Tory donikąd
Poniższy tekst dotyczy wrażeń intelektualno-etycznych dotyczących Muzeum Parowozownia Jarocin. Celem teksu jest ukazanie onirycznego statusu marginalizowanych bytów, jakimi są pociągi, próbą zwrócenia uwagi na ich istnienie oraz status historyczno-kulturalny.
Fot. Jacek Piotrowski i Barbara Tomaszczak
Pociągi są jedynymi z tych przedmiotów, które pomimo swojej masy i istotności, są praktycznie niezauważalne. Wsiadając do nich prawie nie zwracamy uwagi na ich istnienie, pochłonięci myślami o czekającej nas podróży czy tęsknie wyczekujący chwili, gdy znów spotkamy ukochaną osobę, zachowujemy się wobec nich obojętnie. Pomijamy je milczeniem i negujemy brakiem uwagi. Stanowią niejako przypisy do powieści naszego życia; dla naszych spotkań, rozstań, wyjazdów, ucieczek i powrotów. Niemi kamerdynerzy stworzeni wyłącznie po to, aby służyć ludziom. Ich istnienie sprowadza się wyłącznie do ciągłej podróży, są niczym ociężałe ptaki, których przeznaczeniem jest wieczny lot. Co jednak, gdy ich skrzydła staną się zbyt ciężkie? Co z ptakami, którym pożar czasu osmalił skrzydła? Skazane na zapomnienie za życia, stają się milczącymi wrakami w czasie śmierci. Większość zostaje rozczłonkowana, pocięta na drobne kawałki, a ich przeszłość zabarwiona ludzkimi historiami przerobiona zostaje na żyletki. Inne zaś porzucone na biegnących donikąd torach, z milczącym zrezygnowaniem oczekują aż czas całkowicie je pochłonie.
Tematem poniższego tekstu będzie opisanie wrażeń intelektualno-estetycznych z odwiedzenia Muzeum Parowozownia Jarocin, gdzie niektóre z reliktów przeszłości zostały zachowane dzięki pasji i czasami absurdalnego uporu zaledwie garstki ludzi, którzy poświęcają swój czas, energię, a czasami nawet rodzinę oraz znajomości dla ratowania szczątków tych dziwnych stworzeń, jakimi są: lokomotywy, wagony oraz wszystko to, co pozostało po dawnej kolei. Sama parowozownia jest nader specyficznym miejscem. Stare budynki szczerzą powybijane szyby w szyderczym uśmiechu, zaś mrok hal rozprasza echo spadających kropel, które w ciemności brzmią jak kroki minionych pokoleń kolejarzy. Przy obrotnicy zaś stoją uśpione relikty historii, takie jak: wagon pociągu ratunkowego, wagony bydlęcę, które stały się metaforą Holocaustu, wagon opatrunkowo-apteczny, wagon dentystyczny czy wagon z pociągu pożarniczego. Nad wszystkim czuwają cztery parowozy, przypominające uśpione sfinksy. Wszystko zaś spowite jest ciszą, którą od czasu do czasu przerwie krzyk przejeżdżającego w oddali pociągu.
Jednym z najbardziej reprezentatywnych eksponatów jest wagon szpitalno-opatrunkowy, jego wyjątkowość stanowi unikatowe wyposażenie, jest to jedyny zachowany wagon na świecie, posiadający własną aptekę, prysznic z funkcją dekontaminacyjną (tzn. do niwelacji skażeń chemicznych), przedział służący do sterylizacji narzędzi chirurgicznych oraz salę operacyjną. Nieśmiało wchodzę do środka, a martwota wnętrza wywołuje dreszcze. Kraty w oknach w absurdalny sposób przywołują piosenkę A my nie chcemy uciekać stąd autorstwa Gintrowskiego, zaś przedziały wydają się pełne zduszonego krzyku, którzy opadł wraz z kurzem skazany na zapomnienie. Niepewnie zaglądam do sali operacyjnej i zaraz odwracam oczy od metalowej konstrukcji będącej fotelem operacyjnym. Wręcz perwersyjna prostota tego przedmiotu wydaje się przekraczać wyobraźnię Burgessa1 i wywołuje mdłości. Szybko przechodzę dalej, aby zatrzymać się w przedsionku apteki. Tak jak dawniej, tak i teraz składuje się tam leki, co sprawia, że przez chwilę przeszłość miesza się z teraźniejszością, a sam wagon wydaje się pełen krzyków, płaczu, nerwowych ruchów i rozpaczliwej nadziei. Zaraz jednak jego martwota na nowo przejmuje władzę nad rzeczywistością, rozwiewając mary złudnej wyobraźni.
Wychodząc z niego odczuwam ulgę, chłodne powietrze koi spłoszone myśli i stopniowo uspokaja drżące serce. Zaraz jednak na nowo zderzam się z bezgłosem historii. Podchodzę do, jednego z wielu porozrzucanych po całej parowozowni, pomnika aktu barbarzyństwa ludzkości, jakiej dokonała na sobie samej w imię pustych ideałów. Dotykam nieprzerwanej metafory tragedii, a szorstkie drewno wgryza się w zmarznięte dłonie. Biorę wdech i wchodzę do środka. Zbutwiałe deski śpiewają pieśń moich kroków, a bicie serca zagłusza odgłos przejeżdżającego pociągu. Sterczące ze ścian obręcze do przywiązywania bydła boleśnie kłują w oczy. Zaś znikome ilości światła siłą wdzierającego się przez szczeliny przypominając reflektor ze spalonego cyrku. Stoję pośrodku wagonu bydlęcego, a jedyną myślą w mojej głowie jest słodko-gorzka piosenka z filmu Pornografia2. Aż sama nie mogę uwierzyć, że w chwili konfrontacji z minioną tragedią, mając za sobą tyle powieści, wierszy, łez, świadectw i filmów biograficznych, akurat ta jedna rzecz zdominowała całe doświadczenie tej chwili. Mogłabym strzepnąć z siebie ten zawstydzający zarzut sarkastycznym “Zdarza się”3, ale jakaś cierpka przyzwoitość nie pozwala tak łatwo uwolnić się od mrocznej tajemnicy ludzkiej natury - która musi zamazać kontury by przeżyć, bo jeśli nie zbluźni świętej powagi śmiechem, to sama zostanie pochłonięta tą wieczną zgrozą rozpaczy.
Zimowe powietrze studzi szaleństwo myśli, a ja podchodzę do jednego ze sfinksów - białego parowozu. Spowija mnie jego milczący spokój, a potęga wręcz onieśmiela. Dotykam chłodnego metalu, a bezruch tej wielkiej maszyny niesie w sobie pewien niepokój. Przymykam oczy i staram się wyobrazić sobie ją w biegu, gdy puszczona po torach cwałuje z krzykiem, a jej mechaniczne mięśnie kurczą się i rozprężają. Oczyma wyobraźni widzę również jej jeźdźca, który niczym w książkach Herberta4, przemierza przestrzeń na wielkim czerwiu, którego potęga zduszona jest jego władzą. Parowozownia w Jarocinie kryje w sobie wiele eksponatów, których historia czeka na odkrycie, a one same, pogrążone w śnie zapomnienia, obojętnie przegrywają z mijającym czasem i brakiem uwagi. Samo muzeum wraz z jego opiekunami również spoczywa zduszone marazmem oraz rozkłada się powoli przy lekceważąco przymkniętych oczach władz czy reszty społeczeństwa. Zapomniane i ignorowane czeka na stalkerów, którzy swoją uwagą sprawią, że przez parę chwil obudzi się na nowo. Moje zwiedzanie, a co za tym idzie, słowa tu pisane zaraz zgasną jak zdmuchnięty płomień, nim drzwi hali zatrzasną się za moimi plecami, a lepka od smaru i żelaza ciemność pochłonie moje spojrzenie, odwracam się, aby jeszcze raz spojrzeć na białą lokomotywę. Mierzymy się spojrzeniami, a w tuż obok siebie słyszę zduszony śpiew Stachury;
Sunęła poprzez czarne łąki
Sunęła poprzez spalony las
Mijała bram zwęglone szczątki
Płynęła przez wspomnienia miast
Biała Lokomotywa
Skąd wzięła się w krainie śmierci
Ta żywa zjawa istny cud
Tu pośród pustych marnych wierszy
Tu, gdzie już tylko czarny kurz
(...)5
Dział: Moje podróże
Autor:
Aleksandra Sierka - praktykantka fundacji: https://fundacjaglosmlodych.org/praktyki/
Źródło:
Tekst autorski