Moje życie pełne klocków
Zaczęło się od prezentu urodzinowego, a dziś nawet kwiaty w moim salonie są z klocków Lego. Bo składanie kolorowych plastikowych klocków to dla mnie coś więcej, niż tylko zabawa – to triumf nad chaosem świata.

Zdjęcie: Pexels/Suki Lee
Zaczęło się od prezentu urodzinowego, a dziś nawet kwiaty w moim salonie są z klocków Lego. Bo składanie kolorowych plastikowych klocków to dla mnie coś więcej, niż tylko zabawa – to triumf nad chaosem świata.
Od czasu, gdy pomagałam opróżniać mieszkanie po mojej zmarłej babci, nienawidzę bibelotów. Wazoniki, świeczniki, szklane lampiony – wszystkie te rzeczy, które zbierają kurz na półkach, w szufladach i szafkach, są dla mnie całkowicie zbędne. Mam tylko kilka starannie wybranych przedmiotów i dopiero gdy coś się zepsuje, pozwalam sobie na nowy zakup. Ale moja wewnętrzna Maria Kondo ma potężnego przeciwnika: klocki Lego.
Zaczęło się od plastikowej repliki kampera Volkswagena T1 z klocków. Minimalistyczne życie w kamperze, odkrywanie świata, wolność – to dokładnie moja bajka. Kiedy mój partner podarował mi ten zestaw na moje urodziny, byłam w zaawansowanej ciąży. Byłam w domu, miałam mnóstwo czasu, choć wcale nie było mi go trzeba. 1134 elementy złożyłam w zaledwie kilka dni Jakie to było cudowne uczucie, gdy klocki z wypustkami zatrzaskiwały się na swoim miejscu, a poszczególne części idealnie łączyły się w całość!
Kilka miesięcy później, podczas podróży w czasie urlopu rodzicielskiego, zatrzymaliśmy się w „Lego House” w Billund (nie mylić z „Legolandem”!). W „Lego House” nie ma rollercoasterów ani pokazów, ale za to są miliony klocków Lego, którymi odwiedzający mogą budować do woli – oraz 15-metrowe drzewo z klocków Lego.
Tak zdobyłam kolejne zestawy: kwiaty z klocków Lego. Ostróżki, róże, słoneczniki i chabry, które ułożyłam w bukiet i postawiłam na stole w salonie. Potem przyszła kolej na dom z „Ulicy Sezamkowej”. Muppety jako minifigurki. Scenografia z serialu Netflixa „Queer Eye”. Pirania z Super Nintendo. Teraz waham się między zakupem dioramy z filmu „Szczęki”, a jazzowym klubem.
Konsumpcyjne wyznanie
Luksus nie cieszy się dobrą opinią, bo wydaje się nierozsądny i rozrzutny. A przecież wszyscy mamy rzeczy, których nie potrzebujemy, ale właśnie dlatego ich pragniemy. W „Konsumpcyjnym wyznaniu” redaktorzy i redaktorki SPIEGELa opowiadają o swoim osobistym luksusie. Od darmowego, po zawstydzająco drogi.
Moja fascynacja absurdalnie drogimi zestawami klocków ma wiele wspólnego z ich dotykowym urokiem. W przeciwieństwie do prawdziwego życia, w zestawach Lego wszystko do siebie pasuje. Każdy element ma swoje miejsce, każdy krok prowadzi do celu. Mały triumf porządku nad chaosem. Po godzinie budowania w pełnym skupieniu za każdym razem czuję się całkowicie zrelaksowana.
Jesteśmy „Afols”: dorosłymi fanami Lego (Adult Fans of Lego)
Jeszcze bardziej, niż medytacyjne składanie klocków kocham to, co następuje potem: dekorowanie moich lego-scenek. Wciskam małym figurkom kieliszki wina i szczotki do włosów w ich haczykowate rączki. Układam maleńkie trzepaczki w malutkich szufladach i beżowe plastikowe ciasteczka w miseczkach. Ozdabiam wnęki okienne w małych domkach miniaturowymi roślinkami w doniczkach. Każdy zestaw sprawia, że nie jestem tylko konstruktorką – staję się także narratorką.
Zestawy Lego dla dorosłych zapakowane są w czarne pudełka i oznaczone symbolem 18+. To zapewnia mnie, że nie kupuję tu dziecinnej zabawki, lecz trójwymiarową układankę, architektoniczne wyzwanie, eksponat do wystawienia. Nic, czego musiałabym się wstydzić jako osoba po czterdziestce.
Lego osiąga jedną piątą swoich przychodów dzięki zestawom dla dorosłych. Dla pełnoletnich entuzjastów Lego istnieje nawet specjalne określenie: Afols – Adult Fans of Lego. Szacuje się, że na całym świecie jest nas kilka milionów. My, Afols, lubimy trzymać nasze dzieła w pobliżu biurka. Dzięki temu możemy rozpoznawać się podczas wideorozmów i, zamiast trzymać się zaplanowanych tematów, prowadzić cudownie nerdowskie dyskusje.
Ja sama plasuję się na skali fanatyków Lego, która nie ma górnej granicy, dość nisko. W końcu nie posiadam ani 7541-elementowego statku kosmicznego Star Wars „Millenium Falcon” (który kosztuje 849,99 euro), ani Star Wars „Gwiazdy Śmierci” (3803 elementy), która jest sprzedawana za 800 do 1000 euro, a nawet nie mam żadnej witryny na minifigurki. W porównaniu do szefa agencji, który po wywiadzie na temat metod zarządzania pokazał mi kiedyś wirtualnie swój własny pokój przeznaczony na wyeksponowanie ułożonych już zestawów Lego, ja jestem amatorką. Za to jestem bardzo spokojna, jeśli chodzi o zniszczenie moich dzieł.
Wszystko można w każdej chwili naprawić, przerobić, ulepszyć
Moja córka, która ma już sześć lat, może po uzgodnieniu bawić się „Mamą Lego” w każdej chwili. Traktuje moje budowle wręcz z wielkim szacunkiem, ale oczywiście za każdym razem w VW-busie łamie się składane siedzenie, zderzak przesuwa, a drążek zmiany biegów wypada.
Ale to jest właśnie cudowne: wszystko można w każdej chwili naprawić, przerobić, ulepszyć. Każdy klocek nosi w sobie obietnicę wiecznej zmienności. Kilkoma prostymi ruchami z planu filmowego „Queer Eye” powstaje lotnisko, a ze sklepiku z Ulicy Sezamkowej „Hooper’s Store” – pizzeria. W tym idealnym plastikowym świecie wszystko jest tylko kwestią odpowiedniego połączenia i wyobraźni. Nawet porażka to tylko początek nowego etapu budowy.
Dział: Rekreacyjne
Autor:
Verena Töpper | Tłumaczenie: Julia Wróbel — praktykantka fundacji: https://fundacjaglosmlodych.org/praktyki/