2023-04-19 09:37:14 JPM redakcja1 K

Zapomniana historia kotów w marynarce wojennej

Żeglarze ściskali swoich kocich towarzyszy, dawali im malutkie mundurki i hamaki. Jednak koty chodzą własnymi ścieżkami, więc to nie mogło trwać wiecznie.

Arthur Pidgeon (na środku) oraz inni marynarze brytyjskiej Królewskiej Marynarki Wojennej pozują przy beczce rumu w 1914 roku z kotami okrętowymi z HMS Sentinel. W tym samym roku marynarka wojenna Stanów Zjednoczonych zakazała spożywania alkoholu na pokładzie, ale zachowała koty, które zapewniały marynarzom zdrowie, szczęście i bezpieczeństwo przez tysiące lat.

Fot. Dr Ruth J. Salter

 

Nosiły imiona takie jak Łobuz Tom (Tom the Terror), Wockle, Sprężyna (Bounce), czy Brudna Mordka (Dirty Face). Przemierzały tysiące mil na najbardziej znanych okrętach wojennych wraz z nieokrzesanymi żeglarzami. Były cenionymi członkami załogi, za co często otrzymywały miniaturowe mundury i własne malutkie hamaki. Wiele z nich przez całe swoje życie nie postawiło łapy na suchym lądzie. Były kotami, które służyły w marynarkach wojennych świata.

Koty są obecne na pokładzie prawie tak długo, jak ludzie wypływali w morze, a żeglarze są w dużej mierze odpowiedzialni za rozprzestrzenianie się kotów na świecie. Starożytne egipskie malowidła przedstawiały koty polujące z łodzi pływających po Nilu, a Fenicjanie doceniali wartość kontroli populacji gryzoni na ich statkach, gdy handlowali w basenie Morza Śródziemnego.
 

Po lewej: Kociak pozuje w mundurze marynarki wojennej Stanów Zjednocznych w 1950.

Fot. National Archives

Po prawej: Marynarka wojenna Stanów Zjednoczonych promowała sterowce na początku XX wieku, a koci lotnik Kiddo ze sterowca America miał przynieść szczęście podczas przeprawy transatlantyckiej w 1910 roku. Zamiast tego, Kiddo bardzo się podekscytował, skłaniając inżyniera do wygłoszenia jednej z pierwszych transmisji radiowych powietrze-ziemia: „Roy, chodź i zabierz tego cholernego kota!’. Załoga musiała opuścić sterowiec, a Kiddo dostał nowę imię, Trent, na cześć statku, który uratował załogę.

Fot. Scot Christenson

 

Szczury i myszy stanowiły duży problem na statkach, ponieważ niszczyły pożywienie załogi, przegryzały sprzęt oraz przenosiły choroby. Koty, ze swoim drapieżnym uosobieniem, były tanim i skutecznym rozwiązaniem każdej plagi szkodników. W XIX wieku, chcąc chronić dokumenty przed gnieżdżącymi się szczurami, amerykański rząd zaczął kupować grupy kotów, które później przekazał amerykańskiej marynarce wojennej. W Wielkiej Brytanii jeden z pierwszych i największych programów ratowania kotów miał miejsce podczas I wojny światowej, kiedy tysiące bezdomnych kotów zebrano w miastach i przekazano wojsku. Koty przekazane marynarce otrzymywały tygodniowy „przydział prowiantu” w wysokości 1 szylinga i 6 pensów, aby zapłacić za smakołyki z okrętowej stołówki.

Anioły, diabły i „puchate barometry”

Pierwsi żeglarze wierzyli, że koty mogą kontrolować pogodę swoimi ogonami. Uzasadniali to faktem, że gdy kocie ogony drgnęły w określony sposób, oznaczało to, że koty się denerwowały i przygotowywały na rozpętanie sztormu, który miał przejść nad statkiem. Później żeglarze uświadomili sobie, że kocie ogony drgały z powodu spadku ciśnienia, co wskazywało na zbliżającą się, niesprzyjającą pogodę. Załogi zaczęły obserwować zachowanie kotów okrętowych, a wszystko co odbiegało od normy uznawali za ostrzeżenie przed burzą. W pewnym sensie koty były małymi puchatymi barometrami.
 

Załoga samolotu Straży Wybrzeża Stanów Zjednoczonych za późno zorientowała się, że kotka Salty wkradła się na pokład z jej kociętami w 1945 roku.

Fot. National Archives

 

Koty były również źródłem przesądów: marynarze szykujący się do wypłynięcia uważali, że gdy kot zdecydował się wejść na pokład ich statku, oznaczało to szczęście. Obawiali się jednak katastrofy, gdy jakiś kot był niezdecydowany, i w ostatniej chwili postanowił wskoczyć na pokład. Co gorsza, marynarze byli przekonani, że ich los jest przesądzony, jeśli zobaczyli dwa walczące koty na przystani. Oznaczało to, że anioł i diabeł zaczęli walczyć o dusze członków załogi.

Dziewięć żyć na pełnym morzu

Mimo, że koty znane są ze swojej niechęci do wody, dosyć dobrze przyzwyczaiły się do życia na morzu. W przeciwieństwie do Anglików z Królewskiej Marynarki Wojennej, którzy musieli pić sok cytrynowy by zapobiec szkorbutowi, koty wytwarzają witaminę C i mogą przetrwać na diecie złożonej z ryb oraz ssaków, bez potrzeby spożywania owoców i warzyw. Gdy zabrakło gryzoni, koty miały inne metody na łapanie ryb. Najprostszą ofiarą były ryby, które woda wyrzuciła na pokład. Niektóre koty przezwyciężyły niechęć do wody, żeby zostać zdolnymi nurkami i łapać ryby w oceanie. Koty, które nie przyzwyczaiły się do pływania, wciąż były zdolne do polowania, zwinnie strącając ryby przeskakujące nad dziobem statku. Jako że koty nawadniały się jedząc ryby, nie potrzebowały tyle pitnej wody co marynarze. Co więcej, koty mają doskonały wewnętrzny system filtracji, który pozwala im wypić trochę morskiej wody w razie potrzeby.
 

Polscy żeglarze na okręcie wojennym Burza bawią się z Kicią i dwoma z jej sześciu kociąt, które przeniosła w bezpieczne miejsce przed atakiem na statek u wybrzeży Francji w 1940 roku.

Fot. United States Naval Institute

 

Koci towarzysze odgrywali również ważną rolę w podnoszeniu morale tęskniących za domem żeglarzy w czasie długich rejsów, dostarczając im bardzo potrzebnej miłości i odrobinę osłody w spartańskich warunkach na okręcie. Jako że koty były jak maskotki dla wszystkich żeglarzy, pomagały również tworzyć więzi w załodze.

Trudno jest nauczyć zwierzęta sztuczek, jednak niektórzy marynarze twierdzili, że nauczyli się „mówić po kociemu” i byli w stanie nakłonić swoje przytulanki do wykonywania takich sztuczek jak stanie na baczność, salutowanie, chodzenie po linach i dzwonienie dzwonkami. Przyczyniło się to do dobrej woli Amerykańskiej marynarki wojennej w zagranicznych portach, gdy zapraszali miejscowych na wycieczki po statku, podczas których odbywały się krótkie pokazy z udziałem kotów.
 

Po lewej: Oficer Amerykańskiej marynarki wojennej dumnie pozuje z kotami okrętowymi przed I wojną światową.

Po prawej: Koty okrętowe zostają zaciągnięte do akcji podczas II wojny światowej, której celem jest sfinansowanie dostaw białego chleba dla brytyjskich jeńców wojennych w Niemczech. Czarny chleb był pożywieniem więźniów, a preferencja do białego mogła zdradzić uciekinierów, którzy próbowali wtopić się w tłum.

Fot. Scot Christenson

 

Wyrzutki i polityczne zobowiązania

Na większych statkach marynarki było nawet do dwóch tuzinów kotów, które miały swoje własne terytorium. Ten, który był na tyle sprytny żeby zająć kambuz, był zazwyczaj najgrubszy. Inne polujące koty zostawały we wnętrzu statku, gdzie nie musiały się przejmować tym co się działo na pokładzie, w tym strzałami z broni. Najprzyjaźniejsze koty z radością zajmowały miejsce w kojach, gdzie dostawały mnóstwo uwagi od żeglarzy. Mogły również spać w hamakach, w których w mniejszym stopniu odczuwały kołysanie się statku– w końcu koty również dostawały choroby morskiej, tak jak ludzie.

Po zakończeniu II wojny światowej, specjalna pozycja kotów na statkach, zaczęła tracić na wartości. Z powodu nowych metod odymiania i zwalczania szkodników, koty zostały zastąpione w swojej głównej roli pozbywania się szkodników. Kapitanowie statków, którzy nie byli kociarzami uznawali koty za niepotrzebne rozproszenie uwagi.
 

Żeglarz bawi się z kociakami znalezionymi w kantorku Naval Air Station Squantum w Massachusetts w 1942 roku.

Fot. National Archives

 

Większym problemem dla kotów w amerykańskiej marynarce było to, że stały się one polityczną i prawną odpowiedzialnością w okresie po II wojnie światowej. Budżet obronny został obcięty, a marynarka drastycznie zredukowana, co zaniepokoiło admirałów, którzy uważali, że zostali bez niczego, w tym bez floty wystarczającej do ochrony interesów narodu przed rosnącym zagrożeniem komunizmem. Członkowie Kongresu, którzy opowiadali się za cięciami w budżecie, wykpili admirałów, ujawniając, że jeden z okrętów wykorzystał środki przeznaczone dla trzyosobowego komitetu na zaplanowanie pogrzebu swojego pupila. Był to tani chwyt, ponieważ koszty utrzymania kotów dla podtrzymania morale były symboliczne (i często opłacane przez same załogi), ale wprawił admirałów w zakłopotanie, sprawiając wrażenie, że marynarka wojenna wydaje pieniądze w sposób niepoważny.

To przede wszystkim nowe i bardziej rygorystyczne międzynarodowe przepisy zakończyły tradycję kotów okrętowych. Przed latami 50. wiele krajów nadawało kotom okrętowym specjalny status, który zwalniał je z obowiązku odbycia kwarantanny, pozwalając im na swobodne poruszanie się po obcych portach, gdzie najgorsze co mogło się stać to bójka z miejscowym kotem. Prawo wprowadzone przez większość krajów po wojnie zabraniało kotom opuszczania statku przed przejściem długiej kwarantanny. Jeśli lokalni urzędnicy przyłapali kota na wymykaniu się ze statku, kapitan mógł zostać ukarany wysoką grzywną lub nawet aresztowany.

Zauważając, że koty są naturalnymi wyrzutkami, marynarka chciała uniknąć sytuacji, w której kapitanowie zostaliby wplątani w prawne i dyplomatyczne kłopoty z powodu ciekawskiego kota próbującego obejść kwarantannę. Obecna polityka Marynarki Wojennej USA nie zabrania wprost obecności kotów na okrętach, ale specjalne pozwolenia, które jest wymagane, żeby marynarze wnieśli na pokład kociego przyjaciele, prawie nigdy nie jest udzielane. Większość marynarki wojennej na świecie przyjęła podobną polityką – z wyjątkiem Rosji.

Autor:
Scot Christenson | tłumaczenie: Agnieszka Szafran

Żródło:
https://www.nationalgeographic.com/history/article/cats-ships-navy-history

Udostępnij
Nie ma jeszcze żadnych komentarzy.
Treść wiadomości jest wymagana.


INNE WIADOMOŚCI


NAJCZĘŚCIEJ CZYTANE