Podczas wizyty w Muzeum Ghibli nie mogłam robić zdjęć. Zachęciło mnie to do bycia obecną
Ostatnio odwiedziłam Muzeum Ghibli w Tokio, które poświęcone jest pracy Hayao Miyazakiego. Muzeum nie pozwala na robienie zdjęć, więc skupiłam się na byciu „tu i teraz". Nie zapamiętam wszystkiego, jednak praca oraz detale włożone w muzeum były zachwycające.
Autorka i jej mąż przed znakiem Muzeum Ghibli. (Dzięki uprzejmości Indii Kushner)
W ramach mojej podróży poślubnej odwiedziłam Japonię.
Mój mąż i ja pobraliśmy się dwa lata temu, ale zawsze chcieliśmy odwiedzić Japonię. Na początku tego roku na granicy zniesiono ograniczenia związane z COVID-19, więc ustaliliśmy termin naszej podróży na październik.
Odwiedzenie Muzeum Ghibli, które eksponuje twórczość reżysera Hayao Miyazakiego oraz studia animacji, którego jest założycielem, znajdowało się wysoko na liście, ponieważ mój mąż jest wielkim fanem Miyazakiego.
W muzeum jednak obowiązuje ważna zasada: zakaz fotografowania w budynku.
Jako turystka byłam ciekawa, czy w jakiś sposób wpłynie to na moje odczucia. Jestem przyzwyczajona, że w Stanach Zjednoczonych, muzea nie przykładają większej uwagi do robienia zdjęć lub nagrywania wystaw.
Muzeum Ghibli choć niepozorne z zewnątrz, oferuje wiele ciekawych detali
Przód Muzeum Ghibli w Tokio (Dzięki uprzejmości Indii Kushner)
Muzeum Ghibli znajduje się na przedmieściach Tokio; jasnożółty budynek wydawał się małym i dyskretnym, otoczony przez park publiczny.
Po przejściu przez metalowe bramy, ozdobione herbem studia, natknęliśmy się sklepową wystawę, gdzie za szybą był ogromny Totoro, jedna z najbardziej znanych postaci tego studia animacyjnego.
Choć kolejka była długa to przesuwała się szybko i już po 10 minutach znaleźliśmy się w środku.
Sufit nad wejściem to jasnoniebieski fresk z wielkim i uśmiechającym się słońcem., otoczonym przez pnącza z kwiatami, owocami i grzybkami – dokładnie taki sam jak sufit w pokoju dziecięcym w Spirited Away: W krainie bogów.
Choć niektórzy odwiedzający próbowali ukradkiem zrobić zdjęcia wejścia, przypomniano im uprzejmie – lecz stanowczo – aby nie robili tego.
Aby zaczerpnąć wszystkiego i zapamiętać jak najwięcej, starałam się być obecna tak bardzo, jak to tylko możliwe
Spacerując przez przypominające wystrojem zamek muzeum, próbowałam zachować w pamięci każdy eksponat i jego wystawy.
Był tam świetlik, schody prowadzące na wyższe poziomy i most na drugim piętrze, z którego rozciągał się widok na piętro poniżej.
Jedna z wystaw, nazwana The Beginning of Movement, poświęcona jest początkom animacji. Inne zawierają specjalne ekspozycje i dzieła z wielu słynnych filmów studia.
W innej części muzeum zwiedzający przechodzą przez pomieszczenia przypominające zagracone pokoje czarodzieja Hauru z Ruchomego zamku Hauru.
Były tam biurka zawalone stosami książek i papierów, modele samolotów zwisające z sufitu i szkice. Również coś, co wyglądało na oryginalne grafiki koncepcyjne z filmów Miyazakiego pokrywało ściany.
Krótko mówiąc: kreatywny chaos. Zastanawiałam się czy inspiracje były zaciągnięte z biura samego reżysera.
To w tym momencie najbardziej żałowałam braku robienia zdjęć. Chciałam zapamiętać każdy szczegół, jednak było tak wiele do zobaczenia, że rozglądałam się w każdym możliwym kierunku, aby dostrzec jak najwięcej.
Walczyłam sama ze sobą, żeby nie zrobić zdjęć drzwi i okien muzeum, które zawierały piękne witraże ze scenami natury bądź postaciami z filmów Studia Ghibli. Udało mi się jednak zrobić ukradkiem zdjęcie szyby w łazience.
Witraż w łazience (Dzięki uprzejmości Indii Kushner)
Muzeum było pełne drobnych smaczków – nawet bilety na krótkometrażowy film zawierały negatywy z filmów Ghibli.
Podobało mi się to, że wszystkie wystawy miały stopnie bądź były na niższym poziomie, dzięki czemu znajdowały się na wysokości sprzyjającej dzieciom. Muzeum naprawdę stara się być przystępne dla wszystkich grup wiekowych.
Bilety do kina w Muzeum Ghibli z negatywami z filmów Miyazakiego. (Dzięki uprzejmości Indii Kushner)
Ostatecznie dotarliśmy do ogrodu i wystawy na dachu.
Ponieważ znajdowały się one na zewnątrz, zrobiliśmy wspólne zdjęcia przed samotnie stojącym, ogromnym metalowym robotem z Laputa – podniebny zamek.
Autorka i jej mąż przed robotem z filmu Laputa – podniebny zamek. (Dzięki uprzejmości Indii Kushner)
Kończąc zwiedzanie nie widziałam nic złego w zakazie robienia zdjęć
Będąc w muzeum usłyszałam kobietę, która skomentowała jak nietypowy jest zakaz robienia zdjęć i jak często je robimy, zamiast cieszenia się i doświadczania miejsca własnymi oczami.
Myślałam o tym szczególnie podczas wizyty w świątyni Fushimi Inari w Kioto, gdzie tak wielu ludzi robiło zdjęcia sławnych bram torii, że zmuszeni byliśmy wolno przez nie przechodzić.
Zdjęcia w sieci sprawiały wrażenie, że przechodzenie pod nimi jest spokojną i niemal duchową czynnością. Jednak zmaganie się z tłumem telefonów i uchwytami do selfie zepsuło to doświadczenie.
Mąż i ja zdecydowaliśmy się zejść na boczną ścieżkę i obserwować bramy z pewnej odległości.
Któraś część mnie bardzo chciała móc robić zdjęcia w muzeum; nawet teraz dużo ze wspomnień nie jest tak wyraźnych po upływie kilku tygodni. Jednak inna część cieszy się, że ich nie robiłam.
Pozwoliło mi to na czerpanie wszystkiego. Myślę także, że skupianie się na fotografowaniu czyni doświadczenie mniej specjalnym i sprawia, że miejsce jest bardziej zatłoczone, w szczególności, że to muzeum miało tak wielu zwiedzających.
Nawet jeśli nie pamiętam każdego aspektu mojej wizyty, to opuściłam tamto miejsce z odczuciem magii i fantazji, ku której zawsze dąży Miyazaki.
Dział: Moje podróże
Autor:
India Kushner | Tłumaczenie: Weronika Rejniak
Źródło:
https://www.insider.com/mindfulness-no-photos-at-museum-tokyo-japan-2023-10