Zemsta mięsożerców z amerykańską prawicą polującą na testosteron (znikają również wyrzuty sumienia)
Od 2014 do 2024 roku roczne spożycie mięsa na mieszkańca w USA wzrosło o prawie 28 funtów, co odpowiada około 100 piersiom kurczaka na osobę. Poczucie winy zniknęło.

Zdjęcie: Lagarty Photo
Od 2014 do 2024 roku roczne spożycie mięsa na mieszkańca w USA wzrosło o prawie 28 funtów, co odpowiada około 100 piersiom kurczaka na osobę. Poczucie winy zniknęło.
Kiedyś symbolem silnego mężczyzny był Popeye, który pochłaniał puszki szpinaku jedna za drugą, a żelazo w nich zawarte pompowało mu bicepsy. Tymczasem otyły i ospały Wimpy objadał się hamburgerami do tego stopnia, że stał się symbolem sieci fast foodów (Wimpy). W ostatnich latach retoryka silnego mężczyzny wydawała się przygasać, podobnie jak spożycie mięsa. A jednak oto jesteśmy znowu tutaj. Dziesięciolecia ostrzeżeń o szkodliwości mięsa i hodowli przemysłowej, niezliczone kampanie mające na celu nobilitację roślinożerców i promowanie żywności roślinnej – wszystko to wydaje się już zapomniane. Hasło „Make America Healthy Again” poniosło sromotną porażkę. I tak, chodzi też o nich – wydaje się, że nie sposób nie wspomnieć o Donaldzie Trumpie i Elonie Musku.
Weganie i indyki
Dane są jasne: w ciągu dziesięciu lat, od 2014 do 2024 roku, roczne spożycie mięsa na mieszkańca wzrosło o prawie 28 funtów, co odpowiada około 100 piersiom kurczaka na osobę. To, co zniknęło – i do czego etyczna beztroska zwolenników MAGA w dużym stopniu się przyczyniła – to poczucie winy. Co złego jest w jedzeniu tak dużych ilości mięsa? Bardzo wiele, jak wielokrotnie mówiono, ale wydaje się, że nikogo już to nie obchodzi. Ci, którzy nadal deklarują się jako weganie lub wegetarianie, jak wynika z badania cytowanego przez „The Atlantic”, w rzeczywistości nie mają nic przeciwko jedzeniu szynki czy indyka, gdy zajdzie taka potrzeba. Nastąpiło rozłączenie – i nie chodzi o Rosję i Chiny, ale o rozdźwięk między postrzeganiem siebie a rzeczywistością.
Mięsożercy kontra „sojowi chłopcy”
Dlaczego tak się dzieje? Ma to związek z obsesją na punkcie diet, w których ostatnio na piedestale postawiono białko. Najczęściej kupowaną przekąską w USA są suszone pałeczki mięsne, czyli Slim Jim. McDonald’s i Carl’s Jr, które wprowadziły roślinne alternatywy dla mięsa, wycofały je z oferty (i, trochę jak bogowie, też politykę antydyskryminacyjną w zatrudnianiu). Ale o politykę chodzi przede wszystkim – jak pisze Yasmin Tayag na łamach „The Atlantic”:„Kult mięsa to nie tylko kwestia jedzenia, ale także tego, co ono symbolizuje: tradycję, siłę, dominację, mięśnie – wartości wspierane przez prawicę. Nie bez powodu «soy boy» to powszechny epitet używany wobec liberałów, którzy nie są wystarczająco męscy. Konserwatyści od dawna próbują uczynić mięso polem bitwy w wojnach kulturowych, sugerując nawet, że demokraci «chcą wam zabrać hamburgery»”. W zeszłym roku gubernator Florydy Ron DeSantis wydał prewencyjny zakaz sprzedaży mięsa hodowanego w laboratorium, opisując go jako część „globalnego planu elit, by zmusić świat do jedzenia mięsa wyhodowanego w kapsułach owadów”.
Seksizm a odżywianie
Tutaj można by zrobić dygresję i porównać to z rodzimymi suwerenistami, którzy nienawidzą tego, co nazywają „sztucznym mięsem” (choć w rzeczywistości jest hodowane w laboratorium), ale nie mają najmniejszego problemu z chowem przemysłowym, gdzie zwierzęta umierają w strasznych warunkach, pełne chorób. Paralela jest widoczna również w odwoływaniu się do tradycji – zarówno przez amerykańską, jak i włoską prawicę. „The New Yorker” pisze o „rewanżu amerykańskich steakhousów”, które „dla niektórych przywracają właściwy porządek rzeczy”. Ta tradycja – jak każda inna – jest przecież w dużej mierze wymyślona. Nie trzeba dodawać, że pierwotni ludzie byli myśliwymi, a dzisiaj mężczyźni nadal jedzą więcej mięsa niż kobiety. Statystyki pokazują, że ci, którzy najmocniej trzymają się tradycji (czytaj: są najbardziej seksistowscy), jedzą najwięcej mięsa.
Surowe bycze jądra
Helen Rosner na łamach „The New Yorker” nie wydaje się zaskoczona powrotem steakhousów: „Wydaje mi się, że wszystko układa się w spójną całość. Wzrost popularności tradycyjnych żon, koniec ze szczepionką przeciw grypie, cichy luksus, powrót polio, powrót Donalda Trumpa i jego, delikatnie mówiąc, wątpliwy gust – między innymi w kwestii dobrze wysmażonego mięsa.” Hamburger stał się niezwykle popularny wśród fanów Trumpa i influencerów, którzy wykorzystują go do krytyki „fałszywej męskości lewicy” i zachęcają do jedzenia surowych byczych jąder, aby podnieść poziom testosteronu. Znany prezenter telewizyjny MAGA, Tucker Carlson, preferuje zwierzęce podroby i surowe jajka. Prawicowy podcaster Joe Rogan, przy okazji, neguje lub bagatelizuje problem zmian klimatycznych spowodowanych hodowlą przemysłową, a Elon Musk mu przyklaskuje, mówiąc: „Możesz jeść tyle mięsa, ile chcesz” i „Eat, baby, eat”. Tymczasem minister zdrowia Robert F. Kennedy Jr., wspierany przez sieci fast foodów, nawołuje do zastąpienia oleju roślinnego (fałszywie oskarżanego o powodowanie chorób) łojem wołowym.
Krótko mówiąc, książki takie jak „W obronie jedzenia. Manifest wszystkożerców” Michaela Pollana czy „Zjadanie zwierząt” Jonathana Safrana Foera oraz filmy dokumentalne, takie jak „Food Inc.”, zostały w zasadzie zapomniane. Amerykanie, wszyscy razem i bez większych wyrzutów sumienia, wrócili do jedzenia mięsa. Zgodnie z wielkim zbiorowym rozgrzeszeniem udzielanym przez nowych kapłanów władzy, którzy zachęcają, by nie przejmować się klimatem, pandemią, dobrostanem zwierząt ani stanem planety. Mówiąc wprost – by nie przejmować się innymi. Jak napisał filozof Peter Singer: „Większość ludzi będzie spokojnie robić coś, co uważa za złe, dopóki będzie miała przy tym dużo towarzystwa”.
Dział: Świat
Autor:
Alessandro Trocino | Tłumaczenie: Julia Sobół — praktykantka fundacji: https://fundacjaglosmlodych.org/praktyki/