The Sims jest dużo bardziej ponure niż pamiętałem
Gdy EA zaskoczyło wszystkich, ponownie wydając The Sims i The Sims 2, byłem zachwycony możliwością powrotu do gry, która definiowała dzieciństwo millenialsów, ale po 25 latach daje zupełnie inne odczucia
Źródło zdjęcia: Deviant Art
Kiedy dorastałem, przełomowy symulator domku dla lalek – The Sims – było ostateczną ucieczką od rzeczywistości. Budowałem wymarzone domy, tworzyłem osiedle pełne dziwacznych i cudownych przyjaciół i przeżywałem idealne dorosłe życie.
Więc kiedy EA w zeszły weekend niespodziewanie wypuściło ponownie te gry z okazji 25-lecia serii – i to ze wszystkimi dodatkami (marzenie mojego dziewięcioletniego ja) – oczywiście poczułem nieodpartą potrzebę powrotu do mojego szczęśliwego miejsca. Odwiedziłem na nowo te 10-godzinne maratony w piżamie, podczas których z zapałem zarządzałem życiem Nowaków, Roomies i Ćwirów, czasem usuwając im drabinki z basenu, gdy akurat pływali – i robiąc przerwę tylko na niedzielny obiad mamy.
Znajomy mi chaos, w postaci pogodnej muzyki, tragicznych wypadków w basenie i mojej osobistej pokojówki przywrócił pewne uczucie nostalgii, pod tym dziwacznym i wesołym wyglądem gry czai się też coś jeszcze – coś, czego nie byłem świadomy jako dziecko. Ku mojemu zaskoczeniu, gra nie sprawia wrażenia symulatora idealnego życia, tylko bardziej symulator przetrwania (zapomniałem jak dużo czasu moje Simy spędzają na grze w szachy). Uświadomiłem sobie, że podobnie jak w miasteczkach z filmów Lyncha, pod tą lśniącą, podmiejską fasadą kryje się coś mrocznego.
Zapomnij o osobowości, aspiracjach i upodobaniach. The SIms to kapitalistyczny koszmar, w którym przetrwanie jest ważniejsze od samorealizacji.
Zapomniałem, ile czasu Simy w oryginalnej wersji gry tak naprawdę spędzają na pracy. Wykonują nudne, monotonne prace za marne pieniądze, gdzieś poza ekranem – przez co ta prosta wiadomość o awansie (albo jego braku) okazuje się zaskakująco poruszająca. Jeśli wydasz swoją marną pensję na najtańszy piekarnik, to najpewniej się zapali i spłoniesz razem z nim. To gra, która karze za bycie biednym. Oznacza to, że bogaci – jak kultowa rodzina Ćwirów, mieszkająca w wciąż imponującej kamiennej rezydencji z widokiem na cmentarz – pozostają bogaci, a biedni pozostają biedni. Zrozumiałem, że awans społeczny w The Sims jest prawie niemożliwy.
Posiadanie życia towarzyskiego? Zapomnij o tym – przynajmniej jeśli jesteś na najniższym szczeblu swojej losowo wybranej ścieżki kariery. Po prostu nie ma czasu na nowe znajomości, czego zupełnie nie pamiętałem z czasów, gdy jako nastolatek byłem absolutnie pochłonięty Simsami. Teraz widzę, że te wszystkie pokręcone, rodem z EastEnders, relacje w moim sąsiedztwie istniały głównie w mojej głowie. Zamiast tego trzeba mozolnie zbijać i podnosić punkty relacji ++ i – –, aż w końcu – bez większych fajerwerków – możesz ‘Bawić się w łóżku’, dzięki dodatkowi Livin’ it Up, który zaserwował całemu pokoleniu jedenastolatków najbardziej podstawową wersję edukacji seksualnej. I nie, w tym łóżku w kształcie serca z tego dodatku nie ma nic mrocznego. Nadal chciałbym ją mieć w prawdziwym życiu.
Nawet te najgłębsze relacje w życiu moich Simów wydawały się puste – jakby istniały tylko po to, by odblokować kolejne opcje, nic więcej. To nie były ich emocje, tylko gra na moje potrzeby.
Przyjaźń też jest tutaj ponuro transakcyjna: potrzebujesz odpowiedniej liczby znajomych, żeby awansować w pracy. Zostań samotny, a zostaniesz biedny – i pewnie zginiesz przez tanią mikrofalówkę, która może spontanicznie się zapalić. Szczególnie smutny los czeka samotnych Simów, żyjących w pojedynkę. Wykończeni po pracy, jeśli nie znajdą czasu, żeby przez długie godziny dzwonić do przyjaciół – albo ci odmówią wizyty – relacje zaczynają błyskawicznie się rozpadać. Tak jak w nagradzanym odcinku Nosedive z Black Mirror, utrata społecznej wiarygodności prowadzi do szybkiej spirali w dół.
A nic nie ściska żołądka millenialsów tak, jak ta muzyczka, która zwiastuje nagłe, przerażające włamanie. Po 25 latach nadal potrafi przerazić – więc lepiej, żebyś miał wtedy refleks i przeznaczył swoje marne oszczędności na alarm antywłamaniowy. A to wszystko jeszcze zanim wspomnimy o wizytach Ponurego Żniwiarza czy dziwacznych telefonach z głuchymi żartami. Ci niespodziewani goście straszą mnie dziś dokładnie tak samo jak kiedyś.
Być może to moje nowe, mroczniejsze spojrzenie na grę wynika ze świata, w jakim dziś żyjemy. W końcu spełniam swoje dorosłe marzenia – po prostu nie spodziewałem się, że będą wyglądać bardziej jak przemęczenie, niskie zarobki i nieustanne balansowanie na krawędzi załamania, niż jak wylegiwanie się w wymarzonej gotyckiej willi. W roku 2025, w epoce lęku ekonomicznego i wypalenia zawodowego, codzienna harówka w The Sims wydaje się brutalnie trafiona.
A jednak – mimo całego egzystencjalnego niepokoju – The Sims wciąż pozostaje ucieczką od rzeczywistości. Owszem, przedstawia swego rodzaju kapitalistyczny koszmar, ale akurat ten koszmar możesz kontrolować. Bez względu na to, jak ciężko było w codziennym kieracie, zawsze mogłeś wpisać kod i jednym kliknięciem pozbyć się finansowego stresu – to przecież ostateczna fantazja. Co więcej, jest w tym coś boleśnie trafnego: tak jak w prawdziwym życiu, to raczej przewaga na starcie (albo oszukiwanie systemu) prowadzi do sukcesu, niż ślepe trzymanie się zasad i ciężka praca.
Tak, The Sims było i nadal jest dystopijnym, podmiejskim koszmarem – ale jednocześnie zostawia przestrzeń na humor. To świat, w którym chaos jest zabawny, porażki są tymczasowe, a nawet największe tragedie można cofnąć jednym kliknięciem myszy.
Dział: Gry komputerowe
Autor:
The Guardian| Tłumaczenie Julia Wieczerzak — praktykantka fundacji: https://fundacjaglosmlodych.org/praktyki/
Źródło:
https://www.theguardian.com/games/2025/feb/10/wait-the-sims-is-a-lot-bleaker-than-i-remember