2022-12-06 09:07:20 JPM redakcja1 K

Biały człowiek wiecznie plądruje

Ci, którzy marzą o przyszłości pełnej miłości i mądrości, muszą najpierw pokonać ciężką drogę: do kin wchodzi właśnie gorąco wyczekiwana przez widzów kontynuacja czarnej pantery: „Black Panther: Wakanda For...

Ci, którzy marzą o przyszłości pełnej miłości i mądrości, muszą najpierw pokonać ciężką drogę: do kin wchodzi właśnie gorąco wyczekiwana przez widzów kontynuacja czarnej pantery: „Black Panther: Wakanda Forever". Nasuwa się pytanie: Czy dla bezpieczeństwa należy wytępić rasę ludzką?

Kiedy cztery lata temu do kin trafiła komiksowa adaptacja Disneya „Czarna Pantera", było to coś w rodzaju historycznego wydarzenia. Mityczny superbohater z Afryki; aktorska obsada i sztab, który poza nielicznymi wyjątkami składał się wyłącznie z czarnoskórych; marzenie o czarnym imperium, które technologicznie i moralnie znacznie przewyższało świat białych- przesiąknięty przemocą, chciwością i rasizmem; piękny motyw malujący alternatywną cywilizację zwaną Wakandą, w której nie było wojen, kobiety miały równe prawa i panowała opierająca się na naturze duchowość. Raz po raz pojawiał się dosadny komentarz na temat politycznych uwarunkowań i stanu rasizmu w empirycznie doświadczanym świecie: Wszystko to sprawiło, że „Czarna Pantera" stała się przebojem o znacznie ambitniejszych aspiracjach niż tylko zabawianie swoich widzów.

Ryana Cooglera poruszył w swoim filmie ambitne tematy. Czy należy stawiać opór czy budować kontrkulturę w świecie, od którego nie ma się czego spodziewać? Czy należy ulec zrozumiałemu impulsowi zemsty, czy też, wbrew rozsądkowi, liczyć na przekonującą siłę miłości i rozumu? Czy moralnie uzasadnione jest odcięcie się od otoczenia i nieuczestniczenie w globalizacji, kiedy wiadomo, co ludzie po drugiej stronie granic („dwa miliardy"- tak mówi film) muszą codziennie znosić i że pilnie przydałaby im się solidarność?

W kinach ta historia odniosła gigantyczny sukces: numer 4 na liście najlepiej zarabiających filmów wszech czasów w USA, czternasty najbardziej udany film w historii na świecie, obejrzało go więcej osób niż jakikolwiek inny film Marvela, trzy Oscary i cztery nominacje do Oscara (w tym „Best Picture"), a także poczucie, że to nie tylko kolejne widowisko w uniwersum Marvela, ale coś ważniejszego.

Niestety niedługo potem na raka zmarł Chadwick Boseman, aktor, który tak charyzmatycznie wcielił się w wakandańskiego króla T'Challę


 

Teraz do kin wchodzi kontynuacja „Czarnej Pantery" i jest to coś w rodzaju requiem: niepowstrzymana żałoba po mitycznym człowieku, rozdzierające serce przedstawienie nieszczęścia, jakie spotyka człowieka, który stracił kogoś, kto mógł mu wskazać drogę przez ciemność; spojrzenie w otchłań, która otwiera się, ponieważ stał się bezradny; przywołanie dziedzictwa, które zostało mu pozostawione i którym musi zarządzać i wreszcie chwalebne zmartwychwstanie.

Fabuła „Wakanda Forever": po śmierci T'Challi supermocarstwa próbują odebrać Wakandczykom vibranium- metal, który jest dla nich unikalny i daje im przewagę technologiczną, której nie chcą ujawnić przed światem bo wiedzą, że zle mogłoby się to skończyć w nieodpowiednich rękach. Jest tak, jak było zawsze: gdy tylko biali wyczują okazję do złupienia Afrykanów, przystępują do działania.

A Wakandczycy muszą poradzić sobie z kolejnym niebezpieczeństwem: Władca drugiego niewidzialnego imperium o azteckich korzeniach, które również korzysta z vibranium, chce uniknąć ataku Amerykanów, dlatego namawia Wakandę do wspólnej wojny z resztą świata - by raz na zawsze położyć kres odwiecznemu wyzyskowi, a potem żyć w wiecznym pokoju.

„Wakanda Forever" opowiada o cywilizacji afrofuturystycznej, ale nie przedstawia jej w sposób awangardowy: bitwy, rzezie, niezliczone zgony ale w końcu dobro triumfuje. Dwa wibraniowe królestwa łączą siły, dystansują się od wojennych zapędów i pokonują potrzebę zniszczenia świata, który chce ich zasobów, by zawrzeć pakt o wzajemnej pomocy w celach obronnych.


 

Ale droga do tego rozwiązania (które umożliwia dalsze historie „Czarnej Pantery") jest widowiskowa. Morskie bitwy, w których wojownicy dosiadają wielorybów, kostnoszkieletowe stworzenia, które brzęczą w powietrzu jak owady, sceny, w których mityczne obrazy z niepamiętnych czasów łączą się z zaawansowaną technologicznie fantazją. Można powiedzieć jakby ceremonialne ujęcia kamer, nasączone sielanką, przez dwa superbohaterskie królestwa Wakandy i Talocanu.

W tym podwodnym imperium, którego mieszkańcy mogą oddychać tlenem zawartym w wodzie, roje ludzi bawią się grając w piłkę i tańcząc układy, z którymi nie może się równać żaden wodny balet w historii filmu. A w Wakandzie niebo jest tak jasne, że chce się tam natychmiast jechać. Wizje alternatywnych światów, które „Wakanda Forever" pokazuje widzom, są równie fikuśne jak obrazy Bruegla, świetliste jak górskie pejzaże Ferdinanda Hodlera, tak samo cudowne jak biblijne legendy i na szczęście bez ograniczeń emocjonalnych.

Jasne, to kiczowate. Ale także obiecujące

Oczywiście, to wszystko jest kiczowate, ale równie jasne jest to, że kicz jest swoistą obietnicą zbawiennej przyszłości, w której nie trzeba się już zbroić w cynizm, kpiny czy sceptycyzm. Jak to możliwe, skoro już na samym początku filmu emocje zostały wzbudzone- minutą ciszy dla zmarłego Chadwicka Bosemana, po czym Rihanna śpiewa „Lift me Up", swoją pierwszą od sześciu lat piosenkę?

Rzecz jasna, to wszystko jest szaloną fantazją o samouwielbieniu czarnych i skolonizowanych ludzi, która jak wiadomo co do sekundy jest zwykłą bzdurą, bo zmartwychwstanie wymaga innych środków, niż cudowny metal. Ale należy być wdzięcznym, że w końcu zainwestowano kreatywność i miliony dolarów w takie marzenie.

Udostępnij
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy.
Treść wiadomości jest wymagana.


INNE WIADOMOŚCI


NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE