się wojnie. Jedynie Moskiewskie, odwetowe sankcje na gaz sprawiły Zachodowi jakikolwiek dyskomfort, dzięki czemu Kremlin może przez chwilę odetchnąć. Poza tym, Putin jest całkowicie pozbawiony opcji. Jak wielu dowódców zmuszonych do odwrotu, dręczy go wybór między eskalacją a odrażającą porażką.

Podczas zimnej wojny europejscy obywatele uczeni byli, jak reagować na potencjalną wymianę bomb termonuklearnych. Groza „wzajemnego gwarantowanego zniszczenia” była tak głęboko zakorzeniona, że teraz stanowi stały element dyplomacji wielkich mocarstw. Stworzono wokół niej całą infrastrukturę, której jedynym celem jest zapobieganie incydentom. Najmniejsza nuta niebezpieczeństwa, jak podczas kryzysu kubańskiego w 1962 roku, czy awarii radaru w 1983 roku, przynosiła szybki powrót do rozsądku.

Nie ma powodu — lub nie powinno go być — by postrzegać obecny kryzys jako powrót do zimnej wojny i konfrontacji nuklearnej. Wielkie mocarstwa nie są w już sporze, który ma naturę egzystencjalną. Sam Putin grozi wyłącznie taktyczną bronią jądrową. Biorąc pod uwagę słabość jego sił lądowych, trudno dostrzec, jaki zysk przyniosłaby mu taka broń w konwencjonalnej wojnie o terytorium. Przez taki gest z pewnością straciłby poparcie zarówno w kraju, jak i za granicą. Bezpowrotnie straciłby zaufanie wśród jego domniemanych wielbicieli w Chinach i Indiach… Co do „odpowiedzi” nuklearnej ze strony Zachodu, to nie służyłaby ona żadnemu celowi taktycznemu i jedynie otworzyłaby wrota do dalszej eskalacji.

Powszechna opinia głosi, że gdyby Putin miał upaść, to zastąpiłyby go nawet „twardsze” postacie z jego kręgu. Sytuacja w Rosji wygląda jak w jakimkolwiek reżimie objętym sankcjami. Oblężone elity wpędzają przeciwników i postaci neutralne do podziemia lub na emigrację, w pewnym sensie okopując się. Stają się mniej podatni na dyplomację czy presję ekonomiczną. Jednak wszystkie wojny muszą kiedyś się skończyć. Działania Rosji na Ukrainie trwają od ośmiu lat i coraz bardziej przybierają barwy wojny zastępczej Zachodu ze Wschodem. Taki charakter wojny stanowi główne niebezpieczeństwo eskalacji Putina.

Zachodnia pomoc umożliwiła Ukrainie wyparcie wojsk Rosji w kierunku granic z 2014 roku. Ukraina i Zachód zjednoczyły się, by przeciwstawić się brutalnemu i autorytarnemu reżimowi i odniosły duży sukces. Ukraiński prezydent, Volodymyr Zelenskiy, ryzykuje teraz tę jedność, oświadczając, że chce coraz większej pomocy Zachodu w wyparciu Rosji z całej Ukrainy, w tym z Krymu.

O ile jego sprawa pozostaje słuszna, to musi nadejść moment, kiedy wojna o podbój całej Ukrainy stanie się wojną o to, gdzie wyznaczyć linię rozejmu tak jak w przypadku naruszania przez Rosję suwerenności jej sąsiadów w Czeczenii, Gruzji, na Krymie i w Donbasie. W pewnym momencie, być może po jeszcze jednym forsownym marszu Ukraińców na wschód, musi przyjść czas na zachęcenie stron do uzgodnienia rozejmu. Ostatnie umowy dotyczące eksportu pszenicy i wymiany więźniów pokazują, że komunikacja jest możliwa.

To stawia przed mocarstwami świata nowe wyzwanie. Świat kompromisów, plebiscytów terytorialnych, granic i gwarantów może być mniej dramatyczny niż świat karabinów, bomb, czołgów i bębnów, ale musi to być świat przyszłości. Odbudowa Ukrainy może rozpocząć się tylko wtedy, kiedy nastanie pokój. Nie ma żadnego możliwego do wyobrażenia interesu w ożywianiu okropności konfliktu nuklearnego między Wschodem a Zachodem tylko dlatego, że jeden rosyjski władca postradał zmysły.

Dział: Świat

Udostępnij
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy.
Treść wiadomości jest wymagana.


INNE WIADOMOŚCI


NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE